C'mon C'mon - 24 lutego

 

 

reżyseria: Mike Mills
scenariusz: Mike Mills
gatunek: Dramat
produkcja: USA
premiera: 3 września 2021 (świat)
Film zdobył 3 nagrody i 13 nominacji.

 

Zapraszamy na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota z filmem amerykańskim. "C'mon C'mon" to czarno-biały film w reżyserii Mike'a Millsa o trudnych relacjach rodzinnych i poszukiwaniu stabilności. W roli głównej Joaquin Phoenix. Przed seansem prelekcja, po projekcji wspólna dyskusja. 

 

 

Zadanko, jakie mamy, drodzy Państwo, na dzisiejszy wieczór to film amerykański, któremu pozostawiono oryginalny tytuł „C’mon, C’mon”. Po polsku można by to ponaglenie oddać jako: Dalej! Jazda!, ale to chyba nie brzmiałoby za dobrze. Film miał u nas premierę kinową przeszło rok temu, a i tak była ona w rok po amerykańskiej, bo wszystko się obsunęło z racji pandemii.

Wkroczmy w materię filmu. Oto dojrzały mężczyzna, którego życie było dotąd nieważkie, musi się z nim zmierzyć pod wpływem powierzonego mu na pewien czas siostrzeńca. Cały ten pasaż pedagogiczny trzyma się na Joaquinie Phoeniksie, który porzuca manierę psychopatycznego histeryka "Jokera", jaka przyniosła mu Oscara i prezentuje typ wycieniowany, ze skłonnościami wsobnymi. Dorosłego, który leczy własne traumy w trakcie wymuszonej opieki nad dzieckiem rejestrowaliśmy w regularnych odstępach od zarania sztuki filmowej. Włóczęga Charlie sprawował kuratelę nad "Brzdącem" (1921). W "Sprawie Kramerów" (1979) synek wychowywał tatę-rozwodnika, a siedmiolatek porwany przez kryminalistę w trakcie ucieczki z więzienia daje przestępcy lekcję, jak należy sobie układać "Doskonały świat" (1993).

 

 

 

Tyle wyimków z grubszego katalogu. Tutaj wzajemna edukacja dokonuje się w trakcie podróży zawodowej. Wujek dziennikarz odpytuje młodych Amerykanów w fundamentalnych kwestiach (nadzieje, lęki, cel życia), jak by spodziewał się odpowiedzi w trzech punkach z odsyłaczem. Trochę go dziwi, trochę gorszy, gdy między joggingiem a lunchem nie dostarczają sprawnie zredagowanego résumé. Sytuacja się interesująco komplikuje, gdy dzieciak rzuca w kierunku wujaszka pytanka z gatunku podstawowych. Mały bynajmniej nie drąży, ot - jak to chłopiec - wykazuje bezkierunkową ciekawość wszystkiego. Odpowiedź padnie lub nie, wyczerpująca lub na odczepnego - dla dzieciaka to kwestia najwyżej jednej zmarszczki na czole. Inaczej rzecz się ma w przypadku tego Piotrusia Pana, który czuje się przyłapany na tym, że jakoś nie znalazł dotąd czasu, by sobie poukładać świat, wyznaczyć te najważniejsze wektory. I musi przyznać przed sobą samym: wijesz się i kluczysz? Znaczy, rozumiesz mniej niż dziecko. Niestety, jest gorzej - nie stawiasz sobie nawet pytań, jakie nakręcają dzieciaka. Jego świat zaciekawia, ciebie już przestał. Czarno-biała tonacja filmu też nieco sugeruje. Tu już nie pora na ściemę, wujaszku. Twoja mowa powinna być raz wreszcie: tak-tak, nie-nie. Odpowiadaj! I pamiętaj, że mówisz do dziecka - siostrzeńca, którego ci powierzono, ale i do własnego wewnętrznego zepsutego bachora, którego sobie wyhodowałeś. Tym razem nie migaj się, nie pytaj: ile mam czasu na odpowiedź?

Ten film jest popisem aktorskim Joaquina Phoenixa. Dla porządku przypominam więc tylko, co mówiłem o aktorze przy okazji jednego z naszych wcześniejszych spotkań. Urodził się w roku 1974 w Puerto Rico w rodzinie amerykańskich członków sekty Dzieci Boga, która tam sprawowała swój kult. Rodzice jednak z tej podejrzanej liturgii otrząsnęli się dość szybko, zaczęli wracać do normalnego życia i odradzali się jak, nie przymierzając, Fenix z popiołów w mitologii greckiej – a przypominam, że w mitologii starożytnego Egiptu kapłani przygotowywali specjalny stos, na którym ten ptak się spalał i zmartwychwstawał po trzech dniach. Więc młodzi małżonkowie zmienili sobie nazwisko właśnie na Phoenix, żeby zasygnalizować to właśnie duchowe odrodzenie. Przeprowadzili się do Los Angeles i tam Joaquin z rodzeństwem nieustannie startowali do różnych rólek w show biznesie. Posypały się drobne występy telewizyjne w programach dla dzieciaków. Ale Joaquin podrastał i ról dla niego zaczęło brakować. Wyjechał więc z Los Angeles i to na Południe, z którego pochodził, aby poczuć rytm własnej osobowości w trakcie długiej pielgrzymki przez Amerykę Środkową. Po tragedii związanej ze śmiercią własnego brata, bardzo zdolnego aktora Rivera Phoenixa aktor był przekonany, że się z tego już nigdy nie podniesie.

 

 

Jego stan psychiczny stał się szeroko znany w branży, więc proponowano mu role takich właśnie załamanych i wykolejonych młodych ludzi, ale też niewiele z tego dla młodego aktora wynikało. Do czasu, aż w roku 2000 Ridley Scott zaproponował mu rolę cesarza Kommodusa w swoim słynnym filmie „Gladiator”. Rolę psychopatycznego władcy, który zazdrosny jest o sławę i sukcesy tytułowego gladiatora. Posypały się kolejne propozycje, kolejne filmy, na przykład obraz pod tytułem „Znaki” z 2002 roku w reżyserii Mela Gibsona. A w branży zaczęto szeptać, że Phoenix gra swoje role na granicy zapamiętania się, zatracenia w roli, że przestaje odróżniać siebie samego od postaci, którą prezentuje przed kamerą. Było to działanie, jak mówi nowoczesna psychologia, typu borderline, a więc graniczne, ryzykowne, niebezpieczne, ale też dające znaczące efekty na ekranie. Zademonstrował to na przykład w filmie „Walk the Line” z roku 2005, gdzie wcielił się dosłownie w postać jednej z ikon amerykańskiej popkultury, piosenkarza country Johnny’ego Casha. Musiał się nauczyć od zera śpiewać country, grać na gitarze, i to tak jak Cash, co zajęło mu sześć miesięcy intensywnych przygotowań. Ale też rezultat był olśniewający. No i za tę rolę padła nominacja do Oscara w kategorii najlepszy aktor. A jako że w przypadku osobowości typu borderline nic nie dzieje się za darmo, po zakończeniu zdjęć Joaquin Phoenix musiał się udać na długotrwałą i wyczerpującą kurację odwykową, ponieważ zbyt mocno wspomagał się w trakcie zdjęć alkoholem.

I wreszcie nastąpiło to, z czego Joaquina Phoenixa pamiętamy od czasów stosunkowo niedawnych, ponieważ w 2018 roku zaproponowano mu zagranie roli Jokera w kolejnym filmie na temat Batmana. Ów Joker we wcześniejszych historiach o Batmanie był postacią peryferyjną, właściwie bez osobowości, bez twarzy i bez własnej historii. Należało ją więc wymyślić od zera i zagrać niejako od zera. I tak się też stało; ostatecznie pamiętamy ten jego upiorny śmiech, którego nie sposób podrobić. Joaquin sprawił się lepiej niż dobrze i zdobył Oscara za pierwszoplanową rolę męską w rozdaniu z roku 2020. A my dziś oglądamy film z fazy, kiedy to dojrzewał do swoich najlepszych i miejmy nadzieję nie ostatnich ekranowych kreacji.

Wracamy do naszego dzisiejszego filmu. Związek między dorosłym mężczyzną a dzieciakiem nie obraca się tutaj w konwencjonalne przytulanie, co popychałoby film w stronę sitcomu. Porozumienie dość kanciastych osobowości realizuje się powoli, z oporami, postępuje dzięki trudnym męskim rozmowom, dzięki cierpliwemu słuchaniu. A reżyser filmu Mike Mills zdradza wybitne wyczulenie na to, w jaki sposób dzieci myślą, jak się kłócą i jak stawiają granice światu dorosłych. Filmowy Jesse potrafi bowiem, jak to zwykle przydarza się dzieciom, odmienić się z chwili na chwilę z bystrego dzieciaka w irytującego uparciucha. Zresztą w obu rolach pozostaje uroczy. Pozornie niewinne i naiwne pytania, które stawia dziecko, kierując się zaledwie intuicją i dopiero co rozbudzoną ciekawością, te pytania świadczą o tym, iż to mały chłopczyk potrafi celniej nazwać istotę rzeczy niż dorośli, którzy są skłonni ulegać rozmaitym mitom i złudzeniom. Zresztą szybko orientujemy się, iż ten Johnny, wyrośnięty chłop, sam jest dużym dzieckiem, który w życiu nie dorobił się jeszcze własnych odpowiedzi na wiele podstawowych pytań. Może dlatego takie pytania stawia dzieciom; może to jest próba przykrycia faktu, że sam nie zna odpowiedzi. Cóż, zasiedział się nieco w tej roli Piotrusia Pana.

 

 

W filmie wzajemny związek siostrzeńca i jego wujka, ich więź nazywa się w psychologii troską relacyjną i uczeni podają przykład, ostatecznie małe dziewczynki stają się mamusiami dla swoich lalek, a z kolei całkiem dorosłe kobiety figurują w filmach chętnie jako laleczki. Uczeni nazywają to nieskończonym fraktalem relacyjności i troski. Oglądanie tego filmu przypomina nieco studiowanie obrazu w galerii sztuki. Można na niego rzucić okiem, zarejestrować fabułkę, zatrzymać się na chwilę na intrydze i pójść dalej. Ale też można się w ten obraz zagłębić, wmyśleć i odkryć w nim cały osobny intrygujący ludzki świat. To film o słuchaniu. Najciekawsze w życiu reportera jest to przejście między słuchaniem, czyli przyjmowaniem do wiadomości pewnych treści, a wsłuchiwaniem się, czyli próbą zrozumienia tego, co ktoś innym powiedział, co mu się powiedziało; co wyjawił, a co próbował zamaskować, a co kryje się w wyświechtanych słowach.

Ta filmowa sytuacja bodźcuje widza, uruchamia go. Ostatecznie w naszym otoczeniu zawsze znajdzie się jakiś zapuszczony emocjonalnie, choć i ciekawy świata siostrzeniec. Warto przytrzymać w zanadrzu odpowiedź na bodaj jedno istotne pytanie. A gdyby się taki siostrzeniec nie znalazł, nie szkodzi. Nam samym taka odpowiedź przyda się jak najbardziej.

 

 

 

 

 

piątek, 24.02, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

DKF 24.02. „C’ mon, C’ mon”.
Podsumowanie dyskusji

Dwa światy, które do siebie nie przystają – dziecięcy i ten w wydaniu mężczyzny dorosłego (?). Próba dopasowania dwóch niesymetrycznych połówek. Oczywiście – tak. Ale też możliwe, iż mamy do czynienia z „kosmicznym biurem podróży”, w którym wykupiono ziemską „inkarnację”. Tak jak się wykupuje „destynację” wyjazdu oraz warunki pobytu. I ci dwaj panowie są w trakcie takiej właśnie eksperymentalnej ekskursji. Możliwe, możliwe…

Ale te dwie niepasujące do siebie połówki… Dzieci mają mniejszy zasób słów, ale też dzieci posługują się słowem o wiele bardziej intuicyjnie. Słowa przez nie używane są jeszcze przed progiem pisma, przed tym pierwszym uporządkowaniem. Ale też tak intuicyjnie dobrane słowo potrafi celniej nazwać istotę rzeczy niż to wyszukane drogą przebierania w synonimach.

No i sieroctwo, brak ojca, które kładzie się cieniem na całej sytuacji. Tak, to jest rodzaj kalectwa, z którym wchodzi się w życie. W tym sensie nasz film opowiada o próbie dopasowania odpowiedniej protezy...

 

 

 

Patronat medialny: