Wszystko zostaje w rodzinie - 7 października

 

reżyseria: Daniele Luchetti
scenariusz: Daniele Luchetti / Domenico Starnone
gatunek: Dramat
produkcja: Włochy
premiera: 2 września 2020
Film dostał 4 nominacje.

 

"Wszystko zostaje w rodzinie" to nasza propozycja na kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Włoski dramat w reżyserii Daniele'a Luchettiego. Przed seansem prelekcja krytyka - do przeczytania poniżej. A po filmie zapraszamy na dyskusję.

 

 

Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina.
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest,
Lecz kiedy jej nima
Samotnyś jak pies.
Miał willę z ogródkiem
Miał garaż, i auto,
Że każdy, co nie ma,
Zaraz by mieć chciał to.
Telefon z plastiku, adapter i frak ...
Więc czego, ach czego, ach czego mu brak?
Rodziny, rodziny, rodziny, ach rodziny.

Przywołujemy piosenkę z Kabaretu Starszych Panów, ponieważ dziś film o rodzinie – z problemami. Kręci się ich na świecie ciągle bardzo dużo. Są swego rodzaju rewersem równie licznych, a pewnie nawet liczniejszych komedii romantycznych. Tu, w komediach, mamy miłość bezproblemową, a w filmach ambitniejszych, drążących, mamy rodzinę z problemami. Czyli taką, jaka ona po prostu jest. Film „Wszystko zostaje w rodzinie” z roku 2021, był u nas w kinach. Włoski tytuł „Lacci”, odpowiada tytułowi angielskiemu „The Ties”, pod którym rzecz była pokazywana na całym świecie, a znaczy on tyle co więzy, powiązania. Co się w trakcie obszernie wyjaśnia.

Głównym motorem tego przedsięwzięcia filmowego jest Daniele Luchetti. Więc przypominamy, kto zacz. Daniele pochodzi z patrycjatu rzymskiego. Studiował literaturę i historię sztuki, później przeniósł się na uczelnię filmową i z tym zawodem związał dalsze życie. Terminował tak, jak się zwyczajowo terminuje w świecie zachodniego filmu, czyli od asystowania starszym i znaczniejszym kolegom reżyserom. Zaprzyjaźnił się zwłaszcza z reżyserem Nannim Morettim, którego film pod tytułem „Trzy piętra” oglądaliśmy w naszym DKF-ie nie tak dawno. Wkrótce przychodzą pierwsze samodzielne sukcesy. Oto film pod tytułem „Jutro się zdarzy” otrzymuje nagrodę David di Donatello, główne włoskie trofeum filmowe, a następnie zostaje doceniony na festiwalu w Cannes i pokazany na licznych festiwalach, jak świat długi i szeroki, od Montrealu po Tokio. Następują kolejne premiery, kolejne sukcesy. U nas jego filmy przechodzą bokiem, ponieważ zagłębia się w materię włoskiego życia politycznego; dość od nas odległą, chociaż na przykład głupota i korupcja polityków są wszędzie w jakiś sposób podobne. Taki był obraz z 2007 roku pod tytułem „Mój brat jest jedynakiem”, w którym przedstawił rozwój umysłowy, ideologiczny, polityczny dwóch braci, którzy równolegle, choć niezbieżnie, przetrawiają ekstremizmy polityczne lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

 

 

I w ten oto sposób reżyser Daniele Luchetti dotarł do najnowszego dzieła, mianowicie do filmu „Wszystko zostaje w rodzinie”, który dziś przed nami. Film otworzył Festiwal w Wenecji w roku 2021 jako pierwszy film włoski po wielu, wielu latach, który inicjuje tę szacowną imprezę; ostatecznie to najstarszy festiwal filmowy w Europie. Oto Neapol z początku lat osiemdziesiątych. Dwoje bohaterów, małżonkowie Aldo i Vanda, przechodzą kryzys, ponieważ w małżeństwo wkradła się zdrada. Cierpią na tym ich małe dzieci, które miotają się między rodzicami, zagubione i pełne urazy. Wydaje się, że małżeństwo znalazło się na krawędzi rozpadu, ale oto mija trzydzieści lat, a oni dalej są ze sobą. Powstaje pytanie, co mimo wszystko wiąże tych dwoje w sytuacji gdy wszystko zdawało się popychać ich w stronę ostatecznego rozstania.

Oto Aldo, wzięty prezenter radiowy, decyduje się porzucić żonę i rodzinę, ponieważ dojrzał do innej miłości. Nie jest to kwestia przelotnego zauroczenia, nie jest to także kwestia namiętności, nad którą przestał panować. To efekt trzeźwej oceny sytuacji – po prostu związek się wypalił, nikt nie jest temu winien, więc nie ma sensu przedłużać go na siłę. I tak to nic nie da; w dłuższej perspektywie spowoduje tylko niepotrzebne cierpienia wszystkich czworga członków rodziny. Ale też, z drugiej strony, rodzina to nie jest przygoda, to nie jest zobowiązanie krótkoterminowe, to nie jest impreza, z której można wyjść, kiedy tylko zrobi się nudno. Małżeństwo i rodzina mają w sobie coś ze związku ostatecznego, z pieczęci, którą stawia się na całym życiu. Rodzina stwarza silniejsze samopoczucie zobowiązania, silniejsze nie tylko niż namiętność, ale też niż elementarna ludzka potrzeba szczęścia. Żeby rodzinę utrzymać, warto się tego szczęścia wyrzec. Film poszukuje tych właśnie elementarnych rodzinnych więzów. Szuka tych dogłębnych podstawowych związków, jakie decydują o tym, że ludzie próbują zostać ze sobą na stałe mimo wszystko.

Zdradzana żona, Vanda, przebywa na naszych oczach kolejne obserwowane w trakcie takiego procesu fazy – najpierw szok, kiedy jej mąż wyznaje, że sypia z koleżanką z pracy, potem poczucie dojmującej krzywdy, próba odcięcia się od całej sytuacji, wyniosłe przeżywanie bólu, niepokój o dzieci, które będą musiały odcierpieć rozwód rodziców. Kiedy jej ból osiąga punkt kulminacyjny, dochodzi do próby drastycznego zakończenia małżeństwa i rozstania się z życiem.

 

 

 

A ten nieszczęsny Aldo, cóż, wydaje się szaławiłą, wydaje się życiowym kabareciarzem, pozbawionym elementarnej odpowiedzialności. Jeszcze pół biedy za żonę, ale nie widać też, by troszczył się o przyszłość dzieci. I przewala się ten interwał czasowy, mija trzydzieści lat, i cóż tutaj widzimy – zostali z sobą, ale tamto drastyczne wydarzenie sprzed lat zrobiło swoje, to znaczy odmieniło ich dość radykalnie. I to nie tak, że nagle wyszlachetnieli, zmądrzeli, bo cierpienie podobno sublimuje i wynosi na wyższy poziom. Nie. Aldo to jest teraz zupełnie inny facet; zahukany, wycofany. A i Vanda nie jest tą samą - proszę zwrócić uwagę w trakcie projekcji – kobietą. Z wiernej, uległej i zranionej ostoi staje się egzekutorką, i to złośliwą. Okazuje się, że każdego dnia przez te wszystkie lata karała go za niewierność, i to nie podnosząc nawet głosu, za to systematycznie, dokładnie i rujnująco.

To małżeństwo, co do którego pada domniemanie, iż jest wypalone i formalne, właściwie już nieaktualne, przeżywa swój dramat w ciasnych i dość zagraconych wnętrzach. Tych gratów jest tu rzeczywiście za dużo, stwarzają wrażenie nacisku, ograniczenia, przytłoczenia. Tak też rozumie swoją sytuację ów nieszczęsny małżonek, że się mianowicie dusi, czuje się ograniczonym i osaczonym. Poza tym związkiem dopiero mógłby się zrealizować, wyrwać na wolność, ocalić swoje życie. Częste, przyznajmy, tłumaczenie.

Jest to jeden z tych filmów o małżeństwie i rodzinie, które można nazwać dziełami testowymi. Rozgrywa się troszeczkę jak symulacja, jak działanie poligonowe, jak próba laboratoryjna. Stawia pytanie, co by było w małżeństwie, gdyby… I oto stawia się czworo bohaterów, dwoje małżonków i dwoje ich dzieci, w sytuacji trudnej, przymusowej, nagłej, nie poprzedzonej ostrzeżeniem, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie i aby, dzięki tej traumie i niewygodzie, dotrzeć do jakiejś głębszej prawdy.

 

 

 

Pozostaje jeszcze jedno ostrzeżenie – nie igrajmy z czasem, to znaczy nie lekceważmy upływu czasu. Bo upływ czasu nie polega na zrywaniu kartek z kalendarza; upływ czasu oznacza także nieodwracalne zmiany w naszej psychice. Mamy ciągle to samo DNA. Może nawet ten sam numer w dowodzie osobistym, wyglądamy starzej, choć podobnie, ciągle ostatecznie nas rozpoznają, ale inne cechy identyfikacyjne już się zmieniły; jesteśmy ci sami, ale nie ci sami. Należy ogromnie uważać na to, w jakim kierunku, w jaką stronę popychają nas te zmiany, które generuje upływający czas. Czy mam nad tym kontrolę, czy idziemy we właściwym kierunku, czy stajemy się popychadłem w tej pogoni dni i nocy. Tak, mierzyć się z upływem czasu to jest naprawdę poważne wyzwanie. W trakcie oglądania filmu powoli próbujemy ustalić, co też tak naprawdę tworzy owe więzy. Czy to jest głęboka i utajona miłość, coś elementarnego, co powiązało tę parę; czy to strach przed porzuceniem, przed rozpoczęciem nowego życia, czy może rozpacz, desperacja, czy też kombinacja wszystkich tych czynników?

W tej sytuacji rozluźniania tytułowych więzów, oglądamy przegląd punktów widzenia. Każdy patrzy na ten dramat inaczej. Aldo widzi w nim pewną niewygodę życiową, uciążliwość. Vanda odczuwa go poprzez ból, desperację i rozpacz, dzieci przez własne zagubienie. No i film podsuwa sugestię, żeby samemu przyjrzeć się rodzajom więzi, które łączą nas w małżeństwie i w rodzinie, relacji do tych, z którymi jesteśmy. Czy to ciągle miłość, czy przyzwyczajenie, czy zobowiązanie, czy też rezygnacja, bo właściwie już za późno, żeby odejść.

Krytyka podkreślała, że reżyser podpowiada tutaj zbyt mało, że wzdryga się przed podjęciem decyzji, wyjaśnieniem motywów swoich postaci. Ale to chyba nie szkodzi. Możemy sobie z łatwością dośpiewać, dopisać, domalować tę rodzinną fotografię. Ona także w naszych umysłach i sercach otwiera pewne pola do przemyślenia. A że mogą być one, powiedzmy, religijno-moralne, to i utworów Jana Sebastiana Bacha jest tutaj sporo, nawet nadmiarowo. W tej opowieści wyraz twarzy, a kamera często operuje zbliżeniem, gesty i milczenie często znaczą więcej niż wypowiadane słowa. Zresztą w rodzinie – jaka by ona była – jedno spojrzenie, jeden gest mówi więcej niż tysiąc słów.

 

 

 

 

piątek, 7.10, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

 

DKF 7.10 „Wszystko zostaje w rodzinie”
Podsumowanie dyskusji

 

„Niezgodność charakterów” – jak często słuchać w trakcie przewodów rozwodowych. Nieusuwalna niezgodność – od niej wyszliśmy rozmawiając o filmie. I natychmiast stanęła kolejna kwestia – niezawinione (zresztą czym dziecko może zawinić?) cierpienie dzieci. Wielu z nas wyniosło z dzieciństwa podobne traumy i często okazują się one dojmujące po wielu latach. Naznaczyły całe późniejsze życie… Takich rzeczy dzieci nigdy nie zapominają.

Więc – ta rozwałka rodzinnego domu, którą w końcowej sekwencji dokonują dorosłe dzieci rozwiedzionych rodziców miałaby sens. Jako reset, jako oczyszczenie, jako katharsis.

I jeszcze jedno – wiele rzeczy w tym związku pozostało niejasnych, wiele trudno zrozumieć. O ile sami małżonkowie wiedzą, o co im tak naprawdę chodzi. Bo każde małżeństwo pisze własną, odrębną historię. A potem tę historię czyta i często niewiele z niej rozumie. Tak było, tak jest. I nigdy nie będzie inaczej.

 

 

 

 

Patronat medialny: