Reality - 12 stycznia

 

 

 

 

reżyseria: Tina Satter
scenariusz: Tina Satter, James Paul Dallas
gatunek: Dramat
produkcja: USA
premiera: 18 lutego 2023 (świat)
Film otrzymał 3 nominacje.

 

Po raz pierwszy w roku 2024 na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota porozmawiamy o filmie "Reality". W roli głównej Sydney Sweeney znana z serialu HBO "Euforia". Przed seansem tradycyjnie prelekcja (dostępna poniżej) dotycząca produkcji, a po projekcji dyskusja na temat filmu.

 

 

 

Mamy dziś przed sobą, drodzy Państwo, szczególny okaz filmowy. Rzecz amerykańską z zeszłego roku pod tytułem "Reality". Przejdźmy do rzeczy bez zbędnej zwłoki. Oto w pewne sobotnie czerwcowe popołudnie pewna 25-letnia dziewczyna w krótkich dżinsowych spodniach zostaje skonfrontowana w swoim domu w stanie Georgia z agentami FBI. Zaczyna się banalna rozmowa, która wyjaśnia daleko więcej niż banalne treści.

Pani reżyser Tina Satter wystawiła wcześniej na scenie spektakl pod tytułem "Ten pokój" z naciskiem na zaimek "ten". A my oglądamy zdjęcia kobiety, która jest pierwowzorem bohaterki naszego filmu. Młoda kobieta nazywa się Reality Winner, co na polski przekłada się - choć personaliów się nie tłumaczy - jako Prawdziwa Zwyciężczyni. I to nie jest zabieg scenarzystów, bo film nie dość, że opiera się na faktach, to jeszcze jest maksymalnie wierny wobec autentycznego wydarzenia, ponieważ jest to wizualny zapis nagrania z przesłuchania. Kiedy trzeba było wymazać nagrane nazwiska czy nazwy - obraz po prostu przeskakuje, co zobaczymy. Więc mamy transkrypcję przesłuchania tytułowej bohaterki przez agentów FBI, z roku 2017. I teraz - cóż może być bardziej nudnego niż dość jałowe przesłuchanie? A jednak - scenę rozpisaną na troje aktorów, prowadzoną w banalnych wnętrzach, scenę o długości 80 minut ogląda się jak thriller. Bo oto zwykła sobie dziewczyna z przedmieścia, zatrudniona w agencji rządowej na dość niskim szczeblu, bo jako tłumaczka dwóch bliskowschodnich języków, po powrocie z zakupów zastaje przed domem ekipę FBI, która robi jej kipisz w mieszkaniu, a ją samą poddaje systematycznemu odpytywaniu. Nie, żeby to było jakieś agresywne przesłuchanie, skąd! Ot, ktoś tam czegoś nagannego dopuścił się w wielkim urzędniczym molochu, gdzie większość materiałów ma jakąś tam klauzulę tajności i teraz agenci dokonują rutynowego sprawdzenia.

 

 

A teraz film. Dziewczyna nie wygląda na przestraszoną, raczej na zakłopotaną, na przejętą faktem, że swoją osobą absorbuje tak poważnych agentów, a przecież nie ma nic do ukrycia. Oczywiście chętnie współpracuje, ale nie bardzo wie przy czym, bo przecież nie dopuściła się niczego nagannego. Poza tym jest banalna do granic - wolny czas zajmuje jej fitness, joga, opieka nad kotem i psem, umieszczanie selfies w internecie. Banał do kwadratu. Na tym wizerunku powstają jednak rysy, gdy rewidenci znajdują egzemplarz Koranu - zgoda: był jednak potrzebny, bo ostatecznie tłumaczy dokumenty dotyczące krajów islamskich. Ale ten karabin w szafie, w dodatku w kolorze różowym? Czy to jednak nie przesada, a zresztą - po co jej taka armata na spokojnym przedmieściu? Akcja mieści się w teatralnym pudełku. Najpierw przed banalnym domkiem - kto był w Stanach, wie, że dzielnice podobnych domków na przedmieściach potrafią się ciągnąć w nieskończoność. Z samolotu widać to lepiej niż z okien samochodu. Potem rozmowa przenosi się do banalnego pomieszczenia gospodarczego, gdzie akcja ma za tło gołe ściany. Więc - teatr, mikrodramat na troje aktorów, w dodatku z zachowaniem jedności miejsca, czasu i akcji, jak - nie przymierzając - w teatrze greckim, u Sofoklesa czy Ajschylosa.

Aktorstwo, które tu oglądamy, nazywane bywa często "stylem zerowym", a to znaczy, iż aktor nie "kreuje" postaci, gra tak, aby imitować potoczność, zwykłość, powszedniość postaci. Najczęściej skrajnie nieefektownych, wręcz banalnych. Taki styl pól wieku temu wylansowali choćby Al Pacino czy Dustin Hoffman. 

A tutaj? Tu mamy Sydney Sweeney w roli indagowanej dziewczyny. Sydney gra tak potocznie, że jej sztuka jest urzekająca, o ile się pamięta, że ona cały czas gra, a nie tylko jest spłoszoną obywatelką, postawioną przed obiektywem kamery. Sydney to rocznik 1997, aktorka, która dotąd najlepiej sprzedawała się w serialach telewizji HBO, a na dużym ekranie pozwoliła się zauważyć w niedawnym filmie Quentina Tarantino "Pewnego razu w Hollywood", filmie opowiadającym o zamordowaniu żony i przyjaciół Romana Polańskiego przez bandę Charlesa Mansona. Jak sama wspomina, nieopodal swego domu na jeziorem w Stanie Idaho, w okolicach domu, w którym jej rodzina żyje od pięciu pokoleń, uprawiała każdy rodzaj sportu, a - co ma znaczenie w kontekście naszego filmu - opanowała do perfekcji kilka języków. O aktorstwo zahaczyła przypadkiem, gdy w jej okolicach kręcono film, a ona wpadła na casting. Rodzice usiłowali jej wybić z głowy ten niepewny zawód, ale dziewczyna przedstawiła im pięcioletni biznes plan, z którego wynikało, że jest w stanie pogodzić studia z występami przed kamerą. Przeniosła się do Los Angeles. Tu najpierw grywała ogony w kryminalnych serialach telewizyjnych, a potem o szczebel wyżej – w serialach Netfliksa. W miniserialu HBO pod tytułem "Sharp Objects" /Ostre przedmioty/ zagrała dziewczynę z zakładu psychiatrycznego, co wymagało od niej odwiedzenia kilku szpitali i obserwowania dziewcząt, które cierpiały na choroby psychiczne i dokonywały samookaleczeń. Film "Reality" miał premierę na zeszłorocznym Festiwalu Filmowym w Berlinie, gdzie trafiają z całego świata dzieła o sporym ciężarze społecznym i politycznym. Obraz z jej udziałem został dobrze przyjęty, a Sydney okazała się pieszczoszką recenzentów. Ale to już historia, bowiem Sydney jest akurat na wznoszącej się fali i w tej chwili pracuje nad kilkoma projektami równocześnie. Będzie więc miała mniej czasu na swoje hobby, jakim jest od lat renowacja starych samochodów.

 

 

 

I jeszcze o aktorskim partnerze, który rezonuje głównej postaci jako wysłannik FBI, Josh Hamilton. To rocznik 1969. Hamilton studiował teatr na Brown University, a zadebiutował w 1984 w serialu telewizyjnym. Zresztą jego rodzice, potem funkcjonujący w kolejnych małżeństwach, żenili się i wychodzili za mąż w ramach branży, więc żyli z pisania scenariuszy do seriali. Josh miał po drodze, więc zaliczał jeden serialowy epizod po drugim, choćby w pokazywanym i u nas odcinkowcu telewizji HBO "Seks w wielkim mieście". No a potem to, co nieuniknione, czyli film. Zagrał na przykład u boku Leonardo DiCaprio w filmie "J. Edgar", o legendarnym szefie FBI Edgarze Hooverze. A później jeszcze choćby w nominowanym do Oscara filmie „Manchester by the Sea” z roku 2016. I tak pewnie będzie się toczyć jego dalsza kariera - od rólki do rólki od epizodu do epizodu.

Wróćmy do naszej historii ekranowej. Oglądamy tu otóż przesłuchanie, które jakoś przesłuchania nam nie przypomina. Zwłaszcza nie przypomina przesłuchania nam, którzy wyrośliśmy w innym systemie, w innych czasach i realiach i pod nadzorem innych służb. Wydaje się nam przez dłuższy czas, iż mamy do czynienia raczej z niezobowiązującą pogawędką niż ze śledztwem. Przecież ci dwaj agenci wydają się być bardziej zakłopotani sytuacją w jakiej się znaleźli i w jaką wpędzili dziewczynę niż sama przesłuchiwana.

 

 

I tu aż się prosi wtrącić dwa słowa o zjawisku znanym w świecie anglosaskim jako "small talk". To swobodna pogawędka towarzyska, czasem zwana także "chit-chat". Nie chodzi w niej o nic - poza ociepleniem atmosfery, wykazaniem przyjaznego nastawienia albo po prostu wykazania pogodnego usposobienia. Po angielsku powiemy: "We were just chit-chatting about this and that", czyli: "Po prostu rozmawialiśmy o tym i tamtym". Albo: "When I see them, we chit-chat a little", czyli: "Kiedy się spotykamy, lubimy sobie trochę pogadać". W naszym kraju, w którym tez dużo się gada o niczym, small talk albo chit-chat w wydaniu anglosaskim są spotykane rzadko, bo nam szkoda na to czasu. I tu oddaję głos wytrawnemu publicyście i znawcy polskiej rzeczywistości, Piotrowi Stankiewiczowi, który w swej ostatniej książce "My, fajnopolacy" pisze: „Mamy bowiem swój własny small talk, naszą alternatywną wersję, którą znamy na wylot. Jest nim bierna agresja i drobna, a nieustanna złośliwość, ciągłe podgryzactwo, którego nawet nie zauważamy, jest tak powszechne. Słowem – podpierdółka, czyli rozmowa i załatwianie wszelkich spraw w taki sposób, żebym na pewno to ja poczuł się lepiej, a druga osoba – gorzej. [...] wśród obcych przechodniów, towarzyszy podróży pendolinem albo windą będziemy się jeszcze jakoś hamować. Z najbliższymi jest odwrotnie: uważamy, że w dobrym stylu jest sobie nawzajem przy……..” . Skąd się to bierze?

Stankiewicz wyjaśnia: "Chciałoby się powiedzieć, że my, Polki i Polacy, nie bardzo umiemy ustawić społeczeństwo inaczej niż pionowo, nie umiemy myśleć w kategoriach innych niż „ci na górze, tamci na dole”. A jeśli uda nam się znaleźć na górze którejś z dostępnych drabin społecznych, wtedy gros czasu i energii zajmuje nam ciągłe zaznaczanie tej pozycji i jej obrona, nawet wtedy, gdy nie trzeba i nie ma przed kim jej bronić. W każdej sytuacji musimy mieć wyraźnie określone, kto jest wyżej, a kto niżej. [...] Samo „bycie wyżej” mało komu wystarcza, trzeba jeszcze ciągle o tym mówić, nakręcać innych i siebie czy wręcz wyszukiwać urojone zagrożenia tylko po to, żeby móc się przed nimi bronić. W tym miejscu kończy się często nasza polska aktywność. Jesteśmy tak zajęci ciągłym udowadnianiem, że to właśnie my jesteśmy na górze, że nie starcza nam sił i werwy, a przede wszystkim chęci, żeby zrobić coś konstruktywnego, twórczego, nowego". Ocena dość radykalna. Możemy jej nie przyjąć, ale warto wziąć ją pod uwagę.

Bo w filmie amerykańskim zawstydzenie dziewczyny służy do zamaskowania przebiegłości. Ale agenci nie zmierzają ku temu, by ją zawstydzać i pogrążać jeszcze bardziej. Są uprzedzająco grzeczni. A tu się okazuje, że uprzejmość jest bardzo skuteczną bronią. Kto by pomyślał...

 

 

 

piątek, 12.01, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

 

DKF 12.01. „Reality”
Podsumowanie dyskusji

Film oglądaliśmy z zainteresowaniem i cierpliwie, choć rozgrywał się w pudełku teatralnym, w dodatku we wnętrzach więcej niż prozaicznych. A przecież Sydney Sweeney swoim neurotycznym monodramem zdołała utrzymać widza w przekonaniu, że tu na finał musi się coś wydarzyć. W rozmowach kuluarowych wyklarowało się jeszcze, że wywiady wyszukują właśnie osobowości typu borderline – niespokojne, sfrustrowane, zaburzone – i od nich zaczynają drenaż struktury państwowej.

I – wreszcie – jak to ci Amerykanie potrafią skutecznie i do końca iść w kwestii jednego przecieku i egzekwować sprawę skutecznie i do końca. Bo u nas znacznie poważniejsze sprawy z tego zakresu bywają podane na tacy i – nic!

 

 

Patronat medialny: