Aktualności Dodano: 27 stycznia 2023

,,IO" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2023-02-03 18:00
Data zakonczenia: 2023-02-03

reżyseria: Jerzy Skolimowski
scenariusz: Jerzy Skolimowski, Ewa Piaskowska
gatunek: Dramat
produkcja: Polska, Włochy
premiera: 19 maja 2022 (świat)
Film zdobył 9 nagród i 14 nominacji.

 

Polski kandydat do Oscara w naszym kinie! Film Jerzego Skolimowskiego podczas spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota już w najbliższy piątek. Historia melancholijnego osiołka zachwyca widzów na całym świecie. Przed seansem prelekcja krytyka, do przeczytania już teraz. Po filmie dyskusja.

 

 

 

Szanowni Państwo,

obejrzymy dziś Polski dramat w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Za "IO" Skolimowski zdobył już Nagrodę Jury na festiwalu w Cannes, ponadto Best International Award przyznawaną przez Koło Krytyków Filmowych z Nowego Jorku, a Francuzi z pisma filmowego „Cahiers du Cinema” uznali polsko-włoski obraz za czwarty najlepszy film 2022 r. "IO" znalazł się na skróconej liście produkcji mających szansę na Oscara. Film polskiego reżysera powalczy o statuetkę w kategorii "Najlepszy film międzynarodowy".

„IO” opowiada smutny los osiołka o melancholijnym spojrzeniu, a przeniesiony został na ekran przez 85-letniego reżysera, którego los także nie bywał najweselszy. Właśnie ktoś taki najlepiej zrozumie los biednego zwierzaka, który życie zaczyna od surowej cyrkowej tresury, by po uwolnieniu przez aktywistów-ekologów trafiać w tak zwane „dobre ręce”. Problem w tym, że tych „dobrych rąk” po prostu nie ma. W kwestii zwierząt ludzie z najrozmaitszych sfer bywają zadziwiająco zgodni – to szkielety obrośnięte smacznym mięsem. Maszyny do wykonywania najprostszych prac. Wreszcie – dostawcy taniej rozrywki w cyrku, w zoo, na polowaniu. To tytułowe „IO”, które wyrywa się osiołkowi, brzmi jak wyjątkowo gorzka skarga.

 


 

Reżyser podkreśla, iż jego film nawiązuje do klasycznego obrazu Roberta Bressona pod tytułem „Na los szczęścia, Baltazarze”, opowiadającym o osiołku, który zmienia właścicieli i przekonuje się, jak bardzo nieczułe na los zwierząt jest ludzkie serce. Biedny osiołek przewija się przez ręce i stajnie najrozmaitszych przedstawicieli włoskiego społeczeństwa, dla których zwierzę staje się lustrem: obyczaju, poszanowania zasad wobec „braci mniejszych” i empatii. Niestety, to zwierciadło pokazuje bardzo brzydki obraz człowieka. Uważa się, że film został zainspirowany fragmentem powieści „Idiota” Fiodora Dostojewskiego z roku 1869. Nakręcony przez reżysera znanego z ascetycznego stylu, dzięki któremu docierał on do istoty rzeczy, film jest uważany za dzieło o głębokim wpływie emocjonalnym na widza i często jest wymieniany jako jeden z najbardziej pogłębionych filmów wszech czasów.

 

 

Na sukces filmu „IO” złożyło się i kino, i życie. Przyjrzyjmy się więc bliżej temu życiu. A życie Skolimowskiemu (rocznik 1938) szło jak po grudzie. Dzieciństwo miał smutne, ale nie tylko dlatego, że trwała wojna. Rodzice przetrzymywali go w ponurym, łódzkim mieszkaniu, zakazywali zabaw na podwórku, odcinali od rówieśników – żeby dzieciak nie wypaplał, że w skrytce za szafą przechowują uciekinierów z getta. Nie wygadał, ale ojca i tak aresztowali i zagazowali na Majdanku. Jurek trzykrotnie zapadał na zapalenie opon mózgowych, w następstwie czego miewał halucynacje, a wada wymowy została mu do dziś.

Po wojnie matka nie miała dla niego ani czasu, ani serca. Upychała go na całe miesiące w prewentoriach, a sama realizowała się na niwie ludowej oświaty. Chłopaka chowała ulica, raz po raz lądował w komisariacie i na „dołku”. Bić uczył się po bramach, boksować w klubie Sparta. Startował na Akademię Sztuk Pięknych, bo odpowiadało mu środowisko ludzi odchylonych, lekko szurniętych. Nie udało się – zygzakiem przebrnął przez historię kultury – dyplom uzyskał z „kurpiowskiej więźby dachowej”. Tyle że wtedy już pisał wiersze. Gorzkie, ponure, obsesyjne: „Jaką dziwną rzecz zrobiliśmy – domy… Klatki na nas. /…/ Na naszej radosnej plaży przysypaliśmy się cegłami”. Taka „czarna” literatura jest w modzie, więc Związek Literatów przyjmuje go do swego grona jako najmłodszego członka. Ale Skolimowski poezję porzucił bez żalu i nieodwołalnie – wolał film, zwłaszcza że dostał się do łódzkiej Filmówki.

Od początku trzymał się własnych historii i własnego widzenia świata. Wojna, tak wówczas modna w kinie, nie interesowała go wcale. Mobilizacja narodu wokół kolejnych planów produkcyjnych tym bardziej. Należał do pokolenia, które najpierw wyszło z ruin, potem wyłamało się z masówek i teraz było głodne życia: barwnego, wygodnego, w miarę dostatniego. Takiego bohatera kino prześlepiało. Bo o czym tu kręcić: że ktoś nie lubi wspomnień, nie formułuje własnej ideologii, nie dba o pion moralny? „Lubię ładne, wygodne buty, dobre skarpetki, papierosy, chyba amerykańskie najlepsze… – A nie lubisz? – Kaca, szerokich spodni, przymusu, kolejki w sklepie…” – tak przedstawia się dziewczynie młody lekarz w "Niewinnych czarodziejach" (1960) Andrzeja Wajdy, które napisali dla niego Skolimowski z Jerzym Andrzejewskim. Film wypadł słabo, bo i Andrzejewski, i Wajda kompletnie nie czuli tematu. I nie pomagało, że Skolimowski ciągnął ich na jazz, na Bazar Różyckiego, na Kercelak, do Hali Mirowskiej i pokazywał, że tymczasem wyrosło pokolenie, które chce się po prostu urządzić.

 


Właśnie! Urządzić się – szybko i za wszelką cenę zamierza student z "Noża w wodzie" (1961) Romana Polańskiego, nakręcony do historii wymyślonej przez Skolimowskiego. Przypadkiem dostał się na jacht pewnego ustawionego dziennikarza sportowego ze stolicy i zżera go zazdrość na widok jego zachodniego samochodu i pięknej żony. Podczas gdy on sam może zaimponować tylko sprawnym stukaniem nożem między własnymi palcami. Umyka mu, że ten dziennikarski dygnitarz bardziej się boi o to, co ma, niż się tym cieszy. Z ich spotkania na jachcie Skolimowski z Polańskim wydobyli interesujący paradoks. Na ekranie rozciąga się bezkresny horyzont, obłoki płyną, woda faluje, dmie rześka bryza, ale na jachcie panuje zaduch piekiełka niespełnionych ambicji i zawiści.

A bywa, że młody człowiek czegoś bardzo chce, ale tak ogólnie, bezkierunkowo. Właśnie kogoś takiego zagrał Skolimowski we własnym debiucie, w "Rysopisie" (1965). Pęta się sam po ekranie bez ładu i składu przez cały dzień. Bo rankiem na komisji dostał powołanie do wojska, a pociąg odchodzi dopiero po południu. Usłyszał: „Lat 24, kawaler. Znaki szczególne – żadne”.  Nie, taki bohater nie mógł zdobyć ani widowni, a uznania władz. Partyjni propagandziści z osławionym pułkownikiem Zbigniewem Załuskim rzucili się na Skolimowskiego, oskarżając, że szerzy „antybohaterszczyznę”. „Słabe strony krajowej produkcji filmów – stało w Uchwale Sekretariatu KC PZPR – mają swe źródło w tendencjach panujących w środowiskach literacko-artystycznych szczególnie podatnych na wpływy rewizjonizmu oraz uległych snobizmowi wobec mody i tendencji dekadenckich w sztuce zachodu”. Ale odezwał się też głos z drugiej strony barykady. Biskupi w specjalnym liście do reżysera potępili nonszalancję i bezideowość filmu. – „Wydaje się on zupełnie nieodpowiedni dla młodzieży, jaką ukazuje”. Więc z kolejnymi filmami szło coraz gorzej. Kiedy w 1967 r. zatrzymano mu film "Ręce do góry", poszedł z interwencją do samego Zenona Kliszki, najbliższego współpracownika Gomułki. Oświadczył, że nie będzie dalej robił filmów w Polsce, jeśli tego filmu nie zdejmą z półki. Kliszko na to szyderczo, że nie szkodzi, Polska Ludowa to wytrzyma. A na niego jutro czeka paszport. Uniósł się honorem i wyjechał. "Ręce do góry" czekały na premierę osiemnaście lat.

 

 

Zachód szybko przejął Skolimowskiego jako obiecującego reżysera zza „żelaznej kurtyny”, ale jeszcze szybciej się do niego zniechęcił. Nieporozumienie polegało na tym, iż Skolimowski nastawiony był na projekcję własnego „ja” w filmach powierzanych mu do realizacji, a producenci wręcz przeciwnie – wymagali od niego, by sprawnie sfilmował prostą historię, podaną mu w scenariuszu. Najczęściej były to fabułki rozrywkowe dla całkiem niewymagającego widza. Choć grywali u niego zarówno Claudia Cardinale, jak i Klaus Maria Brandauer. Skolimowski próbował te dziecinne historyjki na własną rękę „poprawiać”, co kończyło awanturą na planie. Poza tym bywał w pracy chimeryczny i notorycznie przekraczał budżet. Więc Skolimowski reżyserował coraz mniej, jeszcze tu i tam błysnął jako aktor, choćby w bardzo smacznej roli KGB-isty w "Białych nocach" (1985) Taylora Hackforda.

Ostatnie lata jednak wybudziły go z letargu i Skolimowski dał kilka interesujących pozycji. Zwłaszcza „Essential Killing” (Nagroda Specjalna Jury w Wenecji). Film poniekąd podobny do tego o osiołku. To kronika agresywnej nagonki prowadzona przez żołdactwo, napędzane morderczą pasją. W tych obsesyjnych nienawistnikach w amerykańskich mundurach, dźwigających na plecach całe arsenały i strzelający do wszystkiego, co się rusza, trudno się dopatrzyć forpoczty Wolnego Świata. Dla nich uciekinier to brudny Azjata, który śmiał podnieść rękę na wysłanników pokoju z wielkiej Ameryki. Nie wnikają w jego motywy, zresztą widz ich też nie pozna: fanatyzm religijny, patriotyzm, zemsta? To wszystko jest poza kadrem – obserwujemy tylko nienawiść i strach. Esencję każdej wojny.

Cóż, Skolimowski zawsze miał zdolności do esencjonalności. Udowadnia to także najnowszym filmem o smutnym losie osiołka. Tyle że esencja nie każdemu smakuje. Większość woli, by ją rozwodnić…

 

 

 

piątek, 03.02, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 3.02. „IO”
Podsumowanie dyskusji

Film o osiołku i jego niewesołej doli przypomniał, że zwierzęta także mają życie psychiczne, co ich ludzcy właściciele lubią pomijać milczeniem. A cierpienie zwierząt w kulturze Zachodu pozostaje ciągle tabu. Poza tym zwierzęta traktujemy wybiórczo i nierówno. Domowe psy i koty bywają hołubione, przekarmiane, rozpieszczane – zwierzęta hodowlane traktowane bywają pogardliwie: „jak bydło”. A takie ruchy jak wegetarianizm ciągle pozostają na społecznym marginesie. Bo lubimy przypominać, że cała fauna, która zamieszkuje planetę (z ludźmi włącznie) po prostu zjada siebie nawzajem.

A człowiek przypomina sobie o doli osiołka (rozumianego symbolicznie), gdy czyta o Sancho Pansie, giermku Don Kichota, który jeździł na osiołku, albo gdy ogląda „Shreka”...

 

 

 

Patronat medialny: