Aktualności Dodano: 09 sierpnia 2024

"Czasem myślę o umieraniu" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2024-08-09
Data zakonczenia:

 

reżyseria: Rachel Lambert
scenariusz: Kevin Armento, Stefanie Abel Horowitz
gatunek: Dramat, Komedia, Romans
produkcja: USA
Film zdobył 2 nominacje.

czas trwania: 91 min / napisy PL

 

Zapraszamy na sierpniowe spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota - przed nami seans amerykańskiej produkcji "Czasem myślę o umieraniu". Poznajcie Fran, której życie jest do bólu przewidywalne i monotonne, a jednak ubarwia tę nudę rosnącą fascynacją na temat umierania na różne sposoby. Przed seansem prelekcja na temat, po projekcji dyskusja z widzami. 

 

 

Drodzy Państwo, filmy amerykańskie goszczą w naszym DKF-ie zdecydowanie rzadziej niż na ekranach kin. I to jest zupełnie naturalna prawidłowość, ponieważ nie interesuje nas tutaj tzw. Hollywood, czyli produkcja filmów dla dzieci w każdym wieku. Sięgamy do głębszych pokładów rzeczywistości, a to oznacza lekturę filmów trudnych, wymagających wrażliwości i cierpliwości. Takim właśnie jest dramat produkcji amerykańskiej pt. „Czasem myślę o umieraniu” z roku 2023; w Polsce w kinach pokazywany był w marcu tego roku. Wbrew tytułowi, film nie koncentruje się na samej procedurze odchodzenia, choć ten tabuizowany temat stanowi jego tło. To stwarza okazje, by przypomnieć, iż oglądaliśmy w kinie sporo filmów, które dotykały tematu umierania i próbowały nas oswoić z tym fenomenem. Wspomnijmy niektóre przykłady.

Oto „Ostatnia rodzina”, film o samobójczej śmierci Tomasza Beksińskiego, syna słynnego malarza, który został zresztą zamordowany. Tomasza, przypominam, grał Dawid Ogrodnik, a mistrza Zdzisława Andrzej Seweryn. Samobójczy skok z okna na bruk w wykonaniu Tomasza, znawcy muzyki i kultury popularnej, okazuje się nie decyzją lekko odchylonego, ale autonomicznie podjętym sposobem pożegnania się ze światem, w którym człowiek czuje się źle.

 

 

Przypomnijmy także film Françoisa Ozona – reżysera, którego dzieła oglądaliśmy już w naszym DKF-ie – film pt. „Czas, który pozostał”. Tutaj odnoszący sukcesy artysta-fotograf, kiedy dociera do niego diagnoza, że ma nieoperacyjnego raka, decyduje się w tych ostatnich dniach, jakie mu pozostały, przewartościować swoje życie. I to nie na zasadzie, że teraz pośpiesznie dopełni pięć rzeczy, które należy zrobić przed śmiercią, ale po prostu zacznie pełniej być sobą. To czasem wiele warte.

Zanim zgłębimy, jaką rolę umieranie pełni w życiu Fran, pracownicy biurowej z portowego miasteczka w stanie Oregon, tradycyjnie przedstawiamy twórców. Pani reżyser filmu, Rachel Lambert, uzyskała tytuł licencjata sztuk pięknych na uniwersytecie w Bostonie, a następnie kontynuowała naukę w London Academy of Music and Dramatic Art. Filmy kręciła i urządzała przedstawienia teatralne od dzieciństwa. Pierwszą sztukę wyreżyserowała dla publiczności w trzeciej klasie liceum, a film powstał już w pierwszej. A jednak minęło ok. 28 lat zanim zaczęła się tym zajmować na poważnie. Teraz rada, jakiej udzieliłaby innym debiutującym reżyserkom, brzmi: jedyna droga postępowania, która się sprawdziła, to nie czekać na pozwolenie. Pytana o swój film tłumaczyła dziennikarzom, że to obraz przedstawiający wewnętrzną walkę, którą toczy kobieta między skrytym pragnieniem nawiązania kontaktu a przyzwyczajeniem do wycofywania się we własne wnętrze, gdzie czuje się bezpiecznie. Kiedy ją poznajemy, to właśnie jej wyobraźnia staje się największym przyjacielem tej młodej kobiety. Umysł i wyobraźnia to jest sposób radzenia sobie z poczuciem izolacji i nieprzystosowania do świata. Kiedy zapytano panią reżyser, jakiej reakcji najbardziej oczekuje od widzów swojego filmu, odpowiedziała: „Chcę, żeby ludzie nawiązywali kontakt wzrokowy w drodze powrotnej pociągiem lub w kawiarni następnego ranka. Chcę, żeby ludzie pytali: <>. I żeby faktycznie usłyszeli odpowiedź. Chcę, żeby ludzie rozważyli, żeby nie iść prosto do pracy lub na spotkanie, jak zwykle. Może zamiast tego zatrzymają się na kawę, wybiorą dłuższą drogę albo kupią coś pysznego i dadzą sobie pięć minut interesujących i miłych wrażeń, zanim wrócą do swojej rutyny. Chcę, żeby ludzie po prostu dzwonili do swoich przyjaciół”.

 

 

I dwa słowa o wiodącej aktorce. Daisy Ridley, a dokładniej Daisy Jazz Isobel Ridley, rocznik 1992, urodzona w Londynie. Studiowała aktorstwo na kierunku teatr muzyczny, więc łączyła zarówno umiejętności gry aktorskiej, jak i taniec baletowy, taniec jazzowy, także latynoamerykański. Dużo śpiewała w konwencji jazzowej i kabaretowej. Jej głos i zakres wokalny to mezzosopran. Zaczynała od telewizji, gdzie grywała dużo ról w serialach i teledyskach. Wreszcie przyszedł czas na duże kino – została obsadzona w roli głównej bohaterki w filmie „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” w roku 2015. A że się powiodło - film osiągnął przychód w wysokości miliarda dolarów na całym świecie najszybciej w historii całej kinematografii - więc zgrała jeszcze w „Gwiezdnych wojnach” z podtytułem „Ostatni Jedi”. No i mogliśmy ją zobaczyć w jednej z wersji ekranizacji powieści Agaty Christie „Morderstwo w Orient Expressie”, filmie wyreżyserowanym przez Kennetha Branagha w roku 2017. Wszystko więc wskazuje na to, że Daisy Ridley wchodzi w etap, kiedy to z pięknej buzi stanie się pełnoprawną postacią ekranową.

Fran prowadzi się tak, jak oczekuje od niej rynek pracy kapitalistycznej: wstań rano, idź do roboty, po pracy wróć do domu, zjedz coś, obejrzyj telewizję, idź spać. A następnego dnia powtórz to, i tak aż do emerytury. Jest się po prostu jeszcze jednym trybikiem w całej tej machinie. Jeżeli za miesiąc czy dwa napiszą nowy program komputerowy, to cała praca Fran, a tym samym spora część jej życia, stanie się zupełnie zbędna. I to właśnie jej doskwiera, ta banalność życia, jego automatyzacja, zabójcza rutyna, powtarzalność. Orientuje się, że oczekuje się od niej tylko pewnych wyuczonych czynności, a reszta nikogo nie obchodzi. To powoduje, że ona sama pod takim naciskiem po prostu obumiera od środka. Więc, czy jest żywa, czy martwa, nie ma to dla nikogo, łącznie z nią samą, specjalnego znaczenia. Film pokazuje znacznie więcej niż pewien przypadek skromnej urzędniczki. Fran odsuwa się od świata w przekonaniu, że jest na tyle mało istotna, iż nie ma sensu zawracać innym głowy swoją osobą. Ona sama po prostu się skreśla. Kryje się za tym szersza perspektywa. Psychologowie powiadają, że głównym problemem rozpoczętego niedawno XXI wieku będzie nie to, że prekariat, czyli ludzie zarabiający najmniej i dorywczo, czy tzw. under class, podklasa, ludzie z parteru społecznego, nie będą się już czuli przede wszystkim wykorzystywani. Jak głosił Karol Marks i jego następcy. Nie. Problemem głównym będzie to, że oni będą czuli się zupełnie zbędni, nieistotni, bez żadnego znaczenia. Sprawy tego świata będą rozgrywały się ponad ich głowami, a oni dostaną tylko chleb, czyli podstawowe artykuły do życia i mieszkania, jako wynagrodzenie za bardzo mało wymagającą pracę. Oraz igrzyska w postaci seriali telewizyjnych czy gier komputerowych.

Fran stosuje więc swego rodzaju aurę ochronną. Po prostu przychodzi do pracy, wykonuje swoje obowiązki, podczas gdy nad jej głową fruwa nieustannie całe stado słów bez znaczenia. Ostatecznie znamy to z codziennych doświadczeń z każdego rodzaju biura czy recepcji urzędu. Zatrudnione tam osoby najczęściej odpowiadają nam na merytoryczne pytania tylko z konieczności i mają wyraźną pretensję, że przerywamy im pogawędkę z inną częścią personelu, co wydaje im się naturalnym sposobem spędzania czasu w pracy. Agnieszka Osiecka mówiła, że jeżeli w Polsce ktoś odpowiada rzeczowo na zadane mu pytanie, np. jak dojść do poczty albo która godzina, uchodzi za człowieka źle wychowanego, czasami wręcz za chama, ponieważ takie pytanie należy potraktować jako wstęp do niezobowiązującej pogawędki; a rzeczowa odpowiedź znaczy mniej więcej tyle co - „odwal się”.

 

 

 

Tu warto zwrócić uwagę, że film nakręcony jest w konwencji obrazu 4 do 3, to tzw. ekran pudełkowy, który podświadomie narzuca widzowi przekonanie o tym, że dziewczyna jest w tej klatce uwięziona. Poza tym kamera filmuje ją z dystansu albo z dziwnych kątów; zza ramienia albo z drugiego końca pokoju. Tak się przedstawia na ekranie nie kogoś, kto jest podmiotowy, władczy i dominujący, a przeciwnie – jest postacią nieistotną, drugoplanową. W scenach ruchu teoretycznie kamera powinna podążać za postacią, ale wydaje się ociągać, nie nadążać, jakby nie była pewna, czy warto iść za bohaterką, czy skręcić do innego boksu. Zwróćmy też uwagę na twarz Fran, która wydaje się raczej maską, nie zdradza żadnych uczuć. Oczy często wyrażają idealną pustkę. No i ten beżowy sweter, w którym zjawia się w biurze, gasi w niej, wydawałoby się, do końca kobiecość.

Właśnie jako osoba na skraju zbędności Fran powoduje, że nie odczuwamy wobec niej ani litości, ani specjalnego współczucia, ani też jej nie lekceważymy. Po prostu przeglądamy się w biurowym i pozabiurowym życiu. Dlaczego? Ponieważ wszyscy przychodzimy do biura, mówiąc umownie, odbijamy kartę, wykonujemy zestaw nieskomplikowanych czynności wyuczonych, wypijamy kawę, wracamy do domu i ta rutyna rozciąga się na dziesięciolecia. A te niespieszne pogawędki, przypadkowe spotkania, te dorywcze kawy – to wszystko, co naprawdę mamy, i co zabierzemy z sobą w pamięci, pędząc niekoniecznie w expressie, ale na zwykłym taśmociągu życia.

Dzięki Fran chwytamy, że życie nie zawsze powinno przeć naprzód, że czasami powinno meandrować, że warto zatrzymać się z zakolach czasu, oddać się chwilom i wrażeniom ulotnym. Niech nasze życie biegnie zygzakiem, niech się wznosi i opada jak sinusoida. Niekoniecznie musi przebiegać na zasadzie: bodziec i reakcja, przyczyna i skutek. Że może zawieszenie tych prostych związków na pewien czas przyniesie naszemu życiu barwę i kolor. Dzięki temu zwyczajna codzienna harówka i domowa rutyna może czasami urosnąć do rozmiarów poematu. Momentami może nawet zapłonąć. Wtedy na pewno nie będziemy dzwonić po straż pożarną, o nie! 

 

 

piątek, 09.08, godz. 18:00

sala kinowa KOK

wstęp wolny

 

DKF 9.08 "Czasem myślę o umieraniu"
Podsumowanie dyskusji

Po seansie zwracaliśmy uwagę na deficyt wiedzy o nieszczęśliwej kobiecie. To nie tyle osobowość z całym bogactwem i własną historia, co typ, przykład. Obiekt kliniczny. Ale może to i lepiej, ponieważ na tym ludzkim egzemplarzu wyraźnie widać, do czego doprowadza nas rutyna i życie w kieracie. I ta wyuczona bezradność. Niemożność przezwyciężenia własnego stanu. Bezwładność, bierność, apatia, która staje się stylem życia. Może to stąd, że ona, ale i my sami, boimy się wykonać śmielszy krok poza własny obręb. Wolimy dolinę, która nas przygina, bo ją przynajmniej dobrze znamy, niż wspinaczkę na szczyty. Bo kto wie, co nas tam czeka. Ach, ten nasz ukochany grajdołek...

 

 

  

 

Patronat medialny: