Aktualności Dodano: 20 października 2022

"Biegacz, dziwka, Arab, mąż" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-10-28 18:00
Data zakonczenia: 2022-10-28

reżyseria: Alain Guiraudie
scenariusz: Alain Guiraudie
gatunek: Komedia
produkcja: Francja
premiera: 5 sierpnia 2022 (Polska)

 

Kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota, tym razem wokół komedii francuskiej. Zapraszamy na seans filmu "Biegacz, dziwka, Arab, mąż", który zabierze nas do Clermont-Ferrand. Prelekcja, którą możecie Państwo przeczytać już teraz, zostanie wygłoszona przez krytyka przed seansem, a po projekcji, jak zawsze, dyskusja.

 

 

Przed nami dziś specyficzna, chciałoby się powiedzieć, nieoczywista komedia francuska pod tytułem „Biegacz, dziwka, Arab, mąż”. Jest to polski tytuł - może z tych bardziej ryzykownych; może polski dystrybutor zagalopował się w tej próbie pozyskania widza poprzez umieszczenie w tytule słów prowokacyjnych. Ostatecznie na rynkach światowych ten francuski film chodzi pod tytułem „Nobody’s Hero”, czyli „bohater bez przydziału”, „bohater dla nikogo”. Ale cóż, do udziwaczniania zachodnich tytułów przez polskich dystrybutorów przywykliśmy już dawno. A co najmniej od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to amerykański film taneczno-muzyczny chodził na świecie pod tytułem „Dirty Dancing”, a u nas był reklamowany jako „Wirujący seks”.

My w każdym razie mamy tutaj do czynienia z dość groteskową sytuacją, osadzoną w wyraźnie nazwanym mieście francuskim Clermont-Ferrand, znanym między innymi z tego, że tutaj żył i tworzył francuski matematyk i filozof Błażej Pascal. Poza tym Francuzi pamiętają, że Clermont-Ferrand jest bodaj najstarszym miastem Francji, leży w Masywie Centralnym nieopodal francuskich Alp i liczy sobie około 150 tysięcy mieszkańców. Przewodniki turystyczne polecają Clermont-Ferrand – sam tam nie byłem, ale planuję to zmienić przy pierwszej nadarzającej się okazji – jako miasto spokojne, by nie powiedzieć senne, jak uśpione są od tysiącleci okoliczne wzgórza wulkaniczne. Turyści, jeżeli się tutaj zatrzymują, to tylko na zasadzie przystanku ku znacznie bardziej efektownym atrakcjom. Ot, zatrzymać się można na Place de Jaude, centralnym placu miasta, który w cieplejsze miesiące zdobią magnolie i tulipany. Najbardziej imponującym punktem orientacyjnym miasta jest katedra Notre-Dame-de-l'Assomption, a jej czarne iglice są widoczne z prawie każdej części miasta. Warto zwiedzić wąskie uliczki wokół kościoła i to byłoby już wszystko.

 

 

Mówimy o miejscu akcji tak dokładnie, ponieważ zwracają na niego uwagę twórcy filmu. I właśnie nie jako obiekt turystyczny, a przeciwnie – twórcy podkreślają jego poboczność, prowincjonalność, zaciszność. Z ekranu usłyszymy, że nie jest to w żadnym wypadku Paryż, a już na pewno nie są to niespokojne paryskie przedmieścia. Z ich chronicznym bezrobociem, frustracją, alkoholizmem, narkomanią, z lokalnymi gangami, z problemami rasowymi, z imigrantami i całą tą sumą nieszczęść, które raz po raz powodują zamieszki, rozruchy, pożary, regularne walki z policją. Nie, to nie jest Paryż, a przeciwnie. To jest Clermont-Ferrand. Taki – chciałoby się powiedzieć – ichni Poznań.

 

Z ekranu usłyszymy, że nie jest to w żadnym wypadku Paryż, a już na pewno nie są to niespokojne paryskie przedmieścia. Z ich chronicznym bezrobociem, frustracją, alkoholizmem, narkomanią, z lokalnymi gangami, z problemami rasowymi, z imigrantami i całą tą sumą nieszczęść, które raz po raz powodują zamieszki, rozruchy, pożary, regularne walki z policją.

 

I w takim mieście pewien trzydziestopięcioletni mężczyzna imieniem Mederic zakochuje się bez opamiętania w prostytutce imieniem Isadora, która nie jest już najmłodsza, urodziwa też raczej nie. Meredic, ów programista komputerowy, jak zobaczymy, w zabawnym stroju do biegania z lycry, napompowany własny pożądaniem, stara się jednak trzymać ten francuski fason. Wprawdzie chuć pcha go w stronę przejrzałej już mocno prostytutki, ale od razu oświadcza, że on jest z gruntu przeciwny temu zawodowi i płaceniu za tego rodzaju usługi. To jest poniżej jego godności, więc domaga się uiszczenia owej miłości w promocji, czyli za darmo. A i owa dama do towarzystwa, która najlepsze lata ma już za sobą, nie jest od tego, by tej promocji udzielić, choć właściwie czego jak czego, ale seksu to ona powinna mieć po kokardę. Głupie to, obłudne i obleśne naraz.

Co oglądamy w scenach mocno – powiedziałbym – ryzykownych. Choć golizna i seks nie zostałby tu wyeksponowane, by wzbudzać pożądanie. Nie, one budzą raczej coś w rodzaju zażenowania, skrępowania. Jak nagość na komisji poborowej, w szatni sportowej czy w szpitalu. Początkowo nawet miałem z filmu zrezygnować ze względu na tę dosadność, ale wtedy przypomniałem sobie, że taka właśnie przaśna, surowa i chałupnicza erotyka to przecież trwała część kultury francuskiej. Nie wszyscy kochają się tak elegancko jak Emmanuelle ze znanej serii filmowej. Że francuska miłość bywa rubaszna – jak u Francoise’a Rabelaisa (to wiek XVI), pamiętamy wyuzdane sceny z „Gargantui i Pantagruela”. Ta miłość miewa postać ponurej żądzy jak u Emila Zoli czy u Honoriusza Balzaca. A nasz film podąża po prostu wydeptaną przez nich ścieżką. A poza tym – jak widzę – większość osób na sali skończyła 18 lat. No, może niektórym paniom jeszcze nieco brakuje, ale trudno. Jedziemy. 

 

 

Jedziemy powszechniejszym zwyczajem i przedstawiamy personel. Więc przede wszystkim reżysera Alaina Guiraudie. To francuski reżyser i scenarzysta, rocznik 1964, pochodzenie rolnicze, zamiłowania: kultura popularna i to od wczesnego dzieciństwa. Pasjonowało go wszystko, co w tej dziedzinie lekkie, łatwe i przyjemne, a więc komiksy, seriale telewizyjne, kryminały i cała ta popkulturowa rupieciarnia. Alain, nim poczuł w sobie wolę bożą, sam zaczął pisać powieści popularne. Napisał ich kilka, porozsyłał do wydawnictw, ale, niestety, nie znalazły one łaski w oczach wydawców. Przerzucił się na film i zaczął amatorską kamerą kręcić kilkunastominutowe przebiegi fabularne, które zostały zauważone, ale niewiele z tego wynikło. Wkrótce przerzucił się na tak zwany średni metraż, zaczął asystować innym reżyserom na planach filmowych i wreszcie przyszły filmy, może nie olśniewające, ale udane.

I jeszcze znacząca postać aktorska z naszego dzisiejszego seansu, mianowicie Noemie Lvovsky. Nazwisko swojskie, zupełnie nieprzypadkowo madame Lvovsky urodziła się w Paryżu w 1964 roku jako córka żydowskich rodziców, którzy wyemigrowali swego czasu z Ukrainy w obawie przed pogromami. Studiowała nauki filmowe w Paryżu, kształciła się na scenarzystkę. Z czasem zaczęła grywać, najpierw w rolach drugoplanowych, potem przebijała się do głównej stawki, zasiadała w gremiach jurorskich, a we Francji uchodzi za dość wyrazistą postać kulturową, takiej sardonicznej, pełnej życia Żydówki, która miesza w światku francuskiego mieszczaństwa i w tej roli właśnie najchętniej pokazuje się Noemie na ekranie.

I na tę całą erotykę zwala się taka oto historia, że arcyspokojne miasto staje się terenem ataku terrorystycznego, przeprowadzonego najpewniej, jak domniemują mieszkańcy, przez terrorystę arabskiego. I tu podejrzanym jest każdy, kto ma odrobinę ciemniejszy niż biały odcień pigmentu w skórze, a takich w Clermont-Ferrand, jak i w całej Francji - ostatecznie w kraju kolonialnym - jest całkiem sporo i każdy może okazać się potencjalnym terrorystą, każdy jest podejrzany, prawie każdy ścigany. To naszą opowieść zmieni dość gruntownie, ponieważ z romansu skręci ona w tragikomedię społeczną. Reżyser skupia się na ewolucji postawy spokojnego i niezainteresowanego specjalnie biegiem spraw publicznych programisty komputerowego, którego los zetknął z bezdomnym arabskim chłopcem, tuż po ataku terrorystycznym i w momencie natężającej się nagonki na współmieszkańców o śniadym kolorze skóry. Ten biedny arabski chłopiec o smutnych oczach spaniela ukrywający się pod kapturem, z dobytkiem upchniętym w jednej sportowej torbie. Marznący nieustannie, próbujący przeczekać zimę w piwnicach i na klatkach schodowych.

 

 

I tutaj ujawnia się ta cała ambiwalencja, cała niepewność francuskiego mieszczanina, który z jednej strony w odruchu serca udzielił wsparcia potrzebującemu, ale z drugiej strony za chwilę zadzwoni na policję, że ten potrzebujący niepokojąco przypomina postać z listów gończych. I wreszcie wdałby się w całą procedurę edukacji biednego arabskiego młodzieńca, który nie daj Boże zostanie jeszcze dżihadystą i którego koniecznie należałoby uświadomić, jak bardzo to jest złe; przynajmniej z francuskiego i zachodniego punktu widzenia. I tak to się właśnie rozgrywa, tak to się przeciąga, od gryzącej satyry do bulwarowej farsy z francuskich teatrzyków rewiowych. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Mamy więc interesującą obserwację społeczną, ale i teatrzyk absurdu.

Francuska krytyka pisała, że reżyser po swojemu miesza surrealistyczną komedię, magiczny realizm, erotyczną farsę, próbując to utrzymać w ryzach jednej narracji. I jeszcze recenzenci wypominają, że Alain Guiraudie zawsze był irytujący, zawsze wprawiał w zakłopotanie, ponieważ nie umiał się oprzeć pędowi do zabawy, do anarchii, do uprawiania fantastyki. A ten film, jak piszą, to także fanaberia i satyra.

Francja, którą my tutaj widzimy, jest krajem malkontentów, jest galerią odmieńców, jest krajem ludzi, którzy próbują zrównoważyć własne nadwerężone ego postawami rasistowskimi i czerpią główną satysfakcję życiową nie z tego, że im się coś powiodło, tylko z tego, że mają jaśniejszy odcień skóry. Poza tym Francuzi to mizogini, bojący się kobiet i pożądający ich, nie umiejący wyjść z kręgu tych wykluczających się emocji. Obłudnicy, ludzie odruchowo uciekający się do przemocy jako najprostszego sposobu rozwiązania konfliktu. Mamy tu więc dość zabawny komentarz do całkiem niezabawnych czasów.

 

 

 

piątek, 28.10, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 28.10. "Biegacz, dziwka, Arab, mąż"
Podsumowanie dyskusji

Ten galimatias, to splątanie, to „krzywe zwierciadło” filmowe zostało przyjęte pogodnie, ze zrozumieniem, z ciepłą i wybaczającą ironią. Historia zaskakiwała częstymi zwrotami akcji, ponieważ bohaterowie reagują przyjętymi w społeczności schematami, kliszami. I – po pierwsze – nie zdążają dobrać właściwego schematu do sytuacji, która się szybko zmienia, a po drugie – inni też reagują według schematu. I zawsze odpowiedniego – i stąd całe zamieszanie. I tak to płynie: z rólki do rólki, z gotowca w gotowiec…

A przecież ta koniunktura miewała już swoich wzniosłych antenatów, na co zwrócili Państwo uwagę. Padło nazwisko Henriego Toulouse-Lautreca, wybitnego, a przedwcześnie zmarłego (1901) francuskiego malarza i grafika. Z jego wyczuciem do paryskich kabaretów, domów uciech, z jego alkoholizmem, z jego kobietami…

Tak… Francja się nie starzeje, Francja się odnawia.

 

 

 

 

Patronat medialny: