Aktualności Dodano: 13 maja 2022

"Szef roku" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-05-20 18:00
Data zakonczenia: 2022-05-20

reżyseria: Fernando León de Aranoa
scenariusz: Fernando León de Aranoa
gatunek: Komedia
produkcja: Hiszpania
premiera: 20 września 2021 (świat)
Film zdobył 6 nagród i 17 nominacji.

 

Zapraszamy na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota w najbliższy piątek. Przed nami seans hiszpańskiej komedii "Szef roku" - zdobywcy 6 nagród Goya. Prelekcja krytyka tym razem w nieco innej formie, bowiem krytyk nie może pojawić się na spotkaniu, ale... pojawi się na ekranie. Po seansie wyjątkowo nie będzie dyskusji. Tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.

 

 

 

Mamy dziś przed sobą, drodzy Państwo, film hiszpański, kwalifikowany jako komedia, co ma dla nas znaczenie tylko wstępne i orientacyjne. Reklamowany jako hiszpański kandydat do Oscara, a także laureat w najważniejszych kategoriach tamtejszej głównej nagrody filmowej o nazwie Goya. Zdobył aż sześć statuetek, w tym tę dla najlepszego filmu oraz najlepszego scenarzysty i reżysera w osobie Fernando Leona de Aranoi. Więc od autora wychodzimy.

 


Fernando Leon de Aranoa

 

Fernando Leon de Aranoa to hiszpański reżyser, mocno utytułowany na tamtejszym rynku, rocznik 1968. Uczył się rzemiosła tak jak większość zachodnich filmowców praktykuje, czyli od terminowania w telewizji przy serialach, pisząc teksty drobnych programów, filmów dokumentalnych, monologów dla komików telewizyjnych. Pierwsze filmy o wydźwięku społecznym pokazywał na festiwalu w San Sebastian, który liczy się mocno w obszarze kina hispanojęzycznego. Tam otrzymywał srebrne i złote Muszle, co jest faktem godnym odnotowania, zwłaszcza w tamtym kręgu językowym i kulturowym. Poza tym jest twórcą dość impulsywnym i wszechstronnym. Pisze opowiadania, nawet nagradzane na konkursach literackich, ilustruje książki, rysuje komiksy, więc pozostaje człowiekiem wielu talentów, zwłaszcza że porusza się po całym obszarze hispanojęzycznym, bo kręci na przykład w Meksyku.

 


Javier Bardem

 

Druga postać, ta sprzed obiektywu kamery, o której warto wspomnieć to odtwórca tytułowej roli, aktor hiszpański Javier Bardem. Na koncie ma już trzy nominacje do Oscara, pochodzi zresztą z rodziny o tradycjach filmowych. Bardem jest rówieśnikiem reżysera, urodził się w roku 1969 i początkowo przyjmował role mężczyzn przystojnych, muskularnych, reprezentacyjnych, był więc na ekranie raczej modelem i opatrzył się z czasem jako etatowy przystojniak. Zrozumiał wtedy, że to może być kres, punkt dojścia jego kariery i dlatego zmienił profil własnego aktorstwa, szukał propozycji bardziej ambitnych, co mu się powiodło, bo tak w okolicach pięćdziesiątki zaczął grywać role mężczyzn psychicznie pogłębionych, wrażliwych, co wymaga znacznie większych umiejętności warsztatowych, z czego korzystała na przykład gwiazda reżyserii filmu hiszpańskiego Pedro Almodovar, który zatrudnił go w swoim słynnym filmie „Wysokie obcasy”. No i Bardem wypączkował z regionów kina hiszpańskiego w stronę kinematografii światowej, najczęściej amerykańskiej; zobaczyliśmy go na przykład w filmie braci Coen „To nie jest kraj dla starych ludzi”, co zostało potwierdzone Oscarem, a jak ktoś śledzi tego rodzaju filmy, to mógł go przyuważyć w jednym z „Bondów” pod tytułem „Skyfall”. I jeszcze - na planie filmu „Vicky Cristina Barcelona” w reżyserii Woody’ego Allena poznał słynną hiszpańską aktorkę Penelope Cruz, z którą potajemnie wziął ślub na Wyspach Bahama i po kilku latach ta para dorobiła się pierwszego synka imieniem Leo.

 

 

Mamy więc na ekranie dziełko twórców poważnych i utalentowanych. I już przechodzimy do samego filmu. Oto Blanco, charyzmatyczny właściciel rodzinnej firmy który zajęty jest usilnym pragnieniem, obsesją otrzymania lokalnej nagrody za perfekcję w biznesie. W związku z tym w jego fabryce wszystko musi działać gładko, idealnie, bezszmerowo, nad czym zresztą od lat usilnie pracuje i nabiera pewności, że jego firma jest bliska ideału. Teraz, kiedy jest pod presją owej zbliżającej się nagrody, która pozostaje w zasięgu ręki, Blanco stara się tym bardziej. Kreuje siebie na padrone, na dobrotliwego, rozumiejącego, ale też wymagającego ojca swoich pracowników, z tym że, jak w każdym środowisku ludzkim, nie jest to takie proste, ponieważ z gracją, rozsądkiem, z pewną efektowną lekkością, cały czas pamiętajmy o zbliżającej się nagrodzie, musi poradzić sobie z mnożącymi się problemami. I teraz szef musi uporać się z tymi dziwacznymi problemami jak najszybciej. W tym celu manipuluje podległymi sobie osobami, idzie na skróty, bezwstydnie wtrąca się w ich prywatne życie, byle tylko zachować pozory zgodnej pracowniczej rodziny i sam nie wie, kiedy przekracza każdą kolejną czerwoną linię i, by zmienić ujęcie metaforyczne, rozpoczyna wybuchową reakcję łańcuchową doprowadzającą do absurdalnie katastrofalnych konsekwencji.

W filmie dla hiszpańskiego widza oczywiste jest to, co umyka widzowi europejskiemu, a zwłaszcza polskiemu, to mianowicie, że ten szef jest bękartem epoki Franco, w której ojciec narodu, czyli dyktator, miał być kimś w rodzaju przełożonego, opiekuna i wychowawcy jednocześnie. Nasz Julio Blanco powtarza – wasze problemy są moimi problemami, wszyscy jesteście moimi dziećmi. Nie zważa na to, czy pracownicy chcą być tymi dziećmi czy nie i co zrobić, kiedy dziecko okazuje się krnąbrne i nieposłuszne. No i za takim podejściem zawsze i w skali makro, czyli w skali kraju, i w skali mikro, czyli jednego przedsiębiorstwa, kryje się to, co zwykle, czyli nieszczerość, moralna pustka, absurdalna pewność siebie i poniżanie podwładnych, brutalność w rozstawianiu ich po kątach.

 

 

 

Wszystko to efekt tego, że człowiek na stanowisku przez długi czas pozostawał bezkarny, został skorumpowany przez własne zapędy, zbyt dużą władzę, nieuzasadnione przywileje i publiczność hiszpańska bezbłędnie i od razu odczytuje w nim takiego mikro dyktatora, dlatego też chodzi tak chętnie do kina i dlatego też hiszpańska krytyka festiwalowa tak hojnie ten film nagradza. Wprawdzie Blanco powtarza pracownikom – nie traktuj mnie jak szefa – mając na ustach urzędowy uśmiech, ale każdy pracownik drży na myśl, co mogłoby się stać, gdyby powiedział albo zrobił coś, czego szef sobie nie życzy. I nie jest przypadkiem to, że jest to szef fabryki produkującej precyzyjne wagi przemysłowe, ponieważ on również deklaruje, iż dba, żeby w jego firmie wszystko pozostawało w równowadze; a przecież doskonale wiemy, jak łatwo zaburzyć balans precyzyjnej wagi kładąc na jednej z szalek nawet niewielki ciężar. Do tego włosy, siwe, pokryte farbą, do tego ułożone w nadmiernie ulizaną idealną fryzurę w stylu zaczeski Donalda Trumpa. W dodatku w fabryce zdarzają się konflikty związane z hiszpańską wielokulturowością, a tego typu problemy mają wszystkie rynki europejskie, w tym także nasz, choć nasi imigranci przybywają z zupełnie innej strony. Poza tym, Blanco to ewidentny psychopata – pociąga ku sobie ludzi, kiedy są mu potrzebni, wykorzystuje ich, widzi ich tylko wtedy, kiedy mogą mu się do czegoś przydać, a kiedy stają się zbędni, najpierw w jego oczach bywają przezroczyści, a gdy zawadzają, pozbywa się ich bez żalu w jednej chwili. Na ścianie fabryki hasła: „Wysiłek, równowaga, lojalność”, namalowane na czerwono, przypominają agitki propagandowe w naszych PRL-owskich zakładach pracy i są jakby reklamą kapitalistycznego patriarchatu.

Szef niby żartem sugeruje, co należy o firmie mówić, ale praktycznie wywiera presję. Miękką, ale nieodwołalną. Szef, który na użytek wewnętrzny i zewnętrzny trąbi, jak to świetnie dzieje się w jego firmie, zawsze jest podejrzany. Bo jak w firmie rzeczy biegną poprawnie, to już jest bardzo dobrze. Zresztą: słowa, słowa, słowa. Nieważne, co się dzieje, ważne, jak się to nazwie, jakich użyje się słów, jaką przylepi się etykietkę. A tu kierowanie firmą nie polega na realnym rozwiązaniu problemów, lecz na pokrywaniu problemów odpowiednio dobranymi słowami. No i te zobowiązania, zależności, długi, niespłacone należności – z latami firma i jej szef obrastają taką właśnie siatką. Do czasu taka sieć powiązań wiele ułatwia, ale z czasem wszyscy zaczynają się w niej dusić. Mieszka się na kwaterach, które należą do fabryki, je się w tych samych barach, co inni koledzy, używa się telefonów, które dała firma i tak bez końca. Rosną długi, trzeba je spłacać - nie zawsze w tej walucie, w jakiej się je zaciągało... I nie bardzo wiadomo kiedy lojalność zmienia się w donosicielstwo, a ocena sytuacji w prowokację. Życzliwość szefa w przekupstwo. I jak to w sytuacji narastającego napięcia, bo przecież ten konkurs na szefa roku tuż tuż. Albo będzie epokowy triumf, albo wielka kompromitacja.

 


 

Szef serfuje, porusza się po cienkiej czerwonej linii między tym, co jeszcze dozwolone, ale tym, co naganne, a później tym, co niedopuszczalne. Dopóki okoliczności sprzyjają, wydaje się, że wszystko jest możliwe, że sky is the limit, że szczęście nigdy nas nie opuści. Ale – jak to w trakcie chodzenia na linie – jeden ruch więcej i już mamy twarde lądowanie. Bardzo twarde. Czasem na betonie. Potem pozostaje tylko pozamiatać żałosne resztki.

 

 

 

 

Piątek, 20.05, godz. 18:00

sala kameralna KOK

WSTĘP WOLNY


Prosimy o telefoniczne rezerwowanie miejsc pod numerem: (65) 512-05-75

 

 

 

Patronat medialny: