Aktualności Dodano: 08 czerwca 2022

"Co przyniesie jutro" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-06-10 18:00
Data zakonczenia: 2022-06-17

reżyseria: William Nicholson
scenariusz: William Nicholson
gatunek: Dramat / Romans
produkcja: Wielka Brytania
premiera: 6 września 2019 (świat) 

 

Kolejne czerwcowe spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota poświęcimy filmowi "Co przyniesie jutro". Brytyjska produkcja Williama Nicholsona. Tekst, który wygłosi Wiesław Kot przed seansem, do przeczytania już teraz, poniżej. Zapraszamy!

 

 

Przed nami dzisiaj, drodzy Państwo, film brytyjski pod tytułem „Co przyniesie jutro”. Historia miłosna, tyle że zaczęta od innego końca wobec tego schematu, do którego kino nas przyzwyczaja. Bo intensywne przeżycia miłosne w filmach etykietkowanych jako romanse, często wiązane bywają z młodością, z czasem kiedy to dostajemy od Pana Boga, od ewolucji – zależy, w co kto wierzy – darmowy prezent w postaci wrażliwego serca, potrzeby dzielenia życia z kimś innym. Dostajemy – bez żadnej zasługi własnej – prezent: pragnienie namiętności i sklejenia naszego losu i naszej osoby z tą drugą połówką. Tak, miłość rymuje się z młodością. Tak chce i biologia, i psychologia, i obyczaj, i religia. A przecież historia naszego serca, dzieje naszych uczuć nie urywają się nagle, kiedy już dopełnimy trwałej bliskości z drugą osobą. Przeciwnie – historia naszego serca pisze się nadal, może już z mniej eksplozywną pasją i namiętnością, ale przecież ona trwa, ma swoje cyrkulacje. Więcej, ta historia trwa i zapisuje się do końca życia. I w tym właśnie momencie zastaje nas film „Co przyniesie jutro” z roku 2019; u nas właściwie nieobecny skutkiem powikłań pandemicznych.

 


William Nicholson

 

Jest to dzieło trojga twórców, reżysera i pary głównych aktorów. Tekst tej historii napisał i całość wyreżyserował brytyjski twórca William Nicholson. Rocznik 1948, Brytyjczyk – raczej pisarz niż reżyser, chociaż od początku swojej kariery związany z telewizją. Po studiach w Cambridge zatrudnił się w Telewizji BBC, gdzie na początku dano mu do wykonania scenariusze filmów dokumentalnych, czyli standard. Ale to szybko przestało mu wystarczać i zaczął pisać sztuki na użytek teatru telewizji i doszedł w tym do takiej wprawy, że jego dramaty chętnie były wystawiane na przykład na amerykańskim Broadwayu. Nabrał przy tym zręczności, bo albo pisał, albo współtworzył, albo poprawiał scenariusze innych artystów filmowych. A, jak wiadomo, przy dużych studiach filmowych w Ameryce i w Europie pracują zawsze całe sztaby twórców, którzy poprawiają i uzdatniają scenariusze albo przerabiają na scenariusz pierwotne pomysły, które wytwórnia zakupiła, szlifują je tak, aby podać je widzowi w formie produktu gotowego do spożycia, że się tak wyrażę. Na takiej zasadzie William Nicholson pracował na przykład jako współscenarzysta do słynnego filmu „Gladiator” Ridleya Scotta. Tak więc William Nicholson nabrał pewnej zręczności w zawodzie i w związku z tym próbował pisać teksty do piosenek musicalowych, na przykład do sztuk wystawianych w Południowej Afryce. Próbował powieści fantasy, też z sukcesami – sprzedawały się zarówno w Chinach, jak i na całym Zachodzie. Próbował powieści dla nastolatków i, jak za chwilę zobaczymy, także mocno spsychologizowanych historii miłosnych.

 

 
Annette Bening

 

Tym razem William Nicholson jako reżyser do urzeczywistnienia swojej opowieści na ekranie dobrał parę znakomitych aktorów; oboje już "w latach" i oboje ze sporym dorobkiem filmowym na koncie. Oto filmowa ona, kobieta o imieniu Grace, przedstawiona widzowi za pomocą talentu aktorskiego Amerykanki Annette Bening. W tej chwili lat 63, przed kamerą od czterech dekad, czterokrotnie nominowana do Oscara, o innych wyróżnieniach mówić nie będziemy, choć uzbierało się ich sporo. A co do tych Oscarów, których nie dostała, to najlepiej pamiętamy chyba tę nieszczęsną nominację za rolę żony amerykańskiego mężczyzny w dobie kryzysu wieku średniego z filmu „American Beauty” z roku 1999. Film bowiem został obsypany licznymi Oscarami i z całego wianuszka twórców tylko ona biedna musiała się zadowolić nominacją. Annette smykałkę do aktorstwa zdradzała już w szkole, choć dorosłe życie zawodowe zaczęła od pracy kucharki na łodzi czarterowej, którą różne firmy wynajmowały do luksusowych rejsów po Pacyfiku, bowiem Anette osiadła tymczasem w Kalifornii. Z czasem przyszła pora na film i tu się okazało, że Anette świetnie sprawdza się w parach z męskimi gwiazdorami, w związku z tym obsadzano ją u boku a to Warrena Beatty’ego, a to w parze z Harrisonem Fordem, a to w duecie z Michaelem Douglasem czy Denzelem Washingtonem albo nawet z Brucem Willisem. Z tym że Annette bardzo pilnuje, żeby nie stać się etatową ekranową pięknotką. Trzyma się twardo sceny teatralnej i równolegle z występami na ekranie kinowym, na deskach teatru praktykuje role w dramatach Szekspira, Czechowa czy Ibsena, a nawet Eurypidesa; zagrała między innymi Medeę. Więc z takim doświadczeniem i z takim bagażem może teraz cieniować rolę starzejącej się kobiety o złamanym sercu i nie będzie to podejmowanie wysiłku aktorskiego ponad własną miarę i możliwości.

 

 
Bill Nighy

 

Męską połową tego związku jest Edward, którego odtwarza Bill Nighy. To aktor brytyjski o znanej nam od dziesięcioleci twarzy. Dodajmy tylko, że to rocznik 1949, więc jest od swojej filmowej partnerki starszy o dziesięć lat. Jeżeli mówimy o znanej twarzy, to przypomnijmy, że mogliśmy go zobaczyć w takich hitach ekranu jak „Piraci z Karaibów”, w filmach o Hotelu Marigold, czy w „Harrym Potterze i Insygniach Śmierci”. Ten angielski aktor jest pochodzenia irlandzkiego, i to dość niskiego – matka była pielęgniarką w szpitalu psychiatrycznym, a ojciec zarządcą garażu. On sam zaczynał jako posłaniec w firmie kurierskiej. Zdradzał jednak większe ambicje, zapisał się na kurs sztuki aktorskiej i przeszedł rutynową ścieżkę, od drobnych rólek teatralnych, przez statystowanie w telewizji, grywanie epizodów. Udzielał głosu postaciom w filmach animowanych, czytał audiobooki. W tej chwili Bill Nighy pracuje na planie dramatu japońskiego reżysera Akiry Kurosawy, który wzięli na warsztat twórcy brytyjscy. Rzecz nazywa się „Living” i być może trafi pewnego dnia również i na nasz ekran.

 


 

Ta para aktorska ma jeszcze jednego partnera – jest nim malownicze wybrzeże wschodniej części hrabstwa Sussex, z jego słynnymi białymi, kredowymi klifami, a miasteczko Seaford, gdzie osadzona została akcja, to miejsce, w którym scenarzysta i reżyser mieszkał jako dzieciak. Zresztą scenariusz oparł na historii rozwodu własnych rodziców. Tu grom z jasnego nieba spada na kruchą kobietę mocno, jak jej się wydawało, osadzoną w życiu. Mąż pewnego niedzielnego poranka mówi jej, że po dwudziestu dziewięciu latach małżeństwa zakochał się w matce jednego ze swych uczniów i zamierza zacząć żyć od nowa. Z tym że twórca całej historii mocno cieniuje racje. To nie tak, że żona jest tylko osobą biedną i pokrzywdzoną, a mąż jest jedynym winowajcą. Sporo tu miejsca na stany pośrednie. Tutaj bowiem obie strony związku od lat czują się zbyt mało kochane, zbyt rzadko zauważane. Czują się, że tak powiem, notorycznie schładzani przez swoich współmałżonków.

Ten moment rozstania ma jednak coś z przecinania wrzodu, który długo nabrzmiewał. Grace jest wściekła na los i męża za to, że przez dłuższy czas nie ujawniał swoich prawdziwych uczuć wobec niej, że nigdy nie zdobył się na to, by powiedzieć jak jest z nią nieszczęśliwy. Na jak silne deficyty uczuciowe cierpi, będąc u jej boku. Co gorsza, oboje nie bardzo umieją się porozumieć, nie nauczyli się ze sobą rozmawiać. Kiedy ich słuchamy, mamy wrażenie, że powtarzają dialogi z nudnej telenoweli. Rozmowy to monotonne gotowce, omijające sedno sprawy.

 

 

Tej Grace też trudno współczuć, jest niecierpliwa, impulsywna, zwadliwa, trudna w pożyciu i w dodatku jeszcze ciągle użala się nad sobą. Poza tym Grace, która przygotowuje antologię wierszy miłosnych, autentycznie je kocha i rozumie, oddala się od życia w stronę poezji. Wydaje się, że prowadzi jakby dwa równoległe żywoty – ten niezbyt udany, z własnym mężem, i ten bardzo intensywny, w świecie ukochanych wierszy. Zresztą w ogrodzie poezji czuje się o wiele bardziej w domu niż we własnych czterech ścianach. I w sumie w finale na pocieszenie tylko poezja jej zostanie. Może to mało, może dużo, a może w sam raz.

Poza tym oboje są rozczarowani małżeństwem, ale każde na inny sposób. On już dawno zrozumiał, że w kwestii małżeństwa popełnił błąd wiele lat temu. Wsiadł nie do tego pociągu, o który mu chodziło i teraz pokornie znosi ten swój los. Oczywiście do dnia, kiedy będzie miał zupełnie dosyć. Dla niej małżeństwo to jest przede wszystkim wykonywanie pewnych rytualnych gestów, trzymanie się codziennej rutyny, raczej praca nad związkiem niż pławienie się w ekstazie.

 

 

W tej historii atmosfera jest o wiele bardziej znacząca niż sama narracja; nastrój ważniejszy niż słowa. I ten kontrast ciasnego piekiełka, w którym bytuje tych dwoje rozczarowanych sobą małżonków, i te ogromne, wspaniałe przestrzenie na zewnątrz. Co tej Grace pozostaje? Poezja, samotne spacery brzegiem morza i czas. Czas leczy wprawdzie wszystkie rany, z tym że jej tego lekarstwa nie zostało już w końcu tak wiele.

 

 

 

Piątek, 17.06, godz. 18:00

sala kameralna KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

 

 

Patronat medialny: