Aktualności Dodano: 12 października 2022

"Infinite storm" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-10-21 18:00
Data zakonczenia: 2022-10-21

reżyseria: Małgorzata Szumowska
scenariusz: Joshua Rollins
gatunek: Dramat / Thriller
produkcja: Australia / Wielka Brytania / Polska
premiera: 25 marca 2022 (świat)
Film dostał 1 nominację.

 

Przed nami kolejny film produkcji polskiej, tym razem w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej. Podczas spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota seans "Infinite storm", filmu osadzonego w górskiej - zimnej, ale niesamowitej scenerii. Przed projekcją krytyk wygłosi autorską prelekcję, którą Państwo mogą poznać już teraz, poniżej. Zapraszamy na seans! 

 

 

Obejrzymy dzisiaj, drodzy Państwo, w naszym DKF-ie film jak zwykle mocny, pod angielskim tytułem, nie tłumaczonym na polski, „Infinite Storm”. Obraz tym razem silniej oddziałuje nie dlatego, żeby rysowały się w nim potężne napięcia i naprężenia, jak to było w kilku obrazach rodzinnych, które mamy za sobą. Tym razem ostroga filmu polega na tym, że rozgrywa się on w skrajnie nieprzychylnych dla człowieka warunkach. Bo zima, góry i zamieć, i wplątana w to wszystko samotna kobieta, i skrajnie trudne decyzje, które trzeba podejmować w tych skrajnie nieprzychylnych warunkach.

Film był pokazywany szeroko na świecie, polską premierę miał z końcem maja tego roku. Wspominam o tym nie przypadkiem, ponieważ „Infinite Storm” okazuje się jednym z tych dzieł filmowych, przy pomocy których polscy twórcy próbują zaistnieć na światowym rynku filmowym. Tak się w tym przypadku sprawy układają, że produkcja dziełka była składkowa, bo na budżet złożyły się organizacje filmowe Australii, Wielkiej Brytanii i Polski. Scenarzysta Joshua Rollins jest aktorem i scenarzystą amerykańskim, a reżyserem całości jest – uwaga! – nasza zdolna dama, dość szeroko znana już w świecie, pani reżyser Małgorzata Szumowska. No i gwiazdą filmu była Naomi Watts, aktorka pochodzenia brytyjskiego, dość intensywnie obecna w amerykańskim kinie. A ponieważ nad filmem dominują dwie damy, Polka i Brytyjka, zatrzymajmy na chwilę reflektor uwagi na każdej z nich.

 

 

Pani reżyser Małgorzata Szumowska to jest rocznik 1973, więc dobiega w tej chwili pięćdziesiątki. Rodem - krakowianka. Jest córką pisarki Doroty Terakowskiej i dziennikarza Macieja Szumowskiego z krakowskiego ośrodka telewizji. A ten znany swego czasu redaktor dał się poznać w czasach późnego PRL-u z bardzo wnikliwych reportaży z życia wiejskiego, w których pokazywał biedę, zapuszczenie i cywilizacyjne zacofanie wsi. Oczywiście na tyle, na ile pozwalała mu cenzura, ale redaktor Szumowski nie był skłonny aż tak bardzo chodzić na kompromisy. Jego córka Małgorzata ma na koncie siedem filmów pełnometrażowych. Pierwszy nazywał się „Ono”, traktował o przypadkowym i niechcianym macierzyństwie i był próbą przeniesienia na ekran powieści własnej mamy.

Scenariusz tego filmu zresztą został wysoko oceniony na Festiwalu Filmu Niezależnego w Sundance w Stanach Zjednoczonych. Znakiem szczególnym, wyróżniającym Szumowską, jest to, że pochyla się nad losami ludzi, którzy pozostają przezroczyści dla otoczenia. Szumowska kolekcjonuje takie sytuacje, w których dzięki jej uwadze, koncentracji, wyborze tematu i bohatera, osoby pozornie nieważne - przekonane, że ich życie nie ma ani znaczenia, ani sensu - nabierają w jej filmie uroczystej powagi. Powoli dociera do nich, że ich życie ma jednak swoje znaczenie i swój ciężar, choćby miało to znaczenie tylko dla nich.

Szumowska idzie tutaj w ślady swojego mistrza, reżysera Wojciecha Jerzego Hasa. Tego od „Jak być kochaną”, od „Pętli”, Od „Sanatorium pod Klepsydrą”, od „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, a więc reżysera, który miał czas dla spraw ulotnych. Może dlatego Wojciech Jerzy Has, mimo iż był wybitny, pozostawał zawsze nieco na uboczu, jako ten trzeci, po Andrzeju Wajdzie i Krzysztofie Zanussim. Oni zajmowali się wielką historią albo dylematami moralnymi, a on sprawami marginalnymi, pozornie marginalnymi.

 

 

 

Szumowska bardzo pilnuje tego, aby jej filmy znalazły się w tej kategorii obrazów kinowych, które mają skłaniać widza do osobistego, głębokiego przeżycia i zostawić trwały ślad w ich pamięci. A broń Boże nie chce należeć do kina gatunkowego, rozrywkowego, które daje chwilę wesołości albo grozy, czy napięcia, jak w intrydze kryminalnej. Z tym, że zapomina się o nim zaraz po wyjściu z kina. Sama reżyserka, zresztą więcej niż chętnie, krąży wokół tematu śmierci: spodziewanej, nadciągającej, obezwładniającej swoją grozą. Jak choćby w obrazie z 2006 roku pod tytułem „33 sceny z życia”, w którym podzieliła się próbą oswojenia śmierci własnych rodziców i urządzenia swojego życia na nowo w momencie, kiedy odeszli.

W ogóle Szumowska ma czas i uwagę dla monotonii, brzydoty i szarości, i dla ludzi, którzy nie umieją walczyć o swoje sprawy, dla ludzi przegranych. Z tym wszystkim Szumowska umie opowiadać kamerą do tego stopnia, że zwróciła na siebie uwagę europejskich twórców i producentów. Jej film „Sponsoring”, nakręcony we Francji z tamtejszą gwiazdą Juliette Binoche, nadgryza problem bycia utrzymanką, czyli studentką, która za stałe wynagrodzenie jest na usługi zamożnych panów w pewnym wieku. Z kolei film pod tytułem „W imię” z 2013 roku to próba zbliżenia się do tematu samotności księdza, którym targa namiętność do młodego chłopca, pozostająca w sprzeczności z jego statusem i powołaniem. Tematy trudne, ale Szumowska mówiła o nich z wyjątkową wnikliwością, z dużym wyczuciem i z delikatnością. Te same cechy ujawniał jej film pod tytułem „Body/Ciało”, w którym Janusz Gajos zagrał warszawskiego prokuratora alkoholika, który nie daje sobie rady z własną dorosłą córką anorektyczką. Wszystko osadzone w kręgach psychiatrycznych. „Ciało” wzbudziło na Zachodzie zachwyty krytyków, a na Festiwalu w Berlinie przyniosło Szumowskiej Srebrnego Niedźwiedzia. Przywołajmy tu jeszcze film z 2020 roku pod tytułem „Śniegu już nigdy nie będzie” o Żeni, młodym Ukraińcu, który pracuje jako masażysta na bogatym, grodzonym warszawskim osiedlu. Film był polskim kandydatem do Oscara. A teraz ten nowy, amerykański, rozdział w karierze Małgorzaty Szumowskiej, film „Infinite Storm”, który przed nami.

 

 

I druga dama ważna w kontekście naszego filmu, mianowicie odtwórczyni głównej roli - Naomi Watts. Urodziła się w Anglii w rodzinie aktorki i tour managera, który nadzorował trasy koncertowe zespołu Pink Floyd. Rodzice rozwiedli się, gdy miała zaledwie cztery lata. Tato zresztą wkrótce zmarł i mama przeniosła się z nią do Australii, gdzie dziewczynka za zgodą rodzicielki pozowała do fotografii reklamowych. Ale nie odnosiła tutaj wielkich sukcesów. Przeniosła się więc do redakcji czasopism na temat mody, ale kino nie pozwalało o sobie zapomnieć. Więc najpierw warsztaty teatralne, potem seriale telewizyjne i od początku lat dziewięćdziesiątych powoli, powoli zaczęła wchodzić w świat kina. Najpierw australijskiego, a potem przeniosła się do Los Angeles. Tutaj grywała rzeczy przypadkowe, do momentu aż zwrócił na nią uwagę - może nie jak na aktorkę, lecz na sugestywną blondynkę - reżyser David Lynch.

Dał jej rolę w mrocznym thrillerze, który do dzisiaj pozostaje jednym z bardziej zagadkowych obrazów w historii kina, w filmie pod tytułem „Mulholland Drive”. No i grała, grała, grała. Zagrała na przykład partnerkę King Konga w jednej z nowszych realizacji, a z drugiej strony księżną Walii w filmie biograficznym pod tytułem „Diana”. Jest więc aktorką wszechstronną, a występ pod kierownictwem Małgorzaty Szumowskiej w gatunku, który możemy nazwać "thriller survivalowy" - to także nowy rozdział w jej biografii artystycznej.

Tutaj trzeba stosować inne aktorskie środki wyrazu, ponieważ film jest zasadniczo niemy, więc silniej przemawia groza gór. Zamiast słów słyszymy poświst wiatru, skrzypienie zamarzniętego śniegu, oddech i niemal bicie serca. A przecież nie chodzi tutaj tylko o to, żeby uratować człowieka w górach; to nie jest film o interwencjach Górskiego Pogotowia Ratowniczego. Jest to raczej film o podwójnym zmaganiu – z nieprzyjaznym, skrajnie wrogim żywiołem i z sobą samym, z własną duchową bezwładnością, z traumą, z poczuciem, że się nie da rady.

 

Zamiast słów słyszymy poświst wiatru,

skrzypienie zamarzniętego śniegu,

oddech i niemal bicie serca.

 

Daje tu o sobie znać silnie gen autodestrukcji, który niszczy bohaterów od środka; jest znacznie groźniejszy niż wiatr i niskie temperatury. I to jego właśnie najtrudniej przezwyciężyć. Bo przecież wymarsz tej młodej kobiety zimą w góry nie bierze się z chęci podziwiania widoków ani treningu w typie sportowym. To raczej uparte, zawzięte, chciałoby się powiedzieć, notoryczne przekraczanie samej siebie. Na przekór wewnętrznemu głosowi, który mówi: daj spokój, odpuść, i tak nie dasz rady, zwiń się w kłębek, popłacz nad własnym losem, wycofaj się. I rozwija się walka na dwóch frontach. Im głębiej w góry, im dalej postępuje akcja ratunkowa nieszczęsnego turysty, który w sposób karygodny, niefrasobliwy, zaplątał się na tym szlaku, tym wyraźniej widać, że kobieta ma dwóch przeciwników – góry, surową zimę oraz własną niemoc.

Temu służy też krzyżowanie planów. Bo z jednej strony mamy te ujęcia bardzo szerokie, które pokazują dookolny pejzaż, trochę jak z filmu grozy, trochę jak z folderu turystycznego, a z drugiej strony zbliżenie i detal. Dlatego też sytuacja rozkłada się na te detale; ważny tu jest każdy poszczególny krok, każdy oddech. Ciało ma swoje ograniczenia, psychika ma swoje ograniczenia, przyroda narzuca nam swoje ograniczenia. Przecież film jest o tym, że te ograniczenia można i należy przełamywać, że należy podnosić poprzeczkę, że należy badać granice tego, co jest wykonalne i niewykonalne. Oczywiście, nie przełamując bariery zdrowego rozsądku.

Tak więc ten mroczny film kończy się swego rodzaju płomienną eksklamacją zwycięstwa. Możemy go odczytywać jak znak na szlaku turystycznym, który podpowiada: idź w górę, to już niedaleko. Odpoczniesz na szczycie.

 

 

 

 

 

 

piątek, 21.10, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 21.10. Infinite Storm
Podsumowanie dyskusji

Groza gór sprawiła, że przyjęliśmy film z kamiennym milczeniem. Ostatecznie każdy ma swoje góry – wewnętrzne i zewnętrzne – z którymi się zmaga. Czasem zdarza się stanąć przed wyjątkowo stromą ścianą i wtedy następuje impas lub podjęcie wyzwania. „Z górami nie ma żartów” – usłyszeliśmy. Tak, z tymi granitowymi i z tymi wewnętrznymi też. Ale jeżeli podejmiemy ryzyko ekstremalnej wspinaczki (cokolwiek to znaczy), ona nas wzmacnia, ona nas tworzy jako ludzi. No chyba, że traktujemy wyprawę w góry bez przygotowania (ale też wyprawę w narkotyki, czy w alkohol) jako formę popełniania samobójstwa na raty. Proszenie się o to, by w tym pozbawianiu się życia wyręczyła nas chemia albo przyroda. I prawie zawsze – jak w filmie – okazuje się, że z walki zrezygnowaliśmy zbyt wcześnie...

 

 

 

 

Patronat medialny: