Tylko zwierzęta nie błądzą - 12 listopada

reżyseria: Dominik Moll
scenariusz: Gilles Marchand / Dominik Moll
gatunek: Kryminał / Thriller
produkcja: Francja / Niemcy
premiera: 28 sierpnia 2019 (świat)

 

Podczas wieczornej śnieżycy nieopodal górskiej wioski we Francji w sposób zagadkowy ginie młoda kobieta imieniem Evelyn. Wszystko dzieje się mimochodem. Jest zima, a zima z natury swej wytłumia rozbuchane emocje. Całą historię oglądamy oczami pięciorga nieznajomych. Każdy z nich w jakiś sposób zahacza o tę historię, spojrzenie każdej z tych postaci ujęte jest w osobny rozdział. W miarę rozpoznawania sytuacji, coraz mniej interesuje nas zawiązanie akcji, a coraz bardziej wciągają nas sekrety i tajemnice, które skrywają osoby powiązane z incydentem. I tak niepostrzeżenie thriller zmienia się w dramat obyczajowy i psychologiczny.

 

"Tylko zwierzęta nie błądzą" to kolejny tytuł na piątkowy Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota. Zapraszamy wszystkich na seans francuskiego kryminału nominowanego do Cezarów. Po filmie dyskusja z krytykiem, a tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.

 

 

 

Mili Państwo,

pretekst do naszego dzisiejszego spotkania jest taki, iż mamy na wieczór lekturę, jaką jest film francuski pt. „Tylko zwierzęta nie błądzą”, opisywany jako kryminał i thriller. Bo jakoś go zakwalifikować trzeba, ale gdy się mu bliżej przyjrzeć, daleko wykracza poza tę ramową formułkę. Świat zobaczył go latem 2019 roku, a do Polski z powodu pandemii nie dotarł wcale, no prawie wcale, czasami pokazują go w tak kameralnych warunkach jak nasze.

Punkt wyjścia jest taki, iż podczas wieczornej śnieżycy nieopodal górskiej wioski we Francji w sposób zagadkowy ginie młoda kobieta imieniem Evelyn. Dla widza w tym momencie zaczyna się rozpoznawanie sytuacji, z tym że pośrednio. Bo całą historię oglądamy oczami pięciorga nieznajomych. Każdy z nich w jakiś sposób zahacza o tę historię, spojrzenie każdej z tych postaci ujęte jest w osobny rozdział. I to są jakby snopy światła rzucane z różnych punktów widzenia na zagadkę kryminalną. Ale w miarę rozpoznawania sytuacji, coraz mniej interesuje nas zawiązanie akcji, czyli zaginięcie kobiety, a coraz bardziej wciągają nas sekrety i tajemnice, które skrywają osoby powiązane z incydentem. I tak niepostrzeżenie thriller zmienia się w dramat obyczajowy i psychologiczny, co tylko dziełku wychodzi na zdrowie.

 

 

Jest zima. Wiele ludzkich spraw zupełnie inaczej rozgrywa się latem, a zupełnie inaczej zimą z tego powodu, że zima z natury swej wytłumia rozbuchane emocje, tonizuje je, pokrywa niejako śniegiem. Ludzie stają się bardziej skupieni, koncentrują się tylko na tym co konieczne do wykonania, na istocie rzeczy. Lato rozprasza. A tu już przykładowy rozdział pierwszy, pierwszy rzut oka, pierwszy aspekt sprawy. Oto Alicja. Pracuje na francuskiej prowincji w ubezpieczeniach, wspomaga potrzebujących i seniorów, choć oczywiście z pewną korzyścią własną, dość osobliwą, jak zobaczymy. Przez przypadek, jak inni, zostaje wplątana w zaginięcie młodej kobiety.

Nie żeby jakoś w jej los ingerowała. Nawet przeciwnie. Wszystko dzieje się mimochodem. Bo na francuskiej prowincji, jak w pewnym sensie na każdej,  mozolnie miele się powszedniość i codzienność, wyznaczana zwykłym rytmem pracy zarobkowej i zajęć domowych. Wydarzenie, które zaburzy ten rytm, wydaje się marginalne. Ale to jest właśnie ten trzepot skrzydeł motyla, którego na razie nie zauważamy, a co dopiero, żeby wyobrazić sobie konsekwencje jaki może on przynieść. No i sygnały grozy się mnożą, z tym że nie bardzo wiadomo przed czym one ostrzegają. Choć wszystkich doprowadzą na zakręt życia.

 

 

Jak na thriller to wszystko jest zbyt pospolite, zbyt zwyczajne, zbyt nieudolne; ludzie nie zachowują się jak mordercy albo koneserzy zbrodni, są od tego najdalsi, porażająco zwyczajni. Może dlatego tak łatwo ta fabuła wchodzi pod skórę. Z tego nie będzie już materiału na psychozę w stylu Alfreda  Hitchcocka, Antohny Perkins nie zagra tutaj zboczonego syna mamusi, którą przechowuje, wydobytą z grobu, we własnej piwnicy, jak to się zdarzyło w „Psychozie”, choć i tu jeden z bohaterów woli rozmawiać raczej ze zwłokami niż z ludźmi żywymi.

Zaginiona osoba, której nie ma, załatwia dla wielu ludzi wiele rzeczy swoją nieobecnością, co prowadzi nas do konkluzji, że ci których z nami nie ma, choćby nie wiem jak paradoksalnie to brzmiało, ciągle wpływają na nasze życie, często bardziej niż ci, którzy z nami są. Rodzice, rodzeństwo, osoby wcześniej drogie, których już nie ma, z najrozmaitszych powodów, bo umarli albo istnieją już w innych układach, a ciągle na nas wpływają.

Mamy tutaj puzzle, z tym że nie chodzi o elementy układanki kryminalnej, z jakich składa się klasyczna łamigłówka w stylu Agathy Christie, choć zbiegów okoliczności mamy tutaj całkiem sporo. Ale po pewnym czasie przestajemy już na to zwracać uwagę, nawet rozwiązania zagadki nie przyjmujemy już z westchnieniem typu – no, kto by pomyślał. Niektórzy z widzów mogli chwycić właściwy trop już wcześniej. Bardziej interesuje nas dlaczego wszyscy uczestnicy tej gry kłamią, dlaczego mylą tropy, dlaczego nie chcą się przyznać, zwłaszcza nie lubią się przyznawać przed sobą samym.

 

Antohny Perkins nie zagra tutaj zboczonego syna mamusi, którą
przechowuje, wydobytą z grobu, we własnej piwnicy, jak to się zdarzyło
w „Psychozie”, choć i tu jeden z bohaterów woli
rozmawiać raczej ze zwłokami niż z ludźmi żywymi. 

 

Zresztą kino lubiło od zawsze takie składankowe historie. Obracanie jednej i tej samej sytuacji na wszystkie strony, mnożenie punktów widzenia, które uzmysławia widzowi, że to, co on sądzi o podsuniętej mu przez życie sytuacji, to jest tylko jedna, subiektywna, ułomne wersja, konkurencyjna wobec wersji innych osób, które mają w tę samą sytuację zupełnie odmienny wgląd. Z sumienności zawodowego krytyka przypomnę takie filmy jak „Na skróty” Roberta Altmana, jak „Pulp Fiction”, „Wściekłe psy” czy „Nienawistna ósemka” Quentina Tarantino, czy znane powszechnie filmy Oscarowego reżysera meksykańskiego Alejandro Gonzaleza Inarritu, jak „Babel” czy „Birdman”. O takich filmach mawia się też, że obrazują na ekranie tzw. efekt motyla, znany w klimatologii, że mianowicie trzepot motyla gdzieś na kwiatku w Ameryce Południowej może spowodować, na zasadzie mnożenia coraz to bardziej przypadkowych koincydencji jak huragan na wybrzeżu Florydy.

Te poszczególne elementy układanki oglądamy zresztą wyrywkowo, ta rekonstrukcja nie odbywa się bynajmniej według rygorystycznego policyjnego planu, co podsuwa widzowi myśl, że niekoniecznie chodzi tutaj o śledztwo prokuratorsko-sądowe dokonujące się w trybie „jak naprawdę było, jak do tego doszło, kto jest sprawcą, kto pomocnikiem, kto ofiarą itd.”. Wnikamy w całą tkankę filmową jak dzieciak, który miał układać z klocków wysoki zamek, ale poszczególne klocuszki tak mu się podobały, że cel zabawy mniej go interesuje niż obracanie w rękach tych cacuszek, z których każde jest tak interesujące.

 


 

Z rzeczy wartych zauważenia z polskiego punktu widzenia mamy do odnotowania aktorkę o swojsko brzmiącym nazwisku Nadia Tereszkiewicz, w filmie gra rolę Marion. Dziewczyna jak najsłuszniej nosi polskie nazwisko, ponieważ jej tata był Polakiem, a z kolei mama Finką. Sama Nadia dorastała w Cannes, gdzie jako nastolatka pilnie uczęszczała do szkoły tańca. Czasem przeniosła się do Paryża i wykonywała usługi taneczne na potrzeby rozmaitych klipów reklamowych. Powoli żeglowała w kierunku filmu i dawało się jej dostać coraz bardziej zauważalne role. Nasz film jest z kilku podobnych dzieł samoistnych oraz z seriali, w których Nadia Tereszkiewicz gra role imigrantki, może samo nazwisko podsuwa reżyserom myśl, że dziewczyna  w pewnym sensie jest nie stąd. Tak więc seriale, kino i muzyka oraz balet, który Nadia uskutecznia w coraz to nowych teledyskach, a zwłaszcza udział w filmie „Tylko zwierzęta nie błądzą” powoduje, że coraz częściej wymienia się ją na liście pretendentów do najważniejszej francuskiej nagrody filmowej, do Cezarów. Trzymamy kciuki.       

 


 

A my wracamy do puenty, do esencji tej zagmatwanej historii i przytaczamy to, co się nieodparcie nasuwa. Oto klasyk Ernest Hemingway i cytat z klasycznego dzieła klasyka, motto powieści „Komu bije dzwon”: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”

W naszej opowieści losy ludzkie są o siebie pozahaczane w sposób zupełnie zaskakujący. Ale tylko, gdy śledzi się je z zewnątrz. Ponieważ sami uczestnicy zdarzeń w tych zapętleniach nie widzą niczego nienaturalnego. Co naprowadza nas na wniosek, że niezrozumiali bywamy obserwowani z zewnątrz. I że bardzo trudno byłoby się nam, z tych naszych życiowych wyborów i posunięć wytłumaczyć, gdyby zaszła taka potrzeba. No, a ten węzeł, ten supeł, w który zostały splątane namiętności, które mają największą moc sprawczą w życiu, to miłość, a co najmniej pragnienie bliskości, które szuka spełnienia, szuka ujścia w ten jeden jedyny, unikatowy sposób, który dla postronnych okazałby się co najmniej dziwny, często głupi, haniebny czy odrażający. Ale ten sposób na przełamanie samotności już taki jest i inne nie działają. To jest ten jedyny patent, to jest nasz unikatowy odcisk palca, niepowtarzalny, nie do podrobienia.

 


 

W dodatku różne postacie wplecione jakoś tam w tę samą historię działają, że tak powiem, notorycznie. To znaczy działają ulegając wewnętrznemu przymusowi, dają się prowadzić namiętnościom, obsesjom, nieodpartemu przymusowi. Zdają się wypełniać los jakby napisany przez kogoś innego, kto zalągł im się w głowie, w duszy i teraz dyktuje jedno, drugie, dziesiąte posunięcie, a oni sami tylko wypełniają ten nakaz. Ciąży nad nimi jakaś ogromna siła bezwładu, los toczy ich po równi pochyłej. Wszelkie skojarzenia z ćmą i płomieniem świecy wydają się jak najbardziej na miejscu.

Wniosek jest taki, że ocieramy się ledwie naskórkami, że kontaktujemy się po omacku, a jeżeli już, to dochodzi do nieporozumień, czasem do komedii czy raczej tragedii pomyłek. Domyślamy się, że tak będzie, bierzemy tę możliwość pod uwagę, ale nie na wiele się to przydaje - potrzeba nawiązania kontaktu, wewnętrzny przymus, który popycha nas do wejścia w związek, jest tak silny, że brniemy w to ryzyko. I w sumie nie jest to posunięcie aż tak głupie, jak by się z zewnątrz wydawało. Bo jeżeli nie zaryzykujemy, to co nam pozostaje w zamian. Bezpieczna egzystencja, to nasze smutne, powszednie żyćko, w którym wprawdzie czujemy własny puls, ale poza tym jesteśmy martwi. A szkoda by było. Może więc już lepiej poczuć cokolwiek. A choćby i to, że umieramy. Kto wie?

 

Wiesław Kot

 

 

 

Piątek, 12.11, godz. 18:00, sala kameralna KOK. WSTĘP WOLNY.


Seans filmowy odbędzie się z zachowaniem zasad bezpieczeństwa sanitarnego. Liczba miejsc ograniczona.
Prosimy o telefoniczne rezerwowanie miejsc pod numerem: (65) 512-05-75

 

 

DKF 12.11.2021, „Tylko zwierzęta nie błądzą”, podsumowanie dyskusji

 

Narzuciło się przede wszystkim to, iż film objawił w dramatycznym spiętrzeniu z jednej strony ogromną ludzką naiwność (to przypadek francuskiego rolnika, który wdaje się w rzekomy internetowy romans), a jednocześnie niepowstrzymanie pragnienie ludzkiej bliskości. Dla której uzyskania ludzie gotowi są zapomnieć o elementarnej ostrożności, zaryzykować w życiu bardzo wiele, czasem wszystko.

Dlaczego? Ano głównie z powodu, iż bieżące życie z jego monotonią w pewnym momencie staje się nie do zniesienia, nie do udźwignięcia. Stąd te desperackie próby przekroczenia ograniczeń, jakie nakłada los, stąd te uparte skoki na główkę do pustego basenu. Ludzie wtedy zapominają o zachowaniu minimum ostrożności, o czym powinno się pamiętać w epoce rozpanoszonej komunikacji cyfrowej i równie rozpanoszonych „cyfrowych” oszustw. Ale perspektywa wydobycia się z własnej samotności, ten lot ćmy w kierunku płomienia, staje się niepowstrzymany.

Geografia ludzi oddziela – bo gdzie Francja, a gdzie Wybrzeże Kości Słoniowej – ale pragnienia mają zadziwiająco podobne. Zwłaszcza tę desperację, by odmienić swój los. Ale właściwie dlaczego, skoro nikt tu szczególnie nie cierpi – to ludzie jakoś tam ustawieni, życiowo zabezpieczeni, wielu mieszkańców globu mogłoby im tej sytuacji pozazdrościć. A przecież cierpią na jakieś dogłębne deficyty…

Właśnie – dogłębne. Bo te pragnienia są głęboko skrywane pod powierzchnią. I one ujawniają się w sytuacjach przełomowych. A przecież te pragnienia podskórnie buzują. Wedle obiegowego poglądu wszyscy „mamy coś z psychą”, ale nie wszyscy zostaliśmy zdiagnozowani. Która to konkluzja właśnie w Kościanie nabiera szczególnej wymowy…

 

 

 

Patronat medialny: