Peter von Kant - 4 sierpnia

 

reżyseria: François Ozon
scenariusz: François Ozon
gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Belgia
premiera: 10 lutego 2022 (świat)
Film dostał 3 nominacje.

 

Zapraszamy wszystkich na sierpniowe spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Tym razem na ekranie produkcja francuska - dramat "Peter von Kant". Prelekcja dot. filmu zostanie wygłoszona przez krytyka, jak zawsze, przed seansem, a po projekcji wspólna dyskusja. Tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.

 

 

Dzisiaj przed nami, drodzy Państwo, film pod tytułem „Peter von Kant”. Francuski, miłosny, z ukrytą parabolą. Reżyser François Ozon, mistrz zapisywania ulotnych sytuacji damsko-męskich i pokrewnych, tym razem na niecałe półtorej godziny stawia przed kamerą pewnego europejskiego reżysera z pękatym dossier i długą półką pełną nagród. W swojej ekskluzywnej willi w Kolonii, na pograniczu Niemiec i Francji, szlifuje właśnie nowy scenariusz. Pewnego dnia przyjmuje tu swoją niegdysiejszą aktorską muzę, która wraca po nieudanych próbach zaistnienia w Hollywood. A ta muza holuje ze sobą Amira, dwudziestokilkuletniego, smagłego arabskiego chłopca, erotyczną pamiątkę z niedawnych egzotycznych wakacji. W jednej sekundzie w reżysera uderza piorun – bez pamięci zakochuje się w chłopaku. Ten bez żalu rzuca swą dotychczasową dysponentkę i z ochotą klei się do filmowca. Ale także do jego pozycji, jego towarzystwa, jego willi i jego pieniędzy. Wybitny, choć zblazowany przedstawiciel Zachodu powoli zaczyna ustępować we wszystkim zuchwałemu przybyszowi ze Wchodu. I to może - choć nie musi - być ta parabola ku której film koniec końców prowadzi. Mówię o tym, a wcześniej przedstawiam do czytania na stronie internetowej Ośrodka Kultury, żeby Państwo mogli sobie wyrobić zdanie wcześniej i podjąć decyzję. Nie obawiam się, że zdradzam tym szkieletem fabularnym zbyt wiele, bo przecież najciekawsze jest wewnętrzne nadzienie i drobne smaczki dzieła.

„Peter von Kant” miał premierę na Festiwalu Filmowym w Berlinie w 2022 roku, a u nas pokazywano go w kinach z końcem kwietnia tego roku.

Tradycyjnie wychodzimy od sprawców. Najpierw reżyser - François Ozon. Rocznik 1967, ma więc teraz 55 lat. Ciągle przystojny, zresztą w młodości zarabiał jako model. Znamy go o tyle, że oglądaliśmy już tu film, który wyszedł spod jego ręki. Był to obraz o eutanazji, której żąda dla siebie nieuleczalnie chory francuski biznesmen. Rzecz nazywała się "Wszystko poszło dobrze" i w Cannes zdobyła Złotą Palmę. W każdym razie – Ozon jest uważany za jednego z najważniejszych współczesnych francuskich twórców filmowych. Jego filmy charakteryzują się estetycznym pięknem, ostrym satyrycznym humorem i swobodnym spojrzeniem na ludzką seksualność. Przez to jest związany z tak zwanym kinem du corps („kinem ciała”). Co się w naszym kinie wytłumaczy. Uważany jest za jednego z najważniejszych reżyserów nowej „Nowej Fali” – ta pierwsza Nowa Fala to były lata 60. minionego wieku.

 

 

Aktorzy. W roli reżysera Petera wystąpi Denis Ménochet, francuski aktor urodzony w 1976 roku. Ménochet może być znany międzynarodowej publiczności z roli francuskiego hodowcy bydła mlecznego, przesłuchiwanego przez nazistów za ukrywanie Żydów w filmie Quentina Tarantino „Bękarty wojny” z 2009 roku.

W roli dawnej muzy reżysera pokazała się Isabelle Adjani (rocznik 1955). To francuska aktorka i piosenkarka algierskiego i niemieckiego pochodzenia. Jest jedyną aktorką w historii, która zdobyła pięć Cezarów – a to prestiżowa, francuska nagroda filmowa przyznawana przez Akademię Sztuki i Techniki Filmowej – wszystkie w kategorii Najlepsza Aktorka. Jej kariera nabrała rozpędu, kiedy weteran tej starszej francuskiej Nowej Fali, François Truffaut, obsadził ją w jej pierwszej głównej roli w swojej „Historii Adeli H.” w roku 1975. Isabelle miała zaledwie 19 lat, kiedy została za tę rolę nominowana do Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, stając się wówczas najmłodszą nominowaną do tej nagrody. I ten rekord utrzymywała przez prawie 30 lat. Drugą nominację do Oscara otrzymała za rolę w filmie biograficznym o rzeźbiarzu Camille'u Claudelu, stając się pierwszą francuską aktorką, która otrzymała dwie nominacje do Oscara.

I wreszcie Hanna Schygulla (rocznik 1943). To niemiecka aktorka i piosenkarka związana swego czasu z reżyserem teatralnym i filmowym Rainerem Wernerem Fassbinderem, co ma tu kluczowe znaczenie. Schygulla urodziła się w mieście Königshütte (obecnie Chorzów), jako córka Niemca i Ślązaczki. Jej ojciec, z zawodu handlarz drewnem, został wcielony jako żołnierz piechoty do armii niemieckiej. W 1945 r. Schygulla i jej matka – ojciec był wtedy w niewoli alianckiej – przybyły jako uchodźczynie do Monachium. Po licznych studiach skupiła się na aktorstwie. W 2010 roku otrzymała Honorowego Złotego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowym w Berlinie.

 


 

Obecność Hanny Schygulli w naszym filmie ma szczególny charakter, ponieważ „Peter von Kant” to luźna adaptacja filmu autorstwa klasyka kina, Rainera Wernera Fassbindera. Mianowicie dziełka z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku pod tytułem „Gorzkie łzy Petry von Kant” – obejrzałem je nawet niedawno, by prześledzić paralele między tymi dwoma obrazami. W filmie Fassbindera wystąpiły same panie, tutaj analogiczna historia rozgrywa się w mieszanym gronie. Schygulla w pierwszym filmie zagrała odpowiedniczkę naszego czarnowłosego Amira, a tu wystąpi w roli matki reżysera.

Przedstawmy jeszcze w dwóch słowach autora pierwowzoru, klasyka niemieckiego kina Rainera Wernera Fassbindera. Ten legendarny pisarz i reżyser w trakcie 16. lat kariery zrealizował 40 filmów. Był wielkim prowokatorem, egzystował, że tak powiem, na krawędzi. Umarł tak, jak żył: 10 czerwca 1982 r. przedawkował kokainę i środki nasenne. Znaleziono go martwego, obok leżał niedokończony scenariusz filmu o Róży Luxemburg. Pozostawił dramaty rodzinne, w których niepięknie odbijało się niemieckie społeczeństwo, a wreszcie całą serię opowieści dotykających relacji homoseksualnych.

 

Umarł tak, jak żył: 10 czerwca 1982 r.

przedawkował kokainę i środki nasenne.

Znaleziono go martwego, obok leżał niedokończony

scenariusz filmu o Róży Luxemburg.

 

I już jesteśmy z powrotem przy naszym dzisiejszym dziełku. Utalentowany reżyser, nie wychodząc niemal ze swojego luksusowego apartamentu, oddaje się katorżniczej robocie szlifowania scenariusza i kompletowania obsady. Marzy mu się, że główną rolę zagra austriacka gwiazda Romy Schneider – pamiętajmy, że akcja toczy się w latach 70. ubiegłego wieku – ale o tę samą rolę atakuje go dawna muza i niegdysiejsza przyjaciółka imieniem Sidonie, którą gra Isabelle Adjani. Ona także podsuwa Peterowi 23-letniego Amira, który właśnie szuka swego miejsca w życiu i jako desperado być może związałby się z filmem. Typ amanta ze Wschodu na ekranie gwarantuje mu już sama uroda. A reżyser Peter, podobnie zresztą jak i swego czasu Rainer Werner Fassbinder, ma skłonność do wchodzenia w poufałe układy ze swoimi aktorkami i aktorami, bowiem jego upodobania erotyczne rozwidlają się na wiele ścieżek.

I zaczyna się miłosny handel wymienny, co częste w wypadku dużej różnicy wieku i statusów społecznych i materialnych. Następuje transakcja – młodość za pieniądze i pozycję życiową. To wszystko jednak dzisiaj brzmi i wygląda zupełnie inaczej niż w latach siedemdziesiątych, zwłaszcza po licznych aferach z reżyserami i producentami, którzy domagali się seksu w zamian za możliwość pokazania aktorów i aktorek w tworzonych przez siebie filmach. Wystarczy wspomnieć nazwiska Romana Polańskiego czy producenta Harveya Weinsteina, który – jak wiadomo – w wyniku dopuszczenia się molestowania wobec wielu kobiet wywołał światowy ruch #MeToo.

 

 

Amir, ten egzotyczny przybysz z początku jest skrajnie uległy, pokorny, pozwala się ugniatać niemal jak glina w ręku wszechwładnego i nawykłego do posłuchu reżysera. Zupełnie jak dziewczyna znikąd – grała ją, przypominam, Hanna Schygulla – w domu uznanej projektantki mody w pierwowzorze filmowym Fasssbindera. Amir łączy zuchowatość z nieśmiałością, a przy tym jest uderzająco piękny. No i wprawdzie deklaruje, że ma lat 23, ale wygląda jakby nie skończył jeszcze dwudziestki. I reżyser, zamotany w swój skomplikowany proces twórczy na jego widok oddycha pełną piersią i zakochuje się w nim w sekundę. Wydaje mu się, że wszystkie atuty gromadzi w ręku on. Góruje nad przybyszem pozycją społeczną i zawodową, a także finansową, koligacjami, obyciem, wiedzą i wszystkim poza jednym – poza wiekiem i urodą. W końcu ten chłopiec wygląda na chorobliwie nieśmiałego młodzieńca w chwilowych tarapatach, zdanego na łaskę swego dobroczyńcy. Tyle że za chwilę błyska mu w oku coś złowrogiego, wręcz sadystycznego, choć stara się nad tym panować. Z tym, że panować przestaje, a może mu się nawet nie chce, kiedy sprowadza się do willi mistrza, a przekonawszy się, że ten jest w nim zakochany miłością ślepą i wszystko wybaczającą, sam dyktuje warunki, formułuje postulaty i pociąga za sznurki. Ale to też do czasu. Kiedy tylko mu z tym wygodnie, to znaczy, kiedy zorientuje się, że wykorzystał już do cna swego pryncypała i kochanka jako trampolinę do dalszych sukcesów aktorskich, porzuca go z dnia na dzień.

W sumie ta opowieść jest znacznie bardziej lekka, miejscami farsowa w stosunku do ciężkiego, przygnębiającego filmu Fassbindera. Jest to także film krótszy od pierwowzoru o całe pół godziny, filmowany o wiele bardziej ruchliwą kamera. W związku z tym nawet te tytułowe końcowe łzy porzuconego reżysera wyglądają bardziej na krople gliceryny niż na wyraz szczerego żalu. Może to nawet lepiej – ostatecznie po co nam gorzkie łzy w samym środku lata?

 

 

 

 

piątek, 04.08, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 4.08. „Peter von Kant”
Podsumowanie dyskusji

Cóż, bohaterowie gubią się w tym swoim „szczęściu”. Są pieniądze, talent, sława, ale nie ma tego, co najważniejsze – podsumowaliśmy. Ale tak już mają artyści – dotyka ich palec Boży, ale także kabotyństwo, narcyzm, słabość wobec własnych namiętności. A potem rozpacz, którą uznaliśmy za przesadną i teatralną. Ale tak już jest z artystami, że miewają osobowość typu borderline, że „jadą po bandzie” z pożytkiem dla własnej sztuki, ale też z rujnacją własnej psychiki.

Zwróciliśmy uwagę na aktora, który grał rolę Karla, tego upokarzanego służącego (Stefan Crepon) – wielkie, choć dyskretne aktorstwo. Cieszy nas wyłuskanie tej postaci, ponieważ aktor, który się w nią wcielał, został doceniony przez całą europejską krytykę.

Miło, że w naszym kameralnym gronie korespondujemy poprzez sztukę z szerokim światem...

 

 

 

 

Patronat medialny: