Rimini - 21 kwietnia

 

reżyseria: Ulrich Seidl
scenariusz: Ulrich Seidl, Veronika Franz
gatunek: Dramat
produkcja: Niemcy, Austria, Francja
premiera: 11 lutego 2022 (świat)
Film dostał 3 nominacje.

 

Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota i seans zeszłorocznej, niemieckiej produkcji - film "Rimini". Zapraszamy na spotkanie z dziełem Ulricha Seidla. Przed seansem autorska prelekcja wygłoszona przez krytyka, po filmie dyskusja. Tekst prelekcji dostępny poniżej.

 

Zapraszam dziś Państwa na film opowiadający o tym, co się dzieje po sezonie. Po sezonie w sensie dosłownym – we włoskim kurorcie Rimini i po sezonie w sensie kariery dawnej gwiazdy muzyki pop, obecnie mocno już wyblakłej. Przed nami dramat niemiecko-austriacko-francuski w sensie produkcji, który u nas premierę kinową miał w listopadzie minionego roku. Film pod włoskim tytułem „Rimini”, wziętym od nazwy nadmorskiego kurortu nad Adriatykiem, nakręcił Ulrich Seidl – jeden z czołowych reżyserów austriackich, wyspecjalizowany w krytykowaniu własnych rodaków.

W tym filmie również nie dzieje się inaczej. Poznajemy tutaj artystę z zakresu tak zwanej Schlagermusik, odpowiednika naszego disco polo, który przybrał międzynarodowy pseudonim Ritchie Bravo i zarabia na życie wykonując własne i światowe szlagiery we włoskim uzdrowisku. Występuje tam głównie dla średnio zamożnych niemieckich emerytów, którzy zjeżdżają na doroczne wakacje. Bawią się w starych domach wypoczynkowych, w nieustawnych wnętrzach, w salach balowych pełnych kiczu i blichtru. Taki też jest sam Ritchie, który obnosi tlenione włosy, rozpiętą koszulę odsłaniająca tak zwaną klatę i błyszczący garnitur. Oglądamy lenia, powiedzmy delikatnie: bawidamka i lawiranta, do którego zgłasza się po latach dawno zapomniana córka, domagając się, aby jakoś zrekompensował jej utracone lata. Choć wszystko wskazuje na to, że na jakąkolwiek rekompensatę jest już za późno.

 

 

Zwyczajowo wychodzimy od sprawców całego tego filmowego incydentu. Oto pomysłodawca, scenarzysta i reżyser obrazu, Ulrich Maria Seidl. To rocznik 1952, Austriak urodzony w Wiedniu. Szerzej może znany z tego, że pozazdrościł sławy naszemu Krzysztofowi Kieślowskiemu. I tak, jak Kieślowski ilustrował filmowymi opowieściami dziesięć przykazań, tak on przeniósł na ekran te trzy najważniejsze wartości, jak chce święty Paweł, mianowicie wiarę, nadzieję i miłość w filmach z cyklu „Raj”.

To nie takie znowu dziwne, bowiem dorastał w rodzinie katolickiej. Nawet w pewnym momencie nosił się z zamiarem, by zostać księdzem, ale zamiast tego zaczął studiować dziennikarstwo i sztuki dramatyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim; potem przeniósł się na reżyserię filmową. Tam poślubił Veronikę Franz, również panią reżyser, która zajmuje się produkowaniem horrorów – żeby było w małżeństwie kontrastowo. W naszym filmie pomagała mu doprowadzić scenariusz do postaci finałowej.

Specjalnością filmową Seidla jest łączenie faktów i fikcji w jedną ekranową całość, a w swoim kraju znany jest z tego, że nieustannie kwestionuje dobre samopoczucie Niemców i Austriaków związane z ich przekonaniem, że są najlepiej zorganizowanymi narodami w Europie. Specjalnością Ulricha Seidla jest wydobywanie najciemniejszych stron, najbardziej haniebnych sekretów ludzkich, filmowanie upokorzeń we wszystkich fazach ludzkiego losu po kolei – od wynaturzonego pożądania aż po starość. Często, aby podbić stawkę, reżyser łączy te dwa elementy.

To reżyser, a teraz gwiazda tego filmu – w znaczeniu podwójnym, bo i gwiazdę muzyczną gra, i gwiazdą filmową jest, przynajmniej na terenie Austrii – Michael Thomas. Rocznik 1962. Od dziecka zadomowiony w teatrze, bo rodzice zawodowo występowali na scenie; wiecznie w podróży, bo rodzice wędrowali od miasta do miasta ze swoim zespołem teatralnym, więc częste zmiany szkół, a jako że Michael Thomas był również dzieckiem niespokojnym i krnąbrnym, konflikty z nauczycielami, z kolegami z klasy. W rezultacie  rezygnacja z edukacji w wieku piętnastu lat i bardzo śmiałe postanowienie, żeby wybrać się w podróż dookoła świata, co mu się częściowo udało.

 

 

Błądził po Ameryce, Afryce, Azji; pracował na łodziach rybackich, jako drwal i, żeby zarobić na życie, zajmował się również sprawami mocno niepięknymi – dilował narkotyki, a nawet grywał w filmach porno, byle się tylko utrzymać. Wrócił jednak do Wiednia. Tu przyszły sukcesy teatralne, zwłaszcza że Michael przeszedł specjalny kurs kaskaderski, co mu się ogromnie przydało, kiedy grał przez dwadzieścia letnich sezonów w ramach dorocznego festiwalu Karola Maya rolę Old Shatterhanda w opowieściach o wodzu Apaczów Winnetou. Coraz częściej pojawiał się także w filmach i tutaj wyspecjalizował się w rolach ludzi z marginesu – alkoholików, narkomanów, włóczęgów, transseksualistów. Więc z rolą, którą obejrzymy dzisiaj, jest Michaelowi Thomasowi całkiem po drodze.

No i oglądamy tego Michaela Thomasa w roli byłej gwiazdy pop Richiego Bravo. Niepięknie starzejącego się austriackiego piosenkarza, byłego celebryty, który za dnia topi smuteczki przy barze hotelowej restauracji, wieczorem nuci swoje sentymentalne przeboje z zupełnie innej epoki dla grzecznie uśmiechniętych starszych turystów, którzy zapłacili, aby w ramach luksusowych wakacji zetknąć się z idolem własnej młodości. Nie gardzi także dodatkowym zarobkiem, kiedy to wiekowe już damy będą skłonne dopłacić pewną sumkę euro za spędzenie nocy z bożyszczem ich młodości. Co oglądamy jednak z pewnym zażenowaniem.

Sami Richie też jest kabotynem. W swoim włoskim mieszkaniu porozstawiał naturalnej wielkości kartonowe standy i inne równie tandetne pomniki dawnej własnej chwały. Ale w willi, w której mieszka, musi z powodów finansowych odnajmować pokoje, a gdy przyciśnie go konieczność, zastawiać dość tanio wyglądającą zresztą biżuterię. Byle tylko mieć na drinki w lokalnych barach i wizyty w kasynach. W jednym z nich poznaje młodą bywalczynię imieniem Tessa, która twierdzi, że jest jego córką, a jemu trudno to ocenić, ponieważ nie kontaktował się z nią od lat. A teraz ta młoda kobieta żąda od niego wielu tysięcy euro rekompensaty za to, że nie utrzymywał jej jako osoby niepełnoletniej, co jako ojciec powinien był robić.

Richie do całej sprawy nie podchodzi targany jakimś moralnym impulsem, chęcią zadośćuczynienia; raczej spróbuje jakoś wyrównać, załatwić transakcję, której nie dokonał w porę. Jego pierwszą reakcją na pretensje i żądania finansowe córki nie jest chęć sprostania sytuacji, nawet wytłumaczenia się, lecz użalanie się nad sobą, skamlenie. Całkiem niemęskie i już na pewno nieojcowskie. Ostatecznie on chwyta szybciej niż córka, że dochody, które emerytowany piosenkarz czerpie ze swojej działalności klubowej oraz udzielania się w roli żigolaka ledwo pokrywają jego potrzeby kasynowe i alkoholowe. A to oznacza jeszcze więcej śpiewania w tych podejrzanych perkalikach i jeszcze więcej udzielania się za pieniądze z leciwymi wielbicielkami.

W gruncie rzeczy Richie jest wobec własnej córki niemal tak samo obojętny i wzgardliwy, jak wobec wielu pojawiających się w kadrze w trakcie spacerów tego knajpianego zapiewajły bezdomnych mężczyzn o ciemnym kolorze skóry. Najwidoczniej imigrantów, którzy usiłują przeczekać najzimniejsze włoskie miesiące. Może ta niechęć do Arabów to podświadome dziedzictwo własnej rodziny. Ostatecznie, kiedy ojciec byłego piosenkarza słyszy śpiewającego syna, sam pogrążony w demencji, nagle, usłyszawszy śpiew, dołącza się z tym, co podsuwa mu jego zredukowany umysł jako wspomnienie z płomiennej młodości – mianowicie hymn partii hitlerowskiej.

Richie jest na najlepszej drodze do zatraty, także fizycznej. Ma wiele kilogramów nadwagi, ciągle pije i pali. Na włochatym torsie nosi zresztą trzy razy więcej biżuterii niż wypada mężczyźnie, nie mówiąc o tlenionych włosach; no i te wiecznie podpuchnięte oczy, które zdradzają zaawansowany upadek organizmu. Nie zdaje sobie przy tym sprawy, że jego płaszcz z foczej skóry z monstrualnie szerokimi ramionami to są popłuczyny po modzie z czasów popularności serialu „Dynastia”, a więc z bardzo dawnych czasów. No i ta sztuczna opalenizna, którą piosenkarz wyraźnie przedawkował przesiadując zbyt długo w solarium. Najwyraźniej przez wiele lat pokazywanie się w taki wydaniu zapewniało mu sukces u fanów i teraz już nie umie i nie chce się od tego odciąć, mimo iż wygląda jak żywcem wyjęty ze swego rodzaju lombardu.

 

 

Tu dygresja, bo starzenie się i wypadanie z obiegu gwiazd estrady było tematem wielu filmów, z których jeden, film „Elvis” w reżyserii Baza Luhrmanna, mieliśmy na ekranach w czerwcu zeszłego roku.  „Ty masz tylko śpiewać. Ja zajmę się resztą” – oświadczył pokątnemu rockandrollowcowi Elvisowi Presleyowi „pułkownik” Tom Parker w roku 1955. Zajął się. Z gwiazdki lokalnych festynów w kilka miesięcy zrobił megagwiazdę całego zachodniego świata. Rachunek przyszło zapłacić później. Elvis to był porządny chłopiec z tradycyjnej religijnej amerykańskiej rodziny. Tu żyło się skromnie, ale uczciwie.

Kiedy Elvis przyniósł pewnego dnia do domu butelkę coli i tłumaczył się, że wziął ją z werandy sąsiadów, gdzie przecież nie była nikomu do niczego potrzebna, mama ostro go skarciła. Kazała mu natychmiast odnieść butelkę tej coli i przeprosić zwracając się do sąsiadów: „Yes Sir, Sorry Mam”. To fakty, a nie zagrywka PR-owa. I teraz – jak mogło dojść do tego, że ten dobrze wychowany dzieciak najpierw stanie się globalnym bożyszczem, a potem umrze w wieku zaledwie 42 lat. Zrujnowawszy wcześniej kompletnie własny organizm, choć mógł sobie zapewnić najlepszą opiekę medyczną, jaką można dostać za pieniądze. Doszło do tego, ponieważ na drodze młodego Elvisa stanął w roku 1955 szczwany menedżer Parker. Mefisto, który zaproponował wymianę: ty mi dasz własną młodość, talent i życie doczesne, a ja dam ci sławę i życie pośmiertne. Elvis się zgodził. Zawsze się zgadzają…

Z tym życiem pośmiertnym bywa różnie, a jak wygląda to życie przedśmiertne, zobaczymy za chwilę.

 

 

 

piątek, 21.04, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 21.04. „Rimini”
Podsumowanie dyskusji

Reżyser filmu o byłym gwiazdorze pojechał po bandzie, ale jego wysiłki zostały przyjęte z uznaniem. Mocne, ale prawdziwe. Zwłaszcza – jak twierdziliśmy – w odniesieniu do tzw. wolnych zawodów. Tutaj sukcesy przychodzą z dnia na dzień, bywają zawrotne, często niezasłużone, trafiają się w wyniku przypadku. I spadają na osoby kompletnie nieprzygotowane na obsługę własnego sukcesu. A ta osoba często nabywa złudzenie, że doskonała passa, która właśnie się zaczęła, będzie trwała zawsze, a co najmniej bardzo długo. Tymczasem bywa wręcz przeciwnie – po błyskotliwej kulminacji następuje gwałtowny zjazd. Bo moda się zmieniła, bo zdolności nie wystarczyło, bo pojawili się młodsi… I tego właśnie gasnąca gwiazda za wszelką cenę nie chce przyjąć do wiadomości. I więcej – uważa, że dotknęła ją wyjątkowa krzywda i niesprawiedliwość losu. A doraźnym środkiem na uśmierzenie bólu stają się pastylki i alkohol. I teraz przez resztę życia taka była gwiazda żyje odwrócona wstecz. Ze skutkiem wiadomym…

A sama (schlager)muzyczka niczego sobie. O ile ktoś gustuje...

 

 

  

 

 

Patronat medialny: