Pamfir - 10 maja

 

 

 

reżyseria: Dmytro Sukholytkyy-Sobchuk
scenariusz: Dmytro Sukholytkyy-Sobchuk
gatunek: Dramat, Kryminał
produkcja: Ukraina, Francja, Polska, Chile, Luksemburg
premiera: 21 maja 2022 (świat)
Film dostał dwie nominacje.

 

Majowe seanse w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota rozpoczynamy filmem ukraińskim. "Pamfir" to produkcja, która w mistrzowski sposób splata pogańskie mity i ukraińską rzeczywistość. Warta obejrzenia! Przed filmem krytyk wygłosi prelekcję, a przeczytać ją możecie Państwo już teraz, poniżej.

 

 

 

Drodzy Państwo,

dziś przed nami kolejna wyprawa na Ukrainę, jakże inna od tych, które podejmowaliśmy do tej pory. Oto film pod tytułem „Pamfir” ukraińskiego debiutanta Dmytro Sukholytkyy-Sobchuka ze zdjęciami – a to ważne w tym przypadku – Mykyty Kuzmienko i z Oleksandrem Yantsentyukiem w roli tytułowej. Produkcja z 2022 roku, u nas na ekranach kinowych „Pamfir” gościł niespełna rok temu.

O samym filmie – w sensie fabuły - jak najmniej, zgodnie z tym, co deklarowałem ostatnim razem. Tylko rzeczy elementarne i te dotyczące walorów nie związanych z akcją. Powiem więc tylko, iż rzecz dzieje się na Bukowinie w zachodniej Ukrainie, w obwodzie czerniowieckim. Obchodzą tam noworoczny karnawał-widowisko zwane Malanki. To karnawałowe święto przebrań, wyzwalania dzikich, także morderczych instynktów. Wypada 13 stycznia według kalendarza juliańskiego i pierwotnie było świętem odnowy, przemiany. Wyzwalania w sobie nowych sił, podnoszenia wyżej poprzeczki i szykowania się do coraz bardziej ambitnych wyzwań. W sumie święto aktywności i nadziei. W filmie także o tym mowa, choć reżyser posunął się tu do gorzkiego sarkazmu. Tu Malanka obraca się we własne przeciwieństwo, staje się świętem przewrotnym i toksycznym.

 

 

Podobne święto w Nowym Orleanie o nazwie Mardi Gras w wielu hollywoodzkich thrillerach było tłem krwawych intryg. Reżyser „Pamfira” zresztą nakręcił o tym swój dyplomowy film dokumentalny już w roku 2013. Zresztą filmowy Pamfir, mężczyzna o niezwykłej sile, nosi pewne znamiona bestii, jak taka z obrzędu, która chrząka i warczy, niezależnie, czy jest z żoną w sypialni, czy rozmawia z rodzicami, z którymi był trwale skłócony. Ale, gdy spojrzeć od innej strony, dostrzegamy w tym brutalu wcielenie niezłomnego ducha Ukrainy w dobie najazdu wroga. Na to wszystko nakłada się obecny w thrillerach całego świata schemat „ostatniej roboty”, której podejmuje się fachowiec, aby spłacić zaciągnięty wcześniej toksyczny dług. Oglądamy tu więc pogłos licznych westernów i filmów gangsterskich, w których motorem akcji jest rodzinna solidarność i lojalność oraz próba naprawienia zła. Sam Pamfir mówi: „Nie lubię tego, co robię, i nie robię tego, co lubię”.

Tyle ogólnego wprowadzenia. A teraz – jako, że film jest bardzo egzotycznej koprodukcji, bo: ukraińsko-francusko-polsko-chilijsko-luksemburskiej – nadarza się więc okazja, by powiedzieć kilka słów o koprodukcjach, zwłaszcza polskich. Otóż tylko w ciągu ostatniego roku liczba międzynarodowych koprodukcji z udziałem Polski wzrosła o 60%. To zupełnie naturalne. Wspólna realizacja filmu przez partnerów z dwu lub kilku krajów to po prostu ekonomiczna konieczność. Producenci nie mają wyjścia. Muszą szukać pieniędzy na swoje produkcje za granicą, ponieważ fundusze możliwe do uzyskania we własnym kraju są zbyt małe, by dopiąć budżet. To zresztą trend ogólnoeuropejski. Ale względy finansowe to jedno, bo koprodukcja to także interesujące wyzwanie: praca z ludźmi, którzy wywodzą się z innej kultury i mają inną mentalność pozwala się wiele nauczyć i spojrzeć na nasze polskie doświadczenia innymi oczami. Można także pokazać zagranicy polskich fachowców: aktorów, operatorów, scenografów.

Polska to także coraz lepsze miejsce do kręcenia filmów. Na niewielkim obszarze mamy tu zarówno góry – i to te wysokie, jak Tatry, i te malownicze, jak Bieszczady - a także morze z rozmaicie ukształtowanym brzegiem, liczne pojezierza, Puszczę Białowieską, ostatni okaz pierwotnego lasu w Europie. Do tego unikatowe miejsca, jak choćby zamki na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Pamiętajmy, że w filmie Wojciecha Jerzego Hasa „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jura świetnie oddała pejzaż Katalonii. Przy tym Polska jest coraz lepiej skomunikowana z Zachodem w sensie rozbudowy dróg, a i hotele o wyższym standardzie na pewno znajdą się w okolicy planu filmowego. Poza tym istnieje w Polsce fachowa i rozbudowana branża postprodukcyjna, która może zapewnić filmowi fachowy montaż czy udźwiękowienie. Takie usługi są wciąż u nas o wiele tańsze niż na Zachodzie. Film, który ma koproducentów, zwiększa także szanse na to, że zagraniczni partnerzy pokażą go w swoich krajach.

Tu dodajmy, że najczęstszym partnerem w koprodukcji dla naszego filmu są Niemcy. Leżą blisko i mają dobrze funkcjonujące regionalne fundusze filmowe. Ciągle czynny jest kanał koprodukcyjny z Czechami i Słowacją, a z drugiej strony z Łotwą i Estonią. W tych krajach nie ma wprawdzie zbyt wiele pieniędzy, ale, jeżeli rozsądnie przydzieli się zadania, to taka kooperacja może mieć sens. Ostatecznie kadry do naszego zeszłorocznego filmu „Chłopi” kolorowali komputerowo właśnie współpracownicy z Łotwy czy Serbii. Po prostu byli tańsi. Inna sprawa, że zapłacono im mniej niż się spodziewali. Nowym interesującym kierunkiem koprodukcji są kraje skandynawskie, ale to dopiero pieśń przyszłości.

 

 

 

Wracamy do filmu. Opukajmy go delikatnie z różnych stron. Życie na tej ukraińskiej wsi polega na nieustannym balansowaniu na granicy prawa. Leonid, czyli Pamfir, który z zawodu kopie studnie, powinien za każdym razem uzyskać na to oficjalną zgodę. To kosztuje łapówkę, więc, jeśli tylko można, należy się od obowiązku uchylić. Mieszkańcy wioski doskonale to rozumieją. Tutaj rozwiązanie problemu finansowego polega zazwyczaj na tym, aby zdecydować się na czyn przestępczy. Inaczej problem byłby nie do pokonania. Zwykli mieszkańcy poruszają się końmi, wozami, a nawet dość dziwnym rowerem – samochodami jeżdżą tylko złoczyńcy. Jeżeli jest to baśń, to przypomina, że czający się na Kapturka wilk nie jest bynajmniej poczciwcem. Ma ostre zęby i nie zawaha się ich użyć.

Trudno w tej historii bazującej na elementarnych prawach i konfliktach nie dostrzec nawiązania do postaci dramatów greckich autorstwa Sofoklesa czy Ajschylosa – choćby Edypa czy Antygony, na których spada niezasłużone i nagłe nieszczęście. One jednak nie poddają się rozpaczy, nie złorzeczą bogom i losowi, lecz usiłują sprostać losowi i niesionym przez niego wyzwaniom ze stoickim spokojem i stoickim poczuciem obowiązku.

Operator filmu, Mykyta Kuzmienko, fotografuje opowieść poprzez długie i skomplikowane panoramiczne ujęcia, w których podsuwa widzowi pod oczy wiele wspaniałych detali wizualnych, które składają się na, powiedzielibyśmy, gęstą teksturę obrazu. Atmosfera filmu ma coś z halucynacyjnego koszmaru, niepokojącego i transgresyjnego. Zwłaszcza że w szerokich, panoramicznych ujęciach ten obraz ma w sobie coś ze slow movie – z kina lubującego się w akcji spowolnionej, refleksyjnej i, powiedzielibyśmy, atmosferycznej. Temu służy sepiowa mgła i wielobarwny dym znaczący lokalny krajobraz. Nie przypadkiem. Autor zdjęć, Mykyta Kuzmienko, nakręcił wiele cenionych teledysków, które sprawdziły się dzięki niezwykle nasyconym obrazom. Jak te, które oglądamy w filmie.

Kamera pozwala to wejrzeć we wnętrze każdej postaci. A są to osoby magnetyczne, o mocnej i przekonującej wewnętrznej strukturze, czasami ujawnianej przy pomocy dość krzywego humoru, co dodaje środowisku kolorów i intensywności. Pamfir swoim nieokrzesaniem przypomina niekiedy Jeana Reno, zawodowego zabójcę – Leona. Przy tym każda z postaci, jak żona Pamfira Elena, wykazująca ognistą religijną szczerość, jak syn Pamfira Nazar, obdarzony zabawnie upartą inteligencją, czy brat Pamfira Wiktor. Każde z nich ma na ekranie momenty zapierające dech w piersiach, co da się powiedzieć także o wielu postaciach pobocznych, które pojawiają się po drodze.

 

 

Film nie nawiązuje bezpośrednio do napaści Rosji na Ukrainę, ale wyczuwa się, że jest głębokim podtekstem tego, co oglądamy na ekranie. W obliczu najazdu odżywają tradycje wspólnoty, plemienna lojalność i magnetyczne wręcz pragnienie, by dołączyć do świata Zachodu. Jak na ironię, film, który toczy się na ukraińskiej Bukowinie, ze względu na rosyjską inwazję musiał zostać nakręcony poza granicami kraju. A przecież chodzi w nim o to, by pokazać rdzenną, niepodrabialną ukraińską wieś. Tę atmosferę udało się ocalić dzięki pamięci pejzażu, jaką wykazali się zarówno reżyser, jak i autor zdjęć. Inne elementy struktury lokalnej uzupełniają scenki żywcem wyjęte z miejscowego obyczaju. Na przykład sceny walki są tutaj odświeżająco wolne od podbijanych odgłosami ze studia, wzmocnionych hollywoodzkich ciosów. Tutaj, kiedy się biją, wszystko wygląda i brzmi boleśnie realistycznie. Oglądamy świat dziki, przyrodę nieokiełznaną, z której ludzie wychynęli ku cywilizacji, ale jeszcze nie tak całkiem. Nadal żyją w świecie brudnym, brutalnym, wilgotnym i zimnym. Przy tym w świecie ciasnym, zamkniętym wokół najpilniejszych potrzeb ciała i nieotwierającym perspektywy na przyszłość.

Zwróćmy jednak uwagę, że przy całej panoramiczności pejzaży, przy tych wszystkich ujęciach, szerokich planach, które zapewniają poczucie rozległego krajobrazu i oddalenia, główni bohaterowie trzymani są zawsze w centrum. Zarówno pod względem estetycznym, pod względem kadrowania i oczywiście pod względem narracyjnym. Dzięki temu opowieść podawana jest pewnie i płynnie.

Ten film pokazuje nam prawdziwą, gruntowną, elementarną i nielakierowaną Ukrainę. Ze względu na wojnę jeszcze przez pewien czas nie będziemy mogli pojechać tam i poznać jej osobiście. Ale ta Ukraina przetrwa. Z wszystkim, co w niej piękne, z całym dobrem i złem, które się w niej zalęgły. Ostatecznie „szcze ne wmerła, szcze ne wmerła Ukraina”.

 

 

piątek, 10.05, godz. 18:00

sala kinowa KOK

wstęp wolny

 

DKF 10.05.2024 „Pamfir”
Podsumowanie dyskusji

Obraz prowincjonalnej Ukrainy wtrącił nas w świat integralny – zupełnie obcy, choć terytorialnie bliski. W Ukraińcach, których wojna przysłała do nas w niebywałej ilości, jesteśmy skłonni dostrzegać przede wszystkim ofiary (i słusznie!), a przecież zapominamy, że to ludzie, którzy żyją w swoim własnym kosmosie. A o nim nie wiemy nic lub mało. Zwłaszcza, jeżeli leży on poza galaktyką wielkich miast. A film otworzył nas na prowincję biedną, dziką, rubaszną, zabłoconą. I – co podkreślaliśmy z całą mocą – zdemoralizowaną, a zwłaszcza skorumpowaną. A jednocześnie rwąca się do cywilizacji Zachodu i do Unii Europejskiej. I tu – przewidujemy – obie strony natrafiły(by) na poważny problem. Na – nie bójmy się tego określenia – starcie cywilizacji. My w Polsce właśnie obchodzimy dwudziestą rocznicę tego starcia i mamy skłonność do zapominania, jak daleką drogę przeszliśmy w ramach „procesu dostosowawczego”. I ile jeszcze jest przed nami. I dopiero widok Ukrainy, która będzie miała drogę znacznie dłuższą i wymagającą – bo przecież nigdy, nawet przez chwilę nie była częścią Zachodu – uzmysławia, u progu jakiego wyzwania stajemy. Także my, Polacy, ponieważ jak zwykle będziemy obrotowym buforem cywilizacji.

 

  

 

Patronat medialny: