Aftersun - 19 maja

 

reżyseria: Charlotte Wells
scenariusz: Charlotte Wells
gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Wielka Brytania, USA
premiera: 21 maja 2022 (świat)
Film zdobył 21 nagród i 40 nominacji.

 

Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota zaprasza na seans brytyjskiego filmu "Aftersun". Mały portret trudnych relacji młodego ojca i jego córki podczas letnich wakacji. Przed filmem, jak zawsze, autorska prelekcja krytyka na temat projekcji, a po seansie dyskusja.

 

 

Przed nami dziś, drodzy Państwo, brytyjski komediodramat z insertem prorodzinnym. Tak kategoryzuje ten film opis producenta, a przecież ten komediodramat to jednocześnie film pełen emocjonalnej powagi. Oglądamy wakacje taty i dorastającej córki, która na co dzień mieszka z mamą, a dla wyrównania została zabrana przez tatę w trakcie wakacji na turecką plażę. I teraz trzeba by nadrobić to niekompletne rodzicielstwo. Niby jest gdzie, jest kiedy, bo razem wychodzą na basen, na wycieczkę, na kąpiel błotną, na karaoke. Smarują się kremem, leniwie gadają o niczym, wykazują mnóstwo dobrej woli, ale każde na swój sposób orientuje się, że niemal o siebie nie zahaczają. Że jedno drugiemu uciekło, bo nie było ich obok siebie, gdy w życiu następowały kolejne ważne rzeczy. A teraz pozostało już tylko wypełnianie obowiązków rodzinnych. Z naciskiem na "obowiązki". Tyle danych wstępnych.

A my już pytamy o sprawców. Reżyserka Charlotte Wells, która napisała scenariusz i wyreżyserowała film „Aftersun”, to artystka o korzeniach szkockich, urodzona w Edynburgu, rocznik 1987. Filmem interesowała się od dziecka. Sztukę, także filmową, studiowała w King’s College of London, a następnie uzyskała tytuł Master of Arts na Uniwersytecie Oksfordzkim. Praktykę filmową poznawała niejako od końca, bo od fazy postprodukcji. Spodobało się jej, postanowiła zostać producentką filmową. Postarała się o stypendium Uniwersytetu Nowojorskiego na kierunku producenckim i tutaj kształciła się dalej kończąc aż dwa kierunki. W trakcie studiów nakręciła interesujące etiudy, które z kolei pozwoliły uzyskać stypendium Instytutu działającego przy Festiwalu Sundance, który promuje kino niezależne. To pomogło jej nakręcić za niewielkie pieniądze pierwszą samodzielna fabułę, właśnie film „Aftersun”. Został on pokazany i ciepło przyjęty na festiwalu w Cannes w zeszłym roku.

 

 

 

Z kolei Paul Mescal, który w naszym filmie kreuje postać ojca, za swoją rolę dostał nominację do Oscara. Oglądaliśmy go już w trakcie naszych pokazów w filmie pod tytułem „Córka”. To młody aktor irlandzki, rocznik 1996. W młodości kopał piłkę, ale po kontuzji szczęki musiał wycofać się z boiska. Mescal po raz pierwszy wystąpił na scenie w wieku 16 lat, wcielając się w tytułowego Upiora w musicalu „Upiór w operze”, po czym został przyjęty do The Lir Academy w Trinity College w Dublinie, którą to uczelnię Mescal ukończył z tytułem Bachelor of Arts w dziedzinie aktorstwa w 2017 roku. Zaraz po studiach zagrał też nie byle kogo, bo Jaya Gatsbiego w adaptacji znanej powieści na deskach Gate Theatre w Dublinie. Potem przyszły role telewizyjne, pokazał się nawet w teledysku do piosenki pod tytułem „Scarlet” zespołu The Rolling Stones. A jego pierwsza dojrzała rola to właśnie występ w filmie „Córka”, który oglądaliśmy tutaj jakiś czas temu.

Praca tych państwa plus wdzięczny udział dziewczynki imieniem Frankie Corio, wpisuje się z tym niespiesznym, niejako mimowolnym dzianiem się w nurt kina współczesnego, zwany slow movie. To taki sposób opowiadania, w którym słychać, jak przesypuje się piasek w klepsydrze, w którym czas jest zauważalny. Odwrotnie niż w filmach akcji, kiedy czasu się nie zauważa, kiedy perypetia goni perypetię, a kiedy na ekran wypływają napisy końcowe, kwitujemy całą opowieść zwyczajowym: "Niezłe, szybko się oglądało".

Nasz obraz to film bez wielkich pretensji, nienarzucający się, pozostający w obrębie małego, wykreowanego przez siebie światka. Skoncentrowany na tym, co ledwie zauważalne. – „Życie nie jest prawdziwe, chyba że jest fotografowane” – mówi w pewnym momencie Calum w odpowiedzi na to, że córka nieustannie filmuje go w najbardziej prozaicznych momentach, jakby kręciła dokument z ich wizyty. Albo po prostu w sposób denerwujący bawiła się kamerą.

Niby niewiele się tu dzieje, a przecież dla tych dwojga liczy się każda chwila. Spędzają czas w latach 90. minionego wieku w tureckim kurorcie średniej klasy i w stylu, w jakim spędza się czas w podobnych grodzonych kompleksach na całym świecie. A już na pewno na obrzeżach basenu Morza Śródziemnego - od rzeczonej Turcji przez Egipt, Tunezję, Maroko, Hiszpanię, Francję, Włochy po Grecję i Chorwację. Panuje tu dość rozciągliwy terminarz posiłków, barki są czynne do późnej nocy, podobnie jak koncerty karaoke, jak podświetlane baseny i podobne atrakcje.

 

 

 

W tym miejscu dodajmy też, iż Charlotte Wells nakręciła film z podgatunku "semi-autobiographical", a więc oparty na własnych doświadczeniach, co zawsze przypomina, że nasze osobiste zaszłości, nasze bolesne wspomnienia, nasze życiowe zadry ważą i znaczą. Mają swój ciężar, często nieusuwalny. I domagają się czasu i uważności. A to wspomnienie z dzieciństwa na naszych oczach powoli się, że tak powiem, marynuje, konserwuje zanurza się w formalinie pamięci.

Tato imieniem Calum jest wobec córki miły, opiekuńczy. Powiedzielibyśmy lekki wariatuńcio na punkcie córeczki tatusia. Córeczki w takich wypadach nie chcą być tak po prostu dziewczynkami, lecz niuniami, myszkami, żabkami, misiami. Instynktownie czują, że taka porcja akceptacji i czułości, przekonania, że dla kogoś są "małą księżniczką" po prostu należy im się na starcie życia. Może to zresztą jedyny czas, gdy dla kogoś są księżniczkami, bo w dorosłym życiu to już bywa różnie. Poza tym ujawniają się też na horyzoncie czarne chmury, mroczne przeczucia co do przyszłych losów dziecka. Ojciec nalega, by trenowała sztuki samoobrony, bo kto wie, co może ją spotkać w wielkim, nieprzyjaznym świecie.

A dla córeczki tato jest kimś dorosłym, a to znaczy - ważnym, bogatym, znaczącym. I hojnym. Cóż to dla niego kupić albo załatwić córeczce to czy tamto. Córeczka go podkręci, podpuści, a on sam też nie byłby od tego, że przed dzieckiem nadymać własne ego, puszyć się. Bo w prawdziwym życiu, które zacznie się zaraz po wspólnych wakacjach, może już nie znajdzie nikogo, przed kim mógłby się tak krygować i popisywać. I tutaj tato wpada w pułapkę, bo z rozpędu zaczyna obiecywać rzeczy, na które go po prostu nie stać. A kiedy zrozumie, że przeszarżował, po prostu zwieje przerażony w środku nocy i zostawi dziewczynkę bez opieki.

A rzecz odbywa się w przeddzień 31. urodzin taty. Niewesołe te urodziny. Zresztą nawet jego rodzice nie pamiętali o urodzinach, nawet gdy był dzieckiem. Calum nie ma poczucia zakorzenienia, nie jest przywiązany do żadnego miejsca, które mógłby nazwać domem. Poza tym jest człowiekiem - jak go klasyfikuje współczesna socjologia - "poor working", biednym pracującym - nieustannie zapracowanym i ciągle bez pieniędzy. Zdumiony tym, jak bardzo banalnie płynęło mu życie do trzydziestki i przygnieciony świadomością, że tak samo to życie będzie płynęło do czterdziestki i później. Pytanie córki: „A kiedy miałeś jedenaście lat, co wyobrażałeś sobie, że będziesz teraz robił?” brzmi w tym kontekście wyjątkowo boleśnie. Jak potwierdzenie życiowego bankructwa.

 

 

 

Film, którego zasadnicza akcja toczy się w latach 90., od czasu do czasu przenosi się do życia starszej Sophie (gra ją Celia Rowlson-Hall), która ogląda stare filmy i patrzy na polaroidy, próbując zrozumieć historię, którą tylko słabo rozumiała, gdy to wszystko się działo. Poza tym wie, że dziecko chwyta podświadomie, że dobre chwile w życiu są ulotne i nietrwałe. Dobrze byłoby więc zatrzymać je, choćby zastępczo, namiastkowo. W tym całym syndromie rodzicielskim, jaki ujawnia się na wspólnych wczasach, chwila obecna, wspomnienia, stare filmy zarejestrowane amatorską kamerą splatają się w węzeł nie do rozsupłania. Taki właśnie jest mechanizm pamięci, która unieważnia czas, działa skokowo, przerzuca całe interwały wydarzeń, układa je w coraz to nowe puzzle. Przypomina to trochę wałkowanie dawno minionych zaszłości w przekonaniu, że w końcu, jak w trakcie lektury policyjnych akt, trafi się na ten jeden jedyny ważny szczegół, który raz wreszcie wyjaśni, co tak naprawdę zaszło.

Weźmy też pod uwagę, iż to, co po latach będziemy uważać za wydarzenie przełomowe, decydujące, definiujące nas na resztę życia, w momencie, gdy to "wielkie coś" następuje i naznacza nas na resztę biografii, to "coś" jest niemal niezauważalne. Rozgrywa się w ukradkowych spojrzeniach, w jednym czy drugim grymasie, w słowach rzuconych od niechcenia. A w ogóle - najczęściej widoczne jest w lewym dolnym rogu kadru. Wszystko co ważne, nie zostało powiedziane, a już na pewno nie zostało powiedziane wprost, nie zostało w porę zaobserwowane, dostatecznie mocno zapamiętane. W finale tato odszedł, sczezł, zniknął w długim korytarzu, co jest figurą, metaforą. Bo ludzie znikają z naszego życia, kiedy tracimy ich z oczu, kiedy od czasu do czasu otrzymujemy pocztówkę z życzeniami na Boże Narodzenie, a potem i tego zabraknie.

Wszystko, co możemy w życiu robić, to negocjować z losem i próbować go zrozumieć – podpowiada nam opowiadana na ekranie historia z dawnych wakacji. „Aftersun” to jeden z tych filmów, które pozostają z nami długo po napisach końcowych. Bo każdy z nas zapewne miał takie swoje wakacje w tureckim kurorcie, które nie wiadomo kiedy, przeciągnęły się na całe życie.

 

 

 

piątek, 19.05, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 19.05. "Aftersun"
Podsumowanie dyskusji

Film o skotłowanych relacjach ojca i córki przyjęliśmy – jak się powiada – z ciężkim sercem. Bo też ta trauma z dzieciństwa bynajmniej nie rozwesela, mimo iż wakacje to – jak padło z sali – ten czas, kiedy otwiera się umysł na rzeczy nowe, spogląda się na życie z innej, z reguły jaśniejszej perspektywy. Ale nie to okazało się najgorsze. Bo film nie prowadził do wyrazistej puenty, do tego zwyczajowego westchnienia ulgi, jakie tradycyjnie przynosił np. klasyczny western, kiedy to obrońca prawa po przezwyciężeniu dramatycznych komplikacji w finale rusza na ukochanym koniu, z wybranką u boku ku zachodzącemu słońcu. A w naszym filmie za ojcem zamykają się drzwi, ale w życiu jego córki ten wątek domknąć się nie chce. Aż by się chciało, by wybrzmiała jakaś puenta, by nastąpiło rozwiązanie albo jaśniejsza kwalifikacja. A tu nic – ta materia rozłazi nam się w rękach. Pani reżyser nie pokwapiła się dokończyć roboty. Zostawiła to nam, zdezorientowanym. A my też nie umiemy. A może w ogóle się nie da..?

Cóż – życie...

 

 

 

Patronat medialny: