Aktualności Dodano: 26 października 2022

"Cicha ziemia" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-11-04 18:00
Data zakonczenia: 2022-11-04

reżyseria: Agnieszka Woszczyńska
scenariusz: Agnieszka Woszczyńska / Piotr Litwin
gatunek: Dramat
produkcja: Polska / Czechy / Włochy
premiera: 26 sierpnia 2022 (Polska)
Film dostał 1 nagrodę i 3 nominacje.

 

"Cicha ziemia", film w reżyserii Agnieszki Woszczyńskiej podczas kolejnego spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Zapraszamy wszystkich na seans, przed nim na prelekcję krytyka, a po filmie na wspólną dyskusję. Tekst prelekcji dostępny poniżej.

 

Zapraszam dzisiaj, drodzy Państwo, na film polski. A najchętniej zabieram Państwa w podróż po takim filmie polskim, który poza Polskę i poza polskość wyrasta. Który pośredniczy między naszym rozumieniem świata, naszym obyczajem i kulturą i szerszym kontekstem. Zresztą byłby już najwyższy czas, byśmy wychynęli z naszego narodowego grajdołka i zamiast koncentrować się na tak zwanych „przeklętych polskich pytaniach”, zaczęli widzieć siebie samych w szerszym europejskim, a może i światowym kontekście. Tutaj przypomnę banał, że polskość skoncentrowana na sobie, polskość wsobna, polskość bez szerszego planu jest jałowa, niewiele nam daje; niczego nie wiemy o sobie samych, jeżeli nie porównamy się z innymi.

Tyle deklaracji ogólnej. Przechodzimy do filmu pod tytułem „Cicha ziemia”, który na świecie i w Polsce premierę miał latem tego roku. Film, który na świecie nosił tytuł „Silent Land” powinien się po polsku nazywać raczej „Zaciszna kraina”. Z wyraźnym podtekstem ironicznym. Za film odpowiada polska reżyserka i współscenarzystka Agnieszka Woszczyńska. To stosunkowo młoda osoba na terenie naszego filmu, wszystko jeszcze przed nią, ale rzecz kręcona była we Włoszech za pieniądze polskie, czeskie i włoskie. Obraz pokazywany był na festiwalach wyspecjalizowanych w kinie kameralnym i psychologicznym. Przywiózł nagrody zarówno z Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago, jak i z konkursów filmowych w greckich Salonikach, austriackim Linzu czy w czarnogórskiej Podgoricy.

 

 

Oglądamy tutaj wychłodzony dramat dwojga młodych ludzi, którzy wyjeżdżają na wczasy do Włoch. Stać ich na wypoczynek powyżej średniej krajowej, nie chcą się kitwasić w gronie innych Europejczyków w grodzonym ośrodku, gdzie wszystko jest all inclusive, a towarzystwo nieustannie depcze sobie po piętach, bo wyjść nie bardzo jest dokąd. Wycieczka może raz w tygodniu, a i to zatłoczonym statkiem, w tym samym tłumie, który otacza ich na co dzień. No i to all inclusive, które oznacza w praktyce swobodny dostęp do alkoholu przez całą dobę, z czego zwłaszcza nasi rodacy robią odruchowy użytek.

Oni tymczasem nie; ich stać na więcej. W związku z tym na południu Włoch wynajmują domek – słowo rezydencja jest tutaj trochę na wyrost – z basenem, na brzegu morza, wyłącznie dla siebie. Tu zechcą wypocząć na własnym terenie i na własnych zasadach. Zresztą wymagań, jak się okazuje, nie mają zbyt wiele – wyspać się do syta, opalić, sprawić sobie codzienny jogging w pobliskim lasku, ochłodzić się w basenie z chlorowaną woda. Ale i tak willa okazuje się poniżej ich wymagań, bo, jak to na włoskiej prowincji, wszystko niby jest do dyspozycji, wszystko niby działa, z tym że niezupełnie. Bo basen wprawdzie jest, ale bez wody, a na poziomie takich drobiazgów, jak drzwi czy rolety, wszystko skrzypi i działa ledwo-ledwo, a najczęściej wcale. A to jest nie do przyjęcia, bo ostatecznie ci młodzi, wykształceni, z dużych miast nie po to zasuwają przez cały rok w swojej korporacji, żeby miał ich oszukiwać i lekceważyć jakiś włoski wieśniak, któremu się wydaje, że jak ktoś przyjeżdża z tej gorszej Europy, w tym wypadku z Polski, to będzie się cieszył z każdej atrakcji, jaką mu się podetknie pod nos. O nie, i jeszcze długo nie.

Anna i Adam, w tych rolach Agnieszka Żulewska i Dobromir Dymecki, podchodzą do letniego wypoczynku jak do jeszcze jednego zadania życiowego, jak do czegoś, co się w dialekcie korporacyjnym nazywa „project”. Rzecz przeprowadzona jest planowo, z podziałem na etapy i z egzekwowaniem planowego zysku. W tym wypadku efektownego wypoczynku w stylu, jaki zamierzają zrealizować, żeby z tym dorobkiem wrócić potem na swoje siedemnaste piętro do warszawskiego budynku, być może w okolicach Ronda ONZ, wystrzelającego w niebo swoim tureckim marmurem pleksiglasem i szkłem. Tak powinien wyglądać wypoczynek młodego małżeństwa z Warszawki, świadomego swej pozycji społecznej, wartości niebagatelnego stanu konta. Wszystko według przepisów, jakie można wyczytać w żurnalach typu „Twój Styl” i zapewne nic poniżej.

 

 

To małżeństwo w trakcie urlopu wydaje się wypełniać pewien założony z góry protokół, jakiś wzór, schemat; oni nie są tu u siebie, nie czują się swobodnie. Zresztą także wobec siebie nawzajem, są milkliwi, zdystansowani, chłodni. To nie są małżonkowie, to są funkcjonariusze małżeństwa w trakcie wykonywania czynności służbowych na delegacji zagranicznej.

 

W trakcie urlopu wydają się wypełniać pewien założony z góry protokół;
to nie są małżonkowie, to są funkcjonariusze małżeństwa w trakcie wykonywania czynności służbowych na delegacji zagranicznej.

Tyle tylko, że te wyniosłe receptury na udany pobyt wakacyjny w tropikach, nie przystają do trudnej sytuacji w południowej Europie, gdzie mieszają się sprzeczne interesy, krzyżują się systemy wartości, a to już daleko wykracza poza ten schemat wakacji, który można spotkać w folderze turystycznym. W filmie te sceny obcości podkreśla kakofonia różnych języków. Ludzie nawzajem nie rozumieją się lub rozumieją połowicznie. Dookoła nieustannie słychać jakieś głosy, które są nieprzejrzyste; tu mowa ciała często mówi o wiele więcej niż słowa. Film przypomina, że Europa, wspólna Europa, objęta Unią, nie jest miejscem do słodkiego hasania, nawet w czasie wakacji, że kontynent jest pełen napięć. W sensie kulturowym i obyczajowym z trudem tylko utrzymujący się jako całość. Doświadczamy tego zresztą sami w trakcie zagranicznych wakacji, kiedy tylko wyjdziemy na ulicę z wakacyjnego pensjonatu albo odłączymy się na chwilę od autokarowej wycieczki.

A jeżeli również wewnątrz owego związku, między małżonkami pojawiają się zgrzyty, rysy, to przecież znak, że oni zupełnie nie są na tę prawdziwą Europę przygotowani. Że żyją w jakiejś bańce, obyczajowej, informacyjnej, środowiskowej, rytualnej. Że tak naprawdę nie są tej Europy ciekawi, że bardziej od tego, co przynoszą na temat Europy dzienniki telewizyjne i gazety, wolą wiedzieć o Europie to, co o niej mówią banalne i przekłamane foldery turystyczne. Bo jakże mieliby potem wrócić z wakacji i zamiast opowiadać o czarującej przygodzie na włoskiej wyspie w wynajętej przez siebie willi, mieli relacjonować jakieś przepychanki z lokalną policją i kryminalne historie z udziałem uchodźców? Toż po takie wrażenia mogą jechać na granicę z Białorusią. Ale jakoś tam się nie kwapią, choć też można sobie wyobrazić wakacje w ostępach Puszczy Białowieskiej, najstarszym zachowanym na kontynencie lesie pierwotnym. Ale tam takich jak oni jakoś nie ciągnie.

 

 

Anna i Adam odmalowani są tutaj raczej jako typy ludzkie, jako modele, jako figury niż jako ludzie z krwi i kości. To ktoś w rodzaju Barbie i Kena na wakacjach. Chodzi o to, by pokazać pewien model, w ramach którego reprezentanci tej starej Europy jadą się wczasować na Południe kompletnie nie przygotowani, tak jak sklepowe lalki, które można wstawiać w dowolne dekoracje; raz będą pasować, raz nie. I te lalki stykają się z otoczeniem tylko powierzchnią. Pustka schemat i sterylność – to są te parametry, którymi można ich opisać. Co podkreślają minimalistyczne dialogi. Oboje rzadko ze sobą rozmawiają, nawet jeżeli wygłaszają to rytualne serialowe: „Musimy porozmawiać”, to i tak nikt niczego sensownego nie mówi. Sypialnia nie przypadkiem jest monochromatyczna, pozbawiona kolorów.

Ta śmierć arabskiego robotnika w jakiś sposób nawiązuje do pamiętnej katastrofy przeciążonej łodzi, która transportowała imigrantów, oczywiście nielegalnych, z północnej Afryki w roku 2013 i zatonęła u wybrzeży najbardziej na południe wysuniętej włoskiej wyspy Lampedusy. Skutkiem tego, trzystu sześćdziesięciu sześciu młodych ludzi podróżujących z Libii zginęło w falach. Ta tragedia jest zarówno obrazem nieprzystawalności obu, w sensie geograficznym dość bliskich, światów, jak i katastrofy humanitarnej, której jesteśmy uczestnikami i której ciągle nie umiemy zaradzić. A goście z Polski, którzy są mimowolnymi świadkami takiej tragedii w miniaturze, tak długo, jak tylko się da, chcą pozostać obojętni; będą wmawiać sobie i policji, że nic nie mogli zrobić, podczas gdy stoją i patrzą na tragedię imigranckiego pracownika tak, jak się patrzy na ofiarę wypadku samochodowego, choć i wtedy można przecież przyjść z pomocą. Sami tez stają się ofiarą pewnego rodzaju cwaniactwa, kiedy miejscowy instruktor nurkowania ryzykuje życiem swojego klienta, polskiego turysty, byle tylko na nim zarobić. Jak się turysta utopi, zrzuci się na brak jego umiejętności pływackich albo na stan zdrowia. Policja wyrazi minimalne zainteresowanie, pieniądze pozostaną w kieszeni.

W duchową przemianę, w ozdrowieńczy wstrząs tych dwojga przybyszy z Polski trudno uwierzyć. W końcu trudno głębszych poruszeń wewnętrznych wymagać od Barbie i od Kena. Można mieć natomiast pretensje do żywych, pełno formatowych ludzi, że wcześniej, zanim przyjechali do tej urokliwej krainy, zrobili z siebie chodzące lalki, ludzką Barbie i ludzkiego Kena. A za to mogliby już stanąć przed trybunałem, nawet jeżeli nie przed tym włoskim, policyjnym, to przed tym ostatecznym. A jemu trudno wcisnąć fałszywe zeznania. Czasem przykro to powiedzieć, ale dodajmy – na szczęście.

 

 

 

 

piątek, 04.11, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 4.11 „Cicha ziemia”
Podsumowanie dyskusji

Zgadzaliśmy się w kwestii, że wypoczynek nie polega na tym, aby swoje problemy przenosić z miejsca życia i pracy w bardziej słoneczne okolice. Wypoczynek polega na tym, by te problemy – w miarę możliwości – rozwiązać, a po tej, było nie było, ciężkiej pracy zrelaksować się w jakimś przyjemnym miejscu. Której to różnicy bohaterowie naszego filmu najwidoczniej nie dostrzegali.

Zgadzaliśmy się, że ów „korporacyjny wychów”, jaki prezentowali młodzi małżonkowie produkuje ludzi emocjonalnie okaleczałych, niedojrzałych, niezdolnych do brania odpowiedzialności za konsekwencje swych decyzji. Ludzi mało empatycznych, wpatrzonych w jakieś ogłupiające wzorce wywiedzione z magazynów drukowanych na lakierowanym papierze.

Nie zgadzaliśmy się natomiast w kwestii stosunku do owego nieszczęsnego arabskiego imigranta. O ile można było rozeznać się w gwałtownej wymianie argumentów, racje wahały się od: „A czego on tu w naszej Europie szuka?!” do:

„To taki sam człowiek jak my, trzeba go traktować z szacunkiem i w miarę możliwości pomóc”.

Ale taką rozpiętość zdań mamy w Internecie pod każdym doniesieniem na podobne tematy...

 

 

 

 

Patronat medialny: