Forever Young - 12 maja

 

 

 

reżyseria: Valeria Bruni Tedeschi
scenariusz: Valeria Bruni Tedeschi, Noémie Lvovsky
gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Francja, Włochy
premiera: 22 maja 2022 (świat)
Film zdobył 1 nagrodę i 7 nominacji.

 

Przed nami film francuski, premiera zeszłoroczna - "Forever Young". Lata 80., Francja i piękni, młodzi początkujący aktorzy. Zapraszamy na seans klimatycznej produkcji podczas majowego już spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Przed filmem prelekcja krytyka - dostępna również poniżej.

 

Zapraszam dziś, drodzy Państwo, za kulisy. Staniemy po drugiej stronie kamery i kurtyny, spojrzymy zza kulis, zza zastawki scenicznej. Przed nami film francuski ukryty pod angielskim tytułem „Forever Young”, ale nie szkodzi, bo chodzi tutaj o uniwersalną formułę wiecznej młodości. Wyśpiewaną zresztą tymi słowami-kluczami w setkach piosenek. Film w reżyserii Valerii Bruni Tedeschi pochodzi z zeszłego roku, u nas na ekranach kinowych był w lutym tego roku.

Dowiadujemy się z niego nieco na temat sztuki aktorskiej, która to sztuka bywa chowana za treścią pokazu filmowego czy teatralnego. Mechanika działań aktorskich zazwyczaj nas nie interesuje albo interesuje mało. Kiedy mówimy o aktorach, rozprawiamy albo o ich wielkich rolach, albo o dramatycznych życiorysach. Z tego żyła i żyje cała ogromna, rozbudowana prasa plotkarska, a teraz niezliczone strony internetowe. Z jakiegoś powodu wielkie uczucia, tragedie czy choroby wydają się nam o wiele bardziej interesujące, gdy wydarzają się ludziom znanym z ekranu niż sąsiadom z tej samej klatki schodowej. Ludzi ekranu, sceny czy estrady mamy skłonność traktować jak starożytni Grecy traktowali greckich bogów na Olimpie i bez końca roztrząsać ich awantury, kłótnie podstępy. Niby do złudzenia przypominają one nasze własne, ale przecież skoro stały się udziałem bogów, nabierają wysokiego blasku i wzniosłości. A my, zwykli ziemianie cieszymy się, że obserwując je mamy choć skromny udział w tych niedostępnych, a przecież z pewnością wielkich, wspaniałych i przerastających nas celebracjach.

 

 

To myśl przewodnia, a my już biegniemy ku sprawcom. Pomysłodawczynią, współscenarzystką i panią reżyser obrazu jest Valeria Bruni Tedeschi, rocznik 1964. Nic dziwnego, bo nakręciła film na kanwie własnych doświadczeń. Pochodzi z Turynu, a do Francji wyemigrowała z rodzicami w wieku 9 lat. Po szkole średniej studiowała aktorstwo w takiej właśnie szkole, jaką zobaczymy w filmie. Z czasem zaczęła grywać na scenie, potem w filmie, gdzie gładko wchodziła zwłaszcza w postacie kobiet szalonych, balansujących na krawędzi norm społecznych i zdrowia. Kruchych i udręczonych. Zagrała na przykład kobietę bezrobotną, która całe dnie spędza w galerii handlowej i wcale nie tęskni do domu. Z czasem Valeria zaczęła sama tworzyć postacie kobiece, które wpasowywała w komponowane przez siebie scenariusze, a kiedy przekroczyła czterdziestkę, Valeria zaczęła te postacie reżyserować we własnych filmach.

I jeszcze ta wiodąca aktorka, której będzie tu najwięcej - Nadia Tereszkiewicz, którą oglądaliśmy tu już swego czasu w filmie "Tylko zwierzęta nie błądzą". Nazwisko jest polskie, ponieważ tata był Polakiem, mama za to Finką. Nadia jednak po polsku nie mówi, włada za to francuskim, włoskim, angielskim i fińskim. Uczyła się na tancerkę od czwartego roku życia i to w kilku krajach: od Francji po Kanadę. Jako zdolną dziewczynę o smukłej sylwetce i miłej buzi, zapraszano ją często do teledysków i występów w reklamie. Zadebiutowała zresztą jako aktorka w filmie "The Dancer" w roku 2016, a potem tych filmowych ról było coraz więcej. W 2023 roku otrzymała Cezara dla najbardziej obiecującej aktorki za rolę właśnie w naszym filmie "Forever Young". W wywiadach Nadia podkreśla często, iż w występach przed kamerą daje się prowadzić własnemu, świetnie wyćwiczonemu ciału tancerki, że o wiele łatwiej przychodzi jej wyrażanie emocji za pomocą gestu, zwłaszcza spontanicznego niż przy pomocy słów. I tego stara się trzymać. Często pozwala, aby jej ciało przemawiało za nią.

 

 

I film, który przed nami. Oto Théâtre des Amandiers na obrzeżach Paryża, prowadzony przez nieżyjącego już francuskiego reżysera teatralnego, operowego i filmowego Patrice'a Chéreau, przyciąga najbardziej ambitnych młodych ludzi, choć ta ambicja dotyczy zarówno dokonań w dziele sztuki filmowej jak i zaspokojenia żądzy sławy, zdobycia pozycji społecznej, pieniędzy. Wspięcia się na ten filmowy Olimp, zyskania hasła w encyklopediach, a z czasem solidnego nagrobka w którymś z prestiżowych cmentarzy Paryża, przy którym turyści z całego świata będą sobie strzelali selfies. Szczęście uśmiechnie się do finałowej jedenastki, wybranej z czterdziestki kandydatów, która przeszła do drugiego etapu.

A na początku oglądamy próby dramatu Jeana-Paula Sartre'a "Ladacznica z zasadami", co może być niejaką aluzją do życiowej i zawodowej sytuacji aktora, który przyjmuje za ambicję i zadanie życiowe granie postaci, które nie zawsze bywają świetlane i które oddzielają się od niego i wiodą żywot samodzielny. I nie zawsze taki, jakiego sam aktor by sobie życzył, bo prowokują zarówno do dobrego, do złego, a czasem po prostu do głupiego, a bywa, że i do najgorszego. W każdym razie ta początkowa scena, w której przyszła aktora musi się obnażyć w przenośni i jak najbardziej dosłownie, kończy się pytaniem: "Czy uważasz, że dobra aktorka musi być ekshibicjonistką?" I jest to jedno z kluczowych pytań, ponieważ jakiś tam stopień obnażania się staje się kluczowym wymogiem dla każdego, kto tworzyć przejmującą sztukę. I więcej - od początku uczą się, że powinni za wszelką cenę przyciągać uwagę ludzi, zmusić innych do oglądania siebie, wyprzedzić w tym innych konkurentów. A to znaczy, że można się uciec do zachowań skrajnych, niemoralnych, do prowokacji. Wszystko jest dozwolone, wszystko jest w porządku, o ile ludzie będą chętni do wydania paru euro, dolarów, złotych plus poświęcony czas, aby mnie obejrzeć. I dzięki mnie choć na dwie godziny zmienić swoje szare życie w misterium Wielkiej Sztuki.

 

 

Na razie w klasie aktorskiej nie ujawnia się żadne wyraziste "ja", a niecierpliwa  kamera podąża od jednego adepta sceny do następnego. Na razie studenci pracują jak jeden organizm - zarówno faszerowanie się narkotyczną chemią, jak przypadkowy seks czy pozytywny wynik testu na HIV wpływają na całą klasę. Bo wszyscy czują jednocześnie urok bycia pięknym, młodym, uzdolnionym i wybranym, zamierzają być - jak chce tytuł - forever young, ale też widzą wyraźnie, że noszą "nerwy na wierzchu", że są nadwrażliwi, mimozowaci, podatni na zranienie. A kariera to nic innego jak chybotliwa łódka sunąca spienionym nurtem. Jakimś wyjściem wydaje się im trwanie w pozycji Narcyza, wgapianie się we własny pępek. Stoi za tym przekonanie, że ich zadaniem jest nie utracić ani grama duchowego wyposażenia, ani jednej uncji talentu, w który najwyraźniej są wyposażeni, skoro przyjęto ich do tak elitarnej szkoły. I to wsłuchiwanie się w siebie często jest jedynym sposobem, aby nadać sens własnemu chaotycznemu życiu. A ten narcyzm ma sens o tyle o ile, co potwierdzają setne przykłady niepozbieranych karier aktorskich, pisarskich, malarskich. Bo ta rzekoma głębia duchowa może się naprawdę okazać głębią rzekomą. Albo prawdziwą, ale co z tego, skoro nikt nie zechce z tej głębi skorzystać i aktor czy inny artysta dokona żywota w samotności i zapomnieniu. O ile nie skróci tego nieudanego - w jego przekonaniu - żywota z własnej ręki.

To mało doświadczone - i w życiu, i na scenie - grono pracuje nad sztuką "Płatonow" Antoniego Czechowa, jednego z głębszych i silniej rozumiejących znawców ludzkiej duszy. A ta sztuka traktuje właśnie o ulotności i kruchości młodości. I teraz ci młodzi ludzie odtwarzają poważny dramat, o którego głębi nie mają pojęcia, bo skąd. Na to trzeba się, że tak powiem, nażyć, zrozumieć, wejść w ludzki los, mieć respekt dla tajemnicy. A tymczasem oni koncentrują się na warsztacie, na tym, jak wykonać jedno czy drugie pas na scenie, jak dobrze wypaść. Gdyby nawet udało im się zagrać przekonująco, to nie dlatego, że w coś wniknęli, zgłębili, zrozumieli, ale dlatego, że przekonująco udają. Że nauczyli się tej czy tamtej sztuczki. A całe to rzekome podglebie, które stoi za ich występem dosztukował im widz. Oni sami zdecydowanie nie są, jak to się mawia, aktorami myślącymi. A nawet na pewno nie są. Cóż, dla kogoś, kto bodaj otarł się o branże teatralną czy filmową, nie jest żadnym zaskoczeniem, że aktor, który utrwalił się w naszej pamięci ze swą głęboką i przekonującą rolą, w życiu poza ekranowym jest ograniczonym matołem, osobą pustą, płaską, odstręczającym kabotynem. I to jest raczej reguła niż wyjątek. Ci młodzi aktorzy w naszym filmie pokazują celowo albo mimochodem, że aktorstwo jest dla nich namiastką. Bo tak naprawdę pragną uwagi, potrzebują aprobaty i mają potrzeby emocjonalne, które mogą być zaspokojone tylko przez ludzi, którzy dają im poczucie, że są ważni. A przede wszystkim, oczywiście, po prostu chcą być kochani.

 

 

No to jeszcze powołajmy się na klasyków, żeby nie wyszło na to, że sami się wymądrzamy. Klasyk pierwszy – Andrzej Łapicki: „Aktor nigdy nie wykroczy poza siebie. Tadeusz Łomnicki, który przylepiał sobie różne nosy, zakładał peruki, wrzeszczał, pluł i wyciągał flaki na wierzch, pozostawał cały czas sobą (…). Aktor jest instrumentem dla siebie, gra sobą. Steinway pozostaje zawsze fortepianem, może wydawać najwyżej trochę inny dźwięk, w zależności od tego, kto i jaką melodię na nim wygrywa”.

I klasyk drugi, wybitny aforysta Stanisław Jerzy Lec: „Aktor powinien mieć coś do powiedzenia, nawet jeśli ma niemą rolę”.

No właśnie.

 

 

 

piątek, 12.05, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 12.05. „Forever Young”
Podsumowanie dyskusji

Film wbił nas mocniej w fotele skutkiem tragicznego finału opowiadanej historii. I żadną pociechą było, iż młodzi aktorzy po śmierci kolegi wychodzili na scenę, jakby nic się nie stało. Bo wcześniej byliśmy przekonywani, że taka rutyna oznacza mieszaninę odruchu zawodowego i cynizmu. Przypomnieliśmy, iż – niepodejrzewany w żadnym razie o cynizm – Franciszek Pieczka odebrawszy wiadomość o śmierci żony, z którą przeżył pół wieku, pojechał na wieczorne przedstawienie. Bo żałoba jest święta, ale i sztuka pozostaje swoistym „sacrum”.

A poza tym wszyscy pozostajemy aktorami, w takim zakresie, w jakim wymaga tego od nas życie. Umiera nam ktoś najbliższy sercu i wydaje się, że skamienieliśmy z żalu. A tu zjawiają się żałobnicy, głodni po podróży. Serce skowyczy z bólu, a przecież wstajemy, idziemy do kuchni, odgrzewamy zupę, nalewamy do talerzy, prosimy do stołu...

 

 

 

 

Patronat medialny: