Klondike - 18 sierpnia

 

reżyseria: Maryna Er Gorbach
scenariusz: Maryna Er Gorbach
gatunek: Dramat, Wojenny
produkcja: Ukraina, Turcja
premiera: 21 stycznia 2022 (świat)
Film dostał 3 nagrody oraz 1 nominację.

 

Najbliższe spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota wokół produkcji ukraińskiej. Zobaczymy dramat wojenny pt. "Klondike". Przed seansem prelekcja krytyka, a po filmie wspólna dyskusja.

 

 

Drodzy Państwo,

przed nami dziś przekład na język filmu artystycznego tych treści, które na co dzień podają dzienniki. Film pod tytułem „Klondike” to poruszający obraz rosyjskiej inwazji na Ukrainę, nagrodzony na festiwalu w Berlinie. Obraz autorstwa Maryny Er Gorbach otrzymał także nagrodę jury amerykańskiego festiwalu Sundance World Cinema Dramatic za reżyserię, i to dokładnie 28 dni przed inwazją Rosji na Ukrainę, co nastąpiło, jak pamiętamy, 24 lutego zeszłego roku.

Tytuł „Klondike” jest ironiczny, ale ta ironia ociera się o sarkazm, jeżeli pamiętać znaczenie słowa Klondike. Otóż Klondike to rzeka w Jukonie, czyli na terytorium kanadyjskim graniczącym z Alaską. Jej nazwa została trwale związana z odkryciem złota w okolicach Dawson City w 1896 roku. To była ta słynna "gorączka złota", którą miał za tło słynny film Charliego Chaplina z roku 1925.

 A u nas Klondike leży zupełnie gdzie indziej, bo historia dotyczy pierwszej fazy agresji rosyjskiej na ten kraj, agresji z roku 2014. Tu rodzinny dramat rozgrywa się w wiosce Hrabove w Obwodzie Donieckim około 17 lipca 2014 r., kiedy to kontrolowani przez Rosję separatyści zestrzelili samolot Malaysia Airlines, lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Zginęło 300 osób. Film wydaje się zarówno proroczy, jak i retrospektywny na temat Ukrainy, zamkniętej w czymś, co wydaje się niekończącym się, a nieuniknionym konfliktem z rosyjskim sąsiadem.

 


 

Najpierw sprawczyni obrazu - Maryna Er Gorbach. To ukraińska reżyserka, urodzona w 1981 roku w Kijowie, która pisze scenariusze, reżyseruje, produkuje i montuje filmy, często wraz z mężem, tureckim filmowcem Mehmetem Bahadirem Eremem. Należała do grupy ukraińskich filmowców, którzy wzywali do międzynarodowej pomocy dla Ukrainy podczas rosyjskiej inwazji w 2022 roku. Jest członkinią Europejskiej Akademii Filmowej. Podobnie jak wielu innych ukraińskich artystów, Maryna podpisała list otwarty w marcu 2022 roku po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, wzywając do zaprzestania wojny.

Zarysujmy sytuację. Przyszli rodzice, Irka (Oksana Czerkaszyna) i Tolik (nieżyjący już Sergiej Szadrin), mieszkają od początku wojny w Donbasie, w pobliżu granicy z Rosją, na terytorium, że tak powiem, przetargowym. Najeźdźcy ze wschodu burzą cały ich świat, ale młodzi ludzie nie decydują się uciekać, tak jak wielu ich sąsiadów. Zresztą nie mają ani dokąd, ani za co. Ich nerwowe oczekiwanie na narodziny pierwszego dziecka zostaje brutalnie zakłócone, gdy zestrzelenie cywilnego samolotu zwiększa napięcie w całej okolicy. Wrak rozbitej maszyny  i nadciągająca procesja  żałobników podkreślają  surrealistyczną atmosferę traumy.

Mieszkańcy Donbasu, tacy jak Irka i Tolik, są zmuszeni przyłączyć się do separatystów – z których niektórzy są ich własnymi sąsiadami – albo uciekać, póki jeszcze mają szansę. A jednak uparta Irka nie chce porzucić swojego skromnego gospodarstwa, przez co wybuchowy i skłonny do alkoholu Tolik popada w coraz większą desperację, próbując ocalić żonę i przyszłe dziecko.

Decydują się zostać i próbować przeczekać najgorszą nawałnicę. Z jednej strony separatystyczni przyjaciele Tolika oczekują od niego przyłączenia się do ich oddziałów, a z drugiej brat Irki (Oleg Szczerbina) jest wściekły, że oboje zdradzili Ukrainę. Irka odmawia ewakuacji, nawet gdy wioska zostaje zajęta przez siły zbrojne. Próbuje wprowadzić pokój między mężem i bratem, prosząc ich o wspólną naprawę zbombardowanego domu. I tak widzowie całego świata na ich przykładzie mogą odczuć, jak bardzo dojmująca jest rosyjska agresja dla zwykłych ludzi.

 

 

Maryna Er Gorbach, pełniąca - przypominamy -  funkcję reżysera, scenarzysty, producenta i montażysty, wykorzystuje dom pary jako główną dekorację, niczym plan teatralny, którego ściany są dosłownie wyrwane, aby odsłonić tło. W efekcie ograniczonej scenerii i skromnej obsady „Klondike” czasami przypomina sztukę teatralną i można sobie wyobrazić, jak wyglądałaby jako inscenizacja sceniczna. Maryna często inscenizuje akcję w tle, odległe reflektory i samochody nieustannie przypominają o tym, co nadchodzi. Ale także kadruje twarze małżonków na pierwszym planie jako nieodłączną część krajobrazu. Er Gorbach wykorzystuje również powtarzający się motyw powolnych bocznych panoram, które śledzą akcję i ujawniają nowe informacje. Kamera wydaje się pracować zdalnie, jak telewizja przemysłowa, a co najmniej jak pozbawiony uczuć, a nawet zwykłej ciekawości obserwator. Ujęcia są długie, statyczne, dają czas na zarejestrowanie szczegółów. Są one tym bardziej doniosłe, iż pamiętamy, że jeszcze jeden pocisk moździerzowy i tego wszystkiego może nie być. I nikt już - jak Irka w chwilach wytchnienia - nie będzie oglądał tych chmur, które igrają po niebie.

Nabrzmiały brzuch przyszłej matki, tykanie zegara, które przybliża moment narodzin nowego życia, a w tle zbliżająca się bezsensowna destrukcja. Atmosferę podtrzymuje dość ponura niemal ambientowa ścieżka dźwiękowa - nadaje historii przejmujący ton i cierpliwe, choć uporczywe tempo. Tu wyjaśniam, iż styl ambient w muzyce elektronicznej polega na przesunięciu nacisku z następstwa dźwięków na ich brzmienie, stąd muzyka ambient jest postrzegana jako statyczna i płynąca niejako poza czasem.

W twardym i bezkompromisowym dramacie prawie nie ma dialogu i pozostaje nam zatrzymać się nad obrazami. Jesteśmy świadkami dwóch grup ludzi znajdujących się w pozornie przeciwnych punktach swojego życia: jedni spodziewają się dziecka, a drudzy właśnie je stracili. A jednak, przez krótką chwilę, zostają nierozerwalnie połączeni przez ten sam konflikt, który zbliża ich do siebie.

 

 

Irka i Tolik to jeszcze jedna para zwykłych ludzi, którzy - jak byśmy powiedzieli - znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Wojna na Ukrainie trwa od lutego 2022 roku  i nic nie wskazuje na jej zakończenie. Ale dla tych, którzy mieszkają w częściach kraju, gdzie walki były najbardziej zaciekłe, trwa to znacznie dłużej. Faktycznie już ponad 9 lat, począwszy od 2014 r., kiedy Rosja zaanektowała Krym, a siły separatystów przejęły połacie Donbasu na wschodzie. W porywającej scenie otwierającej film oboje małżonkowie rozmawiają w intymnej atmosferze o zbliżającym się porodzie Irki, dopóki moździerz nie eksploduje prosto w ich salonie. Wojna się skutkiem tego w pewien absurdalny sposób udomowia. Także z tego powodu, że kręcący się po okolicy w poszukiwaniu pożywienia prorosyjscy separatyści, to sąsiedzi, których w zwykłym życiu spotykałaby na targu albo na ulicy najbliższego miasta. Jej niechęć do nich ma mniej wspólnego z ich programem wojskowym niż z faktem, że odbierają jej żywność, której i tak nie zostało wiele. Ostatecznie trudniej bać się ludzi, których zna się przez całe życie. Takich jak Sanja, przyjaciel Tolika z dzieciństwa, który teraz uważa się za grubą rybę, bo ktoś dał mu ciężką artylerię, której najwyraźniej nie umie używać. Dodajmy, że mężczyźni w tym filmie najczęściej nie są mądrzejsi ani bardziej wyrafinowany niż zwierzęta w gospodarstwie Irki. A sam stosunkowo wrażliwy Tolik mówi czasem o przyszłości swojej żony, jakby była ciężarną jałówką.

I tak nieznośne już położenie pary zostaje wystawione na jeszcze większą próbę, gdy samolot Malaysia Airlines Flight zostaje zestrzelony nad ich domem, a szczątki i ofiary spadają prosto na podwórko. Jak pamiętamy, rosyjscy separatyści zaprzeczyli wystrzeleniu rakiety w kierunku samolotu, tymczasem Irka i Tolik nagle stają się świadkami wydarzenia, które ich agresorzy brutalnie próbują ukryć, narażając parę na jeszcze większe ryzyko. A sama katastrofa lotnicza sugeruje, iż to, co kiedyś było na niebie, za chwilę zejdzie na ziemię. Z pełną grozą i całym absurdem i surrealizmem wojny. Jak w scenie, gdy Irka i Tolik zabierają holenderską parę szukającą zwłok córki, a rodzice w milczeniu przysiadają na kawałku skrzydła.

 

 

Na pierwszy plan występuje kobiecy aspekt wojny. Dookoła wybuchają pociski, ale przecież codziennie trzeba doić krowy, odkurzać szafki i robić zapasy na zimę. A że zabłąkany pocisk moździerza zburzył im jedną ścianę domu, jej starania wydają się pochodzić z rewirów czarnego humoru. A do tego ciąża, a to oznacza, że hormony szaleją, budzą się lęki, zwłaszcza, że to pierwsze dziecko, jakie Irka ma wydać na świat. „Jestem zmęczona tymi wszystkimi kłótniami w moim domu” - powie w pewnym momencie Irka, którą wciąż wytyczyć granicę między tym, gdzie kończy się jej dom, a zaczyna się groźny świat na zewnątrz. To trudne, ale żeby temu jednak jakoś podołać Irka ucieka w nierzeczywistość. Jej częścią jest to, co zostało na ścianie rozwalonego domu z absurdalnej tapety z hawajskim zachodem słońca.

Film staje się bardziej wstrząsający, właśnie przez to, że zachowuje do końca ten bardzo rzeczowy, wyprany z emocji, chciałoby się powiedzieć stoicki ton. A i sam strach jest odczuwalny silniej. Rzeczy groźne a niespodziewane może zapowiadać zarówno chrzęst opon ciężarówki wiozącej czołgi do miasta jak i przenikliwe pianie koguta w oddali. To trwanie w ustawicznym lęku odkrywa tak głęboki rezerwuar bólu, że bywa to trudne do zniesienia.

Końcowa scena, to trwające trzy i pół minuty statyczne ujęcie kobiety na kanapie w salonie ze zbombardowaną ścianą pokazuje, jak wojna otacza ich ze wszystkich stron. Ale pokazuje też, że życie, ta niepowstrzymana siła, trwa, nawet w obliczu niewyobrażalnej śmierci i brutalności. Czy tego chcemy, czy nie.

 

 

 

piątek, 18.08, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 18.08. „Klondike”
Podsumowanie dyskusji

Małżeńska historia z obrzeży wojny w Ukrainie okazała się poruszająca, nawet wstrząsająca. Zwłaszcza poprzez swą dobitną oszczędność, poprzez minimalizm środków. Całą historię oglądaliśmy w ujęciach statycznych, filmowanych ze statywu – inaczej niż w popisowym wojennym kinie gatunkowym (np. w „Szeregowcu Ryanie” S. Spielberga). Ale właśnie to szklane i obojętne oko kamery rejestrujące ludzką niemoc i niezasłużone cierpienie zesłane w to ciche miejsce przez wojnę pomagało wydobyć całe okrucieństwo sytuacji.

No i zwróciliśmy uwagę na to, że wojna pozbawiła całą okolicę kolorów. Kadry były szare, spopielałe, wyprane z barw, przygaszone – jak na nagrobnej fotografii. Ale to nie dlatego, że sama okolica jest pozbawiona naturalnych barw. To ludzka psychika w sytuacji zagrożenia tak widzi świat. Bez kolorów i najmniejszego powabu.

 

 

 

 

Patronat medialny: