Mężczyzna imieniem Ove - 1 września

 

reżyseria: Hannes Holm
scenariusz: Hannes Holm
gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Szwecja
premiera: 25 grudnia 2015 (świat)
5 zdobytych nagród oraz 9 nominacji.

 

Pierwszego dnia września spotykamy się na filmie o człowieku, którego stworzył Fredrik Backman w swojej powieści - o mężczyźnie, który pod skorupą zrzędliwości skrywa wielkie serce. Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota zaprasza na seans "Mężczyzny imieniem Ove" oraz dyskusję po projekcji. Przed filmem zostanie wygłoszona autorska prelekcja krytyka, dostępna poniżej.

 

 

 

Zapraszam dziś Państwa na dickensowską baśń w stylu "Opowieści wigilijnej", tę z pamiętnym skąpcem Ebenerem Scroogem, który w tę jedyną noc radykalnie zmienia swoje życie. Tutaj także puentą okaże się przesłanie, że człowiek, nawet najbardziej zapętlony w rozgoryczeniu i żalu do świata, może się otworzyć na innych ludzi, jeżeli tylko zetknie się z przejawami dobra i zrozumienia.

Obejrzymy film szwedzki pod tytułem "Mężczyzna imieniem Ove" z roku 2016 w reżyserii i do scenariusza adaptowanego autorstwa Hannesa Holma, który to film zdobył nominację do Oscara w 2017 roku w kategorii najlepszy film zagraniczny i nietrudno zrozumieć dlaczego. Otóż amerykańscy akademicy kochają obrazy instruujące, jak sprawić, by bolesne życie było choć trochę bardziej znośne. Poza tym ten instruktaż wykonany został z satysfakcjonującą precyzją. I to ona sprawia, że widz ma ochotę na przemian śmiać się, ocierać łezkę i śmiać się znowu. Paradoksem tej kwestii Oscarowej było to, iż szwedzki film o kontakcie cywilizacji skandynawskiej z irańską przegrał z filmem znakomitego reżysera irańskiego Asghara Farhadiego, tępionego zresztą we własnej ojczyźnie, z obrazem pod tytułem "Klient", który zgarnął statuetkę i został najlepszym filmem zagranicznym edycji z 2016 roku.

Nawrócenie zrzędliwego starca nie jest szczególnie nowym pomysłem także w naszych czasach, że przypomnimy film pod tytułem „Grand Torino” Clinta Eastwooda, animację Pixara zatytułowaną „Odlot” i oczywiście dwa filmy o "zgryźliwych tetrykach". W „Mężczyźnie imieniem Ove” wyczuwa się  jednak pewną świeżość ze względu na bardzo szwedzkie okoliczności. Nawet my, z naszego słowiańskiego dystansu, jesteśmy w stanie wychwycić to zderzenie surowej, protestanckiej sknadynawskości z bliskowschodnią filozofią życia.

 

 

Tu dygresja. Ove atakuje swoich sąsiadów podczas codziennych obchodów, które podejmuje, aby znaleźć pretekst do przyczepienia się o byle drobiazg. Znamy takich i nad Wisłą i Wartą. I aby nie być gołosłownym powołam się na jeden przykład. Otóż pisarz Zbigniew Nienacki, autor licznych powieści dla młodzieży o Panu Samochodziku oraz choćby powieści "Raz w roku w Skiroławkach", która bynajmniej dla młodzieży nie była, porzucił swoją rodzinę w mieści Łodzi i zamieszkał na mazurskim odludziu w wioseczce Jerzwałd w powiecie Iławskim. Kupił poniemiecki domek nad jeziorem, dziś na frontonie figuruje stosowna tablica, przygruchał sobie nową panią i pisał kolejne powieści. W wymyślaniu fabuł dla chłopców okazywał pewną zręczność, ale sporo zawdzięczał też poparciu po linii partyjnej. I odwdzięczał się w jedyny sposób, jaki był możliwy w zapomnianej przez Boga i ludzi wioseczce. Mianowicie wstąpił do ORMO i wychodził - jak filmowy Ove - na patrole. Tłumaczył, że to dla zdrowia: "Patrol jest spacerem, a spacer patrolem". I wlepiał mandaty okolicznym chłopom, którzy na przykład łowili bez karty wędkarskiej. W całej Polsce Nienacki był lubiany, ale we wsi Jerzwałd i w okolicach był serdecznie znienawidzony. Ale ja sam, kiedy tam dotarłem, zapaliłem pisarzowi świeczkę na miejscowym cmentarzyku.

Tymczasem szwedzki pomysł okazał się na tyle nośny, że szybko doczekał się filmowej transkrypcji na warunki amerykańskie. W zeszłym roku mieliśmy na ekranach obraz pod tytułem "Mężczyzna imieniem Otto" z Tomem Hanksem w roli głównej, a więc z aktorem, który taśmowo wciela się w mężczyzn, u których zrzędliwość przegrywa z prawami serca.

 

 

Autor tej historii, Frederik Backman, rocznik 1981, to szwedzki bloger, dziennikarz, felietonista i pisarz. Dorastał w Helsinborgu, na południu kraju, studiował religioznawstwo, ale przerwał studia i został kierowcą ciężarówki. Prowadził blog dla gazety „Magazine Café”, tytuł określa charakter tego tabloidu. Jest autorem pięciu książek, z których wszystkie były bestsellerami w Szwecji, a przetłumaczone zostały na przeszło 20 języków. Zadebiutował w 2012 właśnie powieścią „Mężczyzna imieniem Ove” - polskie wydanie ukazało się w 2014 roku. Głośna była także jego kolejna powieść, "Pozdrawiam i przepraszam". Przez rekordową liczbę tygodni okupowała listę bestsellerów „New York Timesa”, była też nominowana do Goodreads Choice Awards, czyli do nagrody dla książki, którą po prostu dobrze się czyta. 

Film nie jest prostą ilustracją bestsellerowej powieści szwedzkiego autora Fredrika Backmana, realizuje się jednak w wyraźnych nawiązaniach. I - podobnie jak książka poprawia humor, przywraca wiarę w ludzi i kolportuje przesłanie, iż życzliwa społeczność może wyleczyć niemal wszystkie dolegliwości. Reżyseria Hannesa Holma sprawnie balansuje między komedią opartą na gagach i na kontraście charakterów, a kojącą historią bliską komedii romantycznej. I nigdy zanadto nie wychyla się w żadną stronę. Holmowi udało się utrafić w  odpowiedni ton filmu, co jest czymś, do czego niewielu reżyserów i scenarzystów jest zdolnych, próbując stworzyć czarną komedię.

 

 

Ovego gra w filmie Rolf Lassgård, aktor szwedzki, w tej chwili lat 68, w rodzinnym kraju znany jest zwłaszcza z licznych ról w filmach i serialach kryminalnych. Zagrał na przykład inspektora Kurta Wallandera w serialu telewizji szwedzkiej nakręconym na podstawie powieści Henninga Mankella. W tej roli widywaliśmy go w Polsce i widujemy do dziś, bo serial o Wallenderze ciągle powtarzają na różnych kanałach. A potem to już potoczyło się tak, że w 2013 roku zagrał w serialu kryminalnym "Śmierć pielgrzyma", dramatycznej opowieści o zabójstwie premiera Szwecji Olofa Palmego i w fabularyzowanej relacji z odkrycia jego zabójcy. I największy sukces - jak na razie - rola w naszym filmie.  Rolf Lassgård za główną rolę Ovego otrzymał kolejną nagrodę Guldbagge, czyli Złotego Żuka, dla najlepszego aktora męskiego. A Guldbagge to nagroda przyznawana corocznie od 1964 roku przez Szwedzki Instytut Filmowy za wybitne osiągnięcia w dziedzinie filmu.

Przejdźmy do rzeczy. Ove  to typowy zgryźliwy starzec z sąsiedztwa - znają takich sąsiedzi pod każdą szerokością geograficzną. Odizolowany od świata emeryt, który kieruje się jedynymi wytycznymi, jakie są dla niego zrozumiałe i według niego pożyteczne, mianowicie takim czy innym regulaminem. U nas taki obsesjonat i skrupulat był bohaterem filmu Krzysztofa Kieślowskiego pod tytułem "Z punktu widzenia nocnego portiera" z 1977 roku i powtarzał: "Dla mnie regulamin jest ważniejszy niż człowiek".

W tym szwedzkim filmie stetryczały emeryt całymi dniami egzekwuje zasady stowarzyszenia blokowego, na których zależy tylko jemu. Poza tym odwiedza grób żony, czyli osoby, która jako jedyna tolerowała jego osobliwe maniery. Ale cóż, nie tak dawno zmarła na raka i teraz na jej grobie Ove obiecuje, że zrobi, co w jego mocy, żeby do niej jak najszybciej dołączyć. I rzeczywiście kilka razy wychodzi na spotkanie z nieskończonością, choć ta – skutkiem prozaicznych zbiegów okoliczności – nie ma ochoty wyjść na spotkanie jemu.

Szybko okazuje się, że ta polityka żelaznej ręki i zasada zero tolerancji dla łamania regulaminów po pierwsze już raz doprowadziła do usunięcia go ze stanowiska prezesa. Po drugie, że z pracy, jedynej, jaką wykonywał w życiu usunęli go młodsi przełożeni, najwyraźniej uważając go za niereformowalny przeżytek. Kolejne retrospektywy w materii filmu odsłaniają prawdziwy powód tego rygoryzmu - złamane serce, osamotnienie i przeświadczenie, że na świecie nie czeka go już nic dobrego.

Tak nawiasem Filip Berg, który gra Ovego w czasach młodości, nie dość, że nie przypomina siebie samego po latach, to wygląda wręcz na mężczyznę w sensie fizycznym skrajnie odmiennego. Jakby prezentował zupełnie inną - ja wiem? - odmianę rasową? O ile jednak wygląd jest odmienny, o tyle sposób widzenia świata u młodego i u starego Ovego jest taki sam. I w młodszej i w starszej wersji Ove ogranicza swoje pojmowanie świata do tego, co - jak mu się wydaje - zna najlepiej. Oczywiście wie, jakim samochodem należy jeździć i że rdzennie szwedzka marka Saab jest bezkonkurencyjna. No i oczywiście ma wiele do powiedzenia na temat tych, którzy preferują inne marki. Słowem - ma skłonność, by innych rozstawiać po kątach jak belfer niesforne dzieciaki.

 

 

Przełom następuje w momencie, gdy pewna rodzina imigrantów z Iranu - hałaśliwa i nieskora do trzymania porządku, a przeciwnie, wprowadza się do budynku obok. Apokalipsa zawisa w powietrzu. Bo emeryt jest mężczyzną - jak to się mówi - o krótkim loncie: zaraz wybuchnie. A przecież dzieje się coś zupełnie nieoczekiwanego i to właśnie stanowi clue filmu.

Kiedy natyka się na irańską żonę Szweda, kobietę o imieniu Parveneh (umiejętnie gra ją Bahar Pars), czuje się jak fala, która natrafiła na ostrą skałę. Bo Parveneh z jednej strony potrafi być po szwedzku zorganizowana i praktyczna, ale okazuje także coś, co Ovemu jest zupełnie obce - bliskowschodnia odmianę stoicyzmu, wewnętrzny spokój, pogodę, współczucie i głęboką opiekuńczość.

Summa summarum „Mężczyzna imieniem Ove” to film, któremu na początku się opierasz, bo może zbyt łatwy, ale ostatecznie poddajesz się jego urokowi. Cóż, jeżeli nie jest to film, który przynosiłby szczególny wstrząs moralny, albo radykalnie zmieniał pogląd na świat, to z pewnością jest to taki obraz, który gwarantuje całkiem przyjemny seans.

 

 

piątek, 01.09, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 1.09. „Mężczyzna imieniem Ove”
Podsumowanie dyskusji

Wzruszenie pokonało nas z kretesem. Gdyby je rozpisać na partyturę, to okazałoby się, że jest tam miejsce na refleksję, że „takie jest życie”. Czyli nad odwieczną przemiennością smutku i radości. Jest tam miejsce i na błogosławiony wpływ dobrej kobiety. Państwo natychmiast wychwycili, że aż dwóch. I na taką oto nutę, że każdemu w życiu należy się pewna doza pozytywnej energii, promyk dobra. A jeżeli nawet tego dobra – czasowo czy na stałe – nie doznaje, to przynajmniej pamięta, że przydział dobra od życia mu się po prostu należy. I życie mu je prędzej czy później uiści.

 

 

 

 

Patronat medialny: