Zakazana miłość - 22 kwietnia

 

reżyseria: Henrik Martin Dahlsbakken
scenariusz: Henrik Martin Dahlsbakken
gatunek: Thriller
produkcja: Norwegia
premiera: 4 marca 2022 (Polska)

 

Dyskusyjny Klub Filmowy Wiesława Kota zaprasza na seans - najbliższy piątek o stałej, wieczornej porze. Przed nami projekcja norweskiego filmu "Zakazana miłość" poprzedzona autorską prelekcją krytyka, a po seansie dyskusja z widzami. Tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.

 

Szanowni Państwo,

mamy dziś przed sobą film norweski pod tytułem „Zakazana miłość”, określany przez dystrybutorów mianem thriller, choć to określenie dotyczy raczej napięć psychologicznych niż skondensowanej akcji. W dodatku jest to thriller miłosny, który rozegra się miedzy Anitą, nauczycielką w liceum, której nie wiedzie się w życiu małżeńskim i uczuciowym, i Markusem, jej uczniem, z którym połączy ją relacja od strony społecznej niestosowna, od strony psychologicznej - toksyczna. W każdym razie nie jest to sytuacja rzadka i wyjątkowa, o czym nadmienimy, powołując się na analogiczny przykład z polskiej literatury i polskiego filmu. Ale najpierw personel odpowiedzialny za dzisiejsze dzieło.

 


 

 

Twórcą filmu w sensie pomysłu scenariusza i reżyserii jest Henrik Martin Dahlsbakken. To jest rocznik 1989, więc człowiek młody; Norweg i filmowy samouk. Wprawdzie ma dyplom kinooperatora, ale jest to jedyny sposób formalnego potwierdzenia jego wykształcenia filmowego, ponieważ w sensie formalnym jest samoukiem. To jednak nigdy nie przeszkadzało wybitnym twórcom w formowaniu osiągnięć filmowych, które zadziwiały świat. W każdym razie Henrik Martin zrealizował kilka filmów krótkometrażowych, także fabularnych, najczęściej z zakresu, że się tak wyrażę, wewnątrznorweskiego obyczaju i psychologii. A jego znakiem rozpoznawczym jest to, że nie kręci w formie cyfrowej, lecz zapisuje swoje obrazy na celuloidzie, na taśmie kodaka, ponieważ uważa, że ten sposób rejestracji o wiele bardziej wiernie oddaje mroczną naturę rzeczywistości niż sterylna cyfra.

I dwa słowa o aktorce, która odegra rolę pani nauczycielki. To Andrea Bræin Hovig, rocznik 1973. Norweska aktorka teatralna, z dyplomem norweskiej Narodowej Akademii Teatralnej, wysoko notowana w świecie tamtejszego teatru, bo występuje i w Teatrze Narodowym, i na innych klasycznych scenach w Oslo, gdzie grywa wielkie role szekspirowskie i postacie z Ibsena. Udziela się w filmie, ale także śpiewa – wydała nawet płytę z własnymi wersjami słynnych standardów światowej piosenki, o co o tyle jej łatwiej, iż jej mąż Andreas jest zawodowym muzykiem. Sama artystka wchodzi teraz, jak się wydaje, w wiek pełnej zawodowej dojrzałości.

 

 

Oto Anita, nauczycielka, która ma, jak słyszymy, około pięćdziesięciu lat, uczy wychowania fizycznego i może dlatego ciało jest dla niej ważniejsze niż w przypadku innych nauczycieli i innych jej rówieśnic; jest go po prostu bardziej świadoma. Żyje potrzebami ciała, wsłuchuje się w nie, rozumie je, a także daje mu większe priorytety niż gdyby była standardowo sformatowaną nauczycielką fizyki czy historii. Dla kobiety jest to moment szczególny, gdyż ciągle jest jeszcze jak na swój wiek fizycznie atrakcyjna, przynajmniej za taką chce się uważać, ale też jest fizycznie niespełniona; jej mąż, wybitny prawnik, nie ma dla niej czasu, zajęty swoją karierą. Zdaje się nie rozumieć albo wprost lekceważy to, że jego żona jest osobą fizyczną i jako taka ma również swoje potrzeby. Kiedy ona próbuje się do niego przytulić, on woli położyć palce na klawiaturze komputera.

 

 

Kiedy młody uczeń, w którym najwyraźniej grają hormony bardziej niż w innych chłopcach, a przynajmniej nie bardzo umie je poskromić, zwraca na nią uwagę, wysyła sygnały o czytelnym erotycznym zabarwieniu, ona najpierw go lekceważy, bo różnica wieku, bo dystans statusów społecznych, jaki dzieli oboje, za tym przemawia, ale jednocześnie nie umie nad tym przejść do porządku dziennego, nawet więcej – szybko się okazuje, że to ona wpadła w sieć, ale nie w tym sensie, że chłopak zastawił na nią pułapkę; ona wpadła w sieć zaciekawienia tym młodym człowiekiem, o którym może nie ma wygórowanego mniemania. Wkrótce daje się opanować drugiemu poza pożądaniem demonowi, zielonookiemu demonowi zazdrości. I wtedy zupełnie traci z oczu właściwą perspektywę. Wszystko cofa się w tło, jej praca, jej dom, mąż, pozycja zawodowa. To wszystko znika gdzieś na horyzoncie, a przed nią wyrasta ten młody chłopak, ten kawałek męskiego ciała, ten obiekt adoracji, spoza którego nie widać już nic. Życie Anity układa się w bardzo ściśle sformatowany dzień pracy nauczycielki i żony prawnika. Więc szkoła, więc rytuały domowe, więc spotkania towarzyskie; wszystko przewidywalne i poukładane jak w pudełeczku. Ale to bardzo ciasne pudełeczko, stanowczo zbyt ciasne. Inni dookoła miewają podobnie zrytualizowane monotonne życie i jeszcze zarzekają się, że to lubią. Nasza pani od w-f wyrasta więc ze swoimi nadmiarowymi pragnieniami wyrasta więc na taką norweską madame Bovary, która dusi się w ciasnej małomiasteczkowej atmosferze i którą ta ciasnota prowadzi w kierunku katastrofy. I teraz zjawia się w jej życiu ktoś, kto wyraża zainteresowanie, kto o nią zahacza, kto jest jej ciekaw, kto pyta o rzeczy, które są z nią związane, wyławia z tłumu, poświęca czas i zainteresowanie. Niby nie takie to znowu cenne, ale w oczach kobiety, która czuje się w życiu przezroczysta, te rzeczy ogromnieją, stają się ważne, coraz ważniejsze, bezcenne.

 

 

W naszej literaturze i w naszym kinie także obracaliśmy podobny temat – przynajmniej jeden raz. Otóż w roku 1960 Jarosław Iwaszkiewicz napisał opowiadanie pod tytułem „Tatarak”. Przeniósł na papier historię, którą opowiedzieli mu znajomi z Sandomierza, do którego lubił wyjeżdżać, o romansie żony miejscowego lekarza z o wiele dla niej za młodym chłopcem. Historia została dwukrotnie przeniesiona na ekran – w filmie telewizyjnym z roku 1965, gdzie tę zakochaną kobietę zagrała Zofia Rysiówna i w roku 2009 przez Andrzeja Wajdę, kiedy to rolę Marty reżyser powierzył Krystynie Jandzie.

W opowiadaniu pani Marta przeżywa w związku z Bogusiem całkiem realne przebudzenie zmysłowe. Czytamy: „Mimo różnicy wieku pani Marta, siedząc obok Bogusia, poczęła myśleć o swoim ciele. Czy on by mógł znaleźć jaką przyjemność w jej rozkwitłej – i przekwitłej – urodzie? Odczuła nagle, a tak dawno o tym nie myślała, swoje biodra, uda; pomyślała o swoich piersiach. On nawet nie wie, jak ja wyglądam. Byle tylko nic nie mówił – pomyślała Marta”. Tak więc u Iwaszkiewicza na plan pierwszy występuje kwestia namiętności. Obustronnej, choć – że tak powiem – nierównoważnej. Bo w przypadku Bogusia jest to popęd biologiczny, odruchowy, rodzący się pod wpływem impulsu. Chciałoby się po iwaszkiewiczowsku powiedzieć: dionizyjski. To po prostu dwudziestolatek, który znalazł się w sytuacji fizycznej bliskości z kobietą dojrzałą, a przecież nie przekwitłą, ciągle pełną erotycznego powabu. Boguś jest chłopcem wprawdzie dobrze wychowanym, ale i prostym. Więc zwykłe gesty uprzejmościowe wobec damy łatwo przechodzą u niego w działania jawnie seksualne. Dotyk, pieszczota, jednoznaczny pocałunek są dla niego naturalne jak oddychanie, taniec czy gra w karty. Nie dziwią, nie żenują. Zwłaszcza, że dama nie ma nic przeciw. Inaczej ten proces przebiega u pani Marty. Z racji wieku, doświadczenia, pozycji społecznej, żywi znacznie więcej obaw. Ma, a przynajmniej uważa, że powinna mieć, znacznie więcej oporów przed fizycznym zbliżeniem z chłopcem, którego właściwie nie zna. Taki może ją potraktować bez należytego uszanowania jako tuzinkowy obiekt seksualny. I więcej, może się tym romansem chełpić przed kumplami, może narazić jej dobre imię (to przecież miasteczko, w którym wszyscy się znają!). Rzecz cała może wreszcie zrujnować jej małżeństwo, które daje tylko poczucie jakiej takiej stabilizacji, ale przecież i to wiele znaczy. A jednak! I to „a jednak!” u Iwaszkiewicza brzmi bardzo mocno. A jednak Marta decyduje się na jednoznacznie erotyczny związek z chłopcem. Powiedzmy wyraźnie: erotyczny. Bo to nie jest kwestia żadnego „duchowego pokrewieństwa”. Przecież wyraźnie mówi, że wolałaby, aby on w ogóle się nie odzywał. Ta jego bezmyślna paplanina tylko ją drażni. Nie interesują jej przemyślenia Bogusia na temat życia, ani opowiadania, co nowego w pracy. Ją interesuje Boguś jako „seksualny zwierzak”. Co to znaczy? Ano, że namiętność Marty, która wydawała się być dawno wygasłą, odżywa z impetem i okazuje się silniejsza niż obawy. Może tym silniejsza, że kobieta zdaje sobie sprawę, iż to pewnie już ostatni jej przypływ. Że po tym romansie zacznie się już tylko etap zstępowania do grobu. Nie stać jej więc na to, by z tego porywu zrezygnować. Bo to oznaczałoby poniekąd, że już nie żyje. Że odczytano jej wyrok śmierci, tyle że z odroczeniem.

 

 

I w naszych filmach, i w dziełku norweskim to ta sama historia o ćmie i płomieniu. Ćma być może przeczuwa, że płomień ją strawi, ale też życie ćmy bez płomienia byłoby niewiele warte. Ćma mogłaby podle zginąć na jakimś zwykłym szarym lepie. A tak choć przez chwilę będzie płonąć wielkim, wspaniałym blaskiem.

 

 

Piątek, 22.04, godz. 18:00, sala kameralna KOK. WSTĘP WOLNY.


Prosimy o telefoniczne rezerwowanie miejsc pod numerem: (65) 512-05-75

 

 

DKF 22.04. "Zakazana miłość"

Podsumowanie dyskusji

Film norweski przypomniał – gdyby to uszło czyjejkolwiek uwadze, choć pewnie nie – że seks jest bardzo mocno i restrykcyjnie reglamentowany, a jego uprawianie warunkowane bywa licznymi zastrzeżeniami, normami i sankcjami. I to w każdej kulturze, w każdym systemie społecznym, choć te sankcje bywają różne. Jedną z takich uniwersalnych barier jest wiek osób, które wchodzą ze sobą w intymne kontakty. Wiąże się to – na co widzowie zwrócili uwagę w pierwszej kolejności – z faktem, iż pożycie fizyczne wymaga, aby oboje partnerzy byli dojrzali psychicznie. A na filmie oglądaliśmy związek kobiety dojrzałej z chłopcem stanowczo poniżej progu dojrzałości. On tylko pozostawał pod wpływem hormonów, dla których nie znał jeszcze instrukcji obsługi. A pani od wuefu pozwoliła (choć nie powinna), by rzecz toczyła się bez kontroli. „Jak kula śnieżna” – jak ocenił jeden z widzów. I w tym miejscu pani wielbicielka aforystyki Jana Izydora przywołała fraszkę „Gdy rządzą żądze, ja nie rządzę”. A przecież – na co też widzowie zwrócili uwagę – panie i panowie w pewnym wieku mają skłonność, by się odmładzać: panie w towarzystwie znacznie młodszych adoratorów, a panowie w towarzystwie lolitek. Pod pretekstem, że oto doświadczenie spotyka się z młodością, że obie strony mogą się od siebie wiele nauczyć. Choć – trzeba przyznać – że w takich układach obie strony zazwyczaj uczą się niewiele. Raczej każda ze stron wykorzystuje te drugą. Oczywiście – do czasu...

 

 

 

Patronat medialny: