Aktualności Dodano: 09 listopada 2022

"Córka" DKF Wiesława Kota

Data rozpoczęcia: 2022-11-18 18:00
Data zakonczenia: 2022-11-18

 

reżyseria: Maggie Gyllenhaal
scenariusz: Maggie Gyllenhaal
gatunek: Dramat
produkcja: USA / Izrael / Wielka Brytania / Grecja
premiera: 3 września 2021 (świat)
Film zdobył 17 nagród i 27 nominacji.

 

Zapraszamy na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Przed nami projekcja filmu "Córka" - zdobywcy nagród Independent, z nominacjami do Oscarów. Przed seansem autorska prelekcja krytyka, a po filmie wspólna dyskusja na temat.

 

Oferuje nam dzisiaj, drodzy Państwo, swoje wdzięki film pod tytułem „Córka”. Jest to dramat produkcji wielonarodowej, bo składały się na niego zarówno Stany Zjednoczone, jak Izrael, Wielka Brytania czy Grecja. U nas miał premierę z początkiem marca tego roku. Film krążył szeroko po świecie, był oglądany i dyskutowany, otrzymał trzy nominacje do Oscarów, w tym dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, dla Olivii Colman, i od niej właśnie wychodzimy przedstawiając to dzieło filmowe.

Olivia Colman to aktorka brytyjska. Urodziła się w roku 1974 w hrabstwie Norfolk w Anglii i tam też dorastała w bardzo zwyczajnej rodzinie. Jej matka była ogrodniczką, a ojciec tak zwanym czarterowanym geodetą, czyli wędrownym ekspertem od wyceny nieruchomości i gruntów, które następnie rekomendował rozmaitym biurom sprzedaży nieruchomości. Olivię ciągnęło do aktorstwa już od czasów szkolnych, często grywała w szkolnych przedstawieniach, ale dziewczyna zdecydowała, że zostanie nauczycielką. Tymczasem jej ówczesny narzeczony, student prawa na Cambridge, wspierał ją w aspiracjach artystycznych, co skończyło się tym, iż Olivia zapisała się do brytyjskiej Bristol Old Vic Theatre School, którą ukończyła w roku 1999. Jest to w Wielkiej Brytanii uczelnia renomowana, skończyły ją takie gwiazdy, jak Daniel Day-Lewis czy Jeremy Irons.

 

 

 

Zaczęły się występy w telewizji, w których pokazywała się głównie jako aktorka komediowa w niezbyt wybrednych serialach i sitcomach. Z czasem pojawiły się pierwsze propozycje  filmowe. I tak na przykład w filmie „Żelazna Dama”, w którym premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher zagrała Meryl Streep, jej przypadła rola córki pani premier. Bardzo podniosło ją na duchu to, że podczas wygłaszania przemówienia po zdobyciu nagrody brytyjskiego przemysłu filmowego BAFTA, Meryl Streep nazwała ją „bosko uzdolnioną”. Przyszły kolejne role filmowe, posypały się kolejne komplementy. Krytyka pisała o niej, że  „potrafi też wejść w najgłębsze, najciemniejsze emocjonalne terytorium ludzkiej duszy. Wchodzi w swoją postać od podszewki, a przy tym rozumie, że życie potrafi być jednocześnie niesamowicie bolesne, zabawne, a także cudowne”.

I koniecznie powinniśmy w tym ciągu sukcesów wypunktować obraz pod tytułem „Faworyta” z roku 2018, w którym Olivia Dolman dała koncert aktorski u boku innych gwiazd, Rachel Weisz i Emmy Stone. Zagrała w nim zdziwaczałą i zaburzona emocjonalnie królową Annę, o której względy starają się różne przyboczne i koterie dworskie, powodując, że ta biedna kobieta kompletnie gubi się i traci orientację w życiu dworu, własnego kraju, a i własnej osoby. Olivia Colman zagrała tę rolę z przytupem i przyświstem, wręcz brawurowo, co zostało w roku 2019 przypieczętowane pierwszym, jak się wydaje, Oscarem dla najlepszej aktorki.

I to była jedna dama, o której warto wzmiankować przy okazji dzisiejszego filmu. Druga pani, która stoi u fundamentów dzieła, także jest warta przypomnienia, ponieważ, było nie było, jest to film kobiecy. A tutaj w roli scenarzystki i reżyserki wystąpiła, do tej pory znana raczej jako aktorka, Maggie Gyllenhaal. Możemy ją pamiętać z różnych filmów pobocznych, ale najsilniej pozwoliła się zapamiętać udziałem w obrazie z kategorii o superbohaterach pod tytułem „Mroczny Rycerz”, o ile ktoś lubi tego rodzaju wyczynowe kino dla nastolatków. Maggie to rocznik 1977, a wywodzi się z rodziny filmowców, bo tata był reżyserem, mama scenarzystką. Rodzina jej ułożyła się tak, że w genealogii ma wpływy szwajcarskie, niemieckie, angielskie, walijskie, szkockie, francuskie, a także żydowskie. Początkowo nie wybierała kina, zdobyła dyplom z literatury i religii Dalekiego Wschodu na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Próbowała jednak występować w filmach, i to ze sporym sukcesem niemal od samego startu. A reżyseria, czego świadectwem jest nasz dzisiejszy film pod tytułem „Córka”, jest kolejnym krokiem w jej filmowej karierze i trudno powiedzieć, dokąd to ją zaprowadzi, ale Maggie to osóbka ambitna, więc może zajść daleko.

 

 

 

A oto i sama historia. W niej Olivia Dolman gra dobiegającą pięćdziesiątki wykładowczynię literatury włoskiej nazwiskiem Leda Caruso, która jest w trakcie wakacji, przyjechała na ustronną grecką wyspę, aby podreperować zdrowie i psychicznie się zresetować przed nowym sezonem akademickim. Miało być cicho i spokojnie, ale niezupełnie tak się rzeczy układają, bowiem w niedalekiej okolicy relaksuje się w sposób dość ostentacyjny pewna amerykańska rodzina. Teoretycznie powinna być ona dla naszej plażowiczki utrapieniem, jak to często bywa na wakacjach na wspólnej plaży, znamy to znad Bałtyku aż nadto, ale sytuacja układa się w inny sposób. Bowiem pani profesor, kiedy tylko pozostaje sama, pozwala się dopadać licznym bolesnym wspomnieniom, rozpatrywaniu własnych biograficznych zaszłości. Nawiedzają ją sprawy tylko na pewien czas usunięte z horyzontu pamięci, ale nierozwiązane i ciągle bolesne. Zwłaszcza ta, która wiąże się z jej wczesnym macierzyństwem. I dlatego pani profesor ani nie odpoczywa z pełną determinacją, ani nie ucieka od natarczywych sąsiadów, jak należałoby się spodziewać, a wręcz przeciwnie – podgląda ich codzienną egzystencję, zwłaszcza amerykańską mamę imieniem Nina i jej rozdokazywaną córkę imieniem Elena.

Cóż, nie ma nic gorszego niż jedna mama, która podpatruje inną mamę, wszystko wie lepiej i chętnie dałaby bezcenne wskazówki jak zajmować się pociechą. Ale tutaj nie o to chodzi, ponieważ pani profesor Caruso odnajduje u amerykańskiej turystki wspólne z własnymi doświadczenia, mianowicie doznanie syndromu tak zwanego baby bluesa, czyli poczucia smutku i rezygnacji, jaki dopada kobiety, gdy już wydadzą swoją pociechę na świat. Bo oto kończy się czas szaleństw, kończy się płomienna miłość do męża czy partnera, a zaczyna się kierat domowych obowiązków, czyli ten codzienny blues. W przypadku pani profesor powracającym dylematem jest niemożliwość połączenia macierzyństwa i kariery naukowej. Jest to ta bariera życiowa, której nie umiała swego czasu przekroczyć w sposób zadowalający dla nikogo. Ani dla przełożonych, ani dla rodziny, ani dla siebie samej.

Z tego, co w miąższu, w materii filmu, zwróćmy uwagę na pozorne drobiazgi, które tak naprawdę prowadzą całą opowieść. To spojrzenie, czasem rzucone od niechcenia słowo, podsłuchana rozmowa, ale też znaczące rekwizyty, lalka, która zniknęła. Problem w tym, że ten baby blues rozciągnął się na kolejne lata, kiedy mogła już przyzwyczaić się do macierzyństwa. Ale nie. Ona stała się znerwicowana, neurotyczna, swoje dzieci traktowała jak agresorów, zamachowców, którzy zasadzili się na jej spokojny akademicki tryb życia. I tu zaczynają się sytuacje graniczne. Powstaje pytanie, jak dalece kobieta może przeciwstawić się oczekiwaniom społeczeństwa, jakie ono wyraża wobec żony i matki. I teraz rysuje się pytanie, co znaczy ta samotna kobieta na plaży, cóż ona takiego przeżywa. Czy to jest wypoczynek, czy to jest samotność z wyboru, czy osamotnienie, czyli porzucenie przez najbliższych, czy to jest wygnanie, czy to wreszcie jest poczucie wolności, wyzwolenia. A jeżeli wyzwoliła się, to czy na stałe, czy też pragnie wrócić do społeczeństwa, ale inną drogą, od innej strony. Pragnie się wmieszać w tłum, pod warunkiem, że będzie  w tym tłumie pełnić rolę zupełnie inną niż ta dotychczasowa.

 

 

 

I jeszcze jedno. Mamy wyspę grecką, więc imię Leda nie jest tutaj przypadkowe. Prowadzi nas do mitologii greckiej, a konkretnie do tego jej epizodu, w którym piękna kobieta imieniem Leda wpadła w oko samemu Zeusowi. Ten przybrał postać łabędzia i w tej postaci uwiódł ją i posiadł. Z tego boskiego, ale też i bezbożnego zbliżenia urodziła się Helena Trojańska, której porwanie do Troi stanie się końcem pewnej epoki w historii starożytnej Grecji.

Oglądamy tutaj taką oto osobliwość, że macierzyństwo jest jakby jednostronne, ułomne, ponieważ brakuje tutaj wyraźnego głosu mężczyzny. Także w filmie pojawiają się panowie, na przykład życzliwy dozorca mieszkania, w tej roli Ed Harris, ale wszyscy oni pozostają na peryferiach, są satelitami, które krążą z daleka wokół jej świata; są okolicznością, z którą należy się uporać, a w sumie nikim ważnym. To całe problematyczne macierzyństwo okazuje się wyłącznie kobiece, wsobne, do rozegrania o własnych siłach, których, jak się okaże, często brakuje.

Zakończenie pozostanie otwarte, ponieważ nasza Leda nie umie przezwyciężyć faktów, które już zaszły; jest spełniona, ale i nieszczęśliwa jednocześnie. Posiada pewną nadwyżkę miłości, nie ofiarowanej w porę swoim bliskim, ale także pewną sumę frustracji, która ją zżera. Macierzyństwo więc może być spełnieniem, ale może także prowadzić do autodestrukcji. Tak, czy owak, macierzyństwo zawsze jest podróżą, a często drogą bez powrotu.

No i finał filmu. Zaprasza on, abyśmy nie oceniali, abyśmy po prostu usiedli na tej plaży wraz z panią profesor, abyśmy okazali jej zrozumienie, pewien zakres szacunku, pomilczeli chwilę i przy okazji dowiedzieli się także czegoś istotnego o sobie.

 

 

 

 

piątek, 18.11, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 18.11 „Córka”
Podsumowanie dyskusji

Film oglądaliśmy w gronie eksperckim, ponieważ – o ile wolno sądzić – większość z obecnych na sali miała za sobą doświadczenia niejako podwójnego macierzyństwa: w roli rodziców, a także dziadków. Zgodziliśmy się więc, iż rodzicielstwo, to znacznie więcej niż podtrzymywanie gatunku, niż reprodukcja niż rozmnażanie. Rodzicielstwo jest – no właśnie! - tu padały różne uściślenia: powołaniem, ciężką harówką, ofiarowaniem własnym dzieciom swych najlepszych lat. Ale rodzicielstwo przy wszystkich nadziejach, jakie z sobą niesie, bywa także rozczarowaniem, gdy orientujemy się, że dzieci tak niewiele przejęły od nas z tego – jak nam się wydaje – bezcennego przesłania, jakie staraliśmy się im wpoić.

Jedna z pań - mama i babcia – zwróciła uwagę, że – zgodnie z opinią padającą z ekranu – dopiero wychowują to drugie pokolenie, generację wnuków – „jesteśmy  szczodrzy”. W kwestii poświęcanego im  czasu, uwagi, umiejętności wychowawczych. Dla własnych dzieci mamy tego zasobu znacznie mniej. Zwłaszcza, że rodzicami zostajemy zazwyczaj w wieku dwudziestu kilku lat, gdy trzeba robić wiele rzeczy naraz: studiować, zaczynać pracę, dorabiać się...

A rodzicielstwo oznacza wtedy, jak zauważyła inna pani, oznacza wówczas sytuację, w której „chciałoby się zjeść ciasto i mieć ciastko...”

 

 

 

 

Patronat medialny: