Prawda - 8 kwietnia

 

 

reżyseria: Hirokazu Koreeda
scenariusz: Hirokazu Koreeda
gatunek: Dramat
produkcja: Francja / Japonia
premiera: 28 sierpnia 2019 (świat)

 

Zapraszamy wszystkich na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota - w najbliższy piątek o stałej godzinie. Przed nami seans francusko-japońskiego filmu "Prawda". Przed filmem prelekcja, a po zakończeniu dyskusja z krytykiem. Tekst prelekcji dostępny już teraz, poniżej.

 

 

Mamy dziś, drodzy Państwo, na ekranie francuski dramat rodzinny, międzypokoleniowy, rozpisany na dwie wielkie tamtejsze gwiazdy – Catherine Deneuve i Juliette Binoche.

Z tym że Catherine gra poniekąd samą siebie, czyli wielką gwiazdę filmową u schyłku kariery, która to gwiazda dokonuje rozliczeń z własnym dorobkiem i z własnym życiem rodzinnym. I o ile ów dorobek wypada całkiem nieźle w bilansach francuskiego i europejskiego kina, to życie rodzinne już zdecydowanie gorzej. Z tym że tego rodzaju wiwisekcje, retrospektywy, rekolekcje bywają bardzo potrzebne i oczyszczające. Pozwalają komuś wpatrzonemu we własny wizerunek, komuś, kto przez wiele lat nadmuchiwał swoje ego, spojrzeć na własną sylwetkę z boku okiem krytycznym, a często okiem osoby skrzywdzonej, co tym bardziej bolesne, że, jak się okazuje, krzywdziło się swoich najbliższych.

 

 

Obraz przysposobił na ekran reżyser japoński Hirokazu Koreeda, rocznik 1962. Koreeda początkowo chciał zostać pisarzem, studiował nawet literaturę na uniwersytecie, ale zerwał z pisarstwem i przerzucił się na show biznes. Rzemiosła uczył się z marszu w telewizji jako asystent reżysera, pracował przy kilku dokumentach, potem pozwolono mu kręcić samemu, cały czas materiały dla telewizji. Interesuje go rodzina, skupione wokół niej środowisko, dzień powszedni zwykłych ludzi, drobne, zdawałoby się, nieznaczące problemy bieżącej chwili, które dzięki jego wyczuciu sytuacji i psychologii ludzkiej wyrastają wysoko ponad zarysowaną w jego filmach warstwę obyczajową.

 

 

Hirokazu Koreeda stał się głośny zwłaszcza za sprawą filmu „Złodziejaszki” z roku 2018 i za ten obraz zgarnął najważniejsze laury, bo i Złotą Palmę w Cannes, i ścisłą nominację do nagród brytyjskiego przemysłu filmowego BAFTA oraz do Oscarów w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. „Złodziejaszki” były szeroko oglądane i komentowane. Była to historia trzypokoleniowej rodziny, która żyje w slumsach na przedmieściu Tokio i nie uważa tego za wielką życiową krzywdę. Wszyscy utrzymują się z zajęć dorywczych, a przede wszystkim z drobnych kradzieży sklepowych, w czym dochodzą do mistrzostwa jako zespół rodzinny. Intryga rusza w momencie kiedy pod ich dachem pojawia się bezdomna dziewczynka, którą trzeba jakoś przygarnąć i zapewnić jej dach nad głową, choć o żadnych luksusach nie może tu być mowy. Ale to biedne, skrzywdzone przez los dziecko mobilizuje rodzinę nie tylko do stawiania sobie wyższych wymagań teraz, lecz również do tego, by zmierzyć się z własną, często niechcianą i niepamiętaną przeszłością.

 

 

 

Nie inaczej dzieje się w obrazie pod tytułem „Prawda”. Choć Korreda wziął się za historię rodzinną, ale niejako od odwrotnej strony. Do tej pory w „Złodziejaszkach” pokazywał ludzi z marginesu, nic nie znaczących, zepchniętych poza nawias, odwirowanych przez kapitalistyczną wirówkę. A  teraz odwrotnie – bierze osoby znane, w dodatku z samego topu filmu i show biznesu. Ale nie po to, żeby szydzić i posługiwać się sarkazmem, na zasadzie – popatrzcie, oni wszyscy niby tacy wspaniali, a w gruncie rzeczy to tylko pozłotka, polor i ściema dla ubogich. Nie, Koreeda jest mniej bezlitosny, a bardziej humanitarny. Tak czy owak, mamy tutaj stałe motywy reżysera, jak odpowiedzialność, jak dziedziczenie cech i zachowań w ramach jednej rodziny, jak płynne przechodzenie ról między rodzicami i dziećmi, jak czas, który najpierw pozwala zakłamywać wzajemne relacje, a potem je bezlitośnie obnaża. Film „Prawda” jest obrazem skromnym, kameralnym, ściszonym, nie doświadczymy w nim rozmachu, ale nie szkodzi. Na temat rodziny mówi rzeczy ważne, podstawowe i dzięki temu pozostawia niezatarte wrażenie.

 

 

W naszym filmie zawiązanie akcji zaczyna się od momentu kiedy legendarna francuska aktorka filmowa Fabienne przyjmuje odwiedziny swojej córki o imieniu Lumir, która na stałe mieszka w Nowym Jorku, gra ją Juliette Binoche. Córka przyjechała do Paryża, aby pogratulować publikacji pamiętnika własnej matki, przyjechała ze swoim amerykańskim mężem, którego gra zresztą rodowity Amerykanin Ethan Hawke, oraz z małą córeczką. No i teraz obie damy muszą stawić czoła faktowi, iż rodzicielstwo zawsze znajdowało się bardzo nisko na liście priorytetów wielkiej aktorki, a ona sama wyznaje wprost, że przez całe życie wolała być dobrą aktorką niż dobrą matką.

To postawienie wartości na głowie widać już w pierwszej scenie, kiedy to w trakcie wywiadu wielka diva ekranu ma do wyboru albo przerwać rozmowę z dziennikarzem i pobiec przywitać się z rodziną, która przybyła zza oceanu, albo kontynuować wywiad, być może tysięczny w jej artystycznym życiu. Decyduje się poświęcić uwagę dziennikarzowi, mówiąc – to tylko moja córka i jej rodzina. W domyśle – nic wielkiego. Z czasem dowiemy się, że Fabienne jest artystą-nałogowcem. Jeżeli nawet w życiu prywatnym zdarza się jej jakaś interesująca scena, jakiś wart uwagi tekst, jakieś zawirowanie fabularne, nie może przeżałować, że nie wykorzystała tego na planie najnowszego filmu, że tyle świetnego materiału się zmarnowało w niewartym uwagi kręgu rodzinnym. Pamiętnik starzejącej się gwiazdy ma nosić tytuł „Prawda”, co jest ironiczną aluzją do wspólnego życia matki i córki. Jednak ta „prawda” spisana przez starzejącą się gwiazdę jest czystym bałamuctwem i fikcją, budowaniem sobie za życia za wszelką cenę pomnika, który aktorkę przeżyje. Aktem kapitulacji wobec własnego życia oraz swego rodzaju bezczelnością, wciskaniem publiczności ewidentnego kłamstwa, licząc na to, że publiczność za bardzo nie odróżni wizerunku ekranowego gwiazdy od realnej osoby aktorki i jej prawdziwego życia; publiczność kocha schematy.

 

 

Mamy tutaj charakterystyczną przewrotkę czasową, ponieważ Fabienne jednocześnie gra w filmie science fiction, zatytułowanym „Wspomnienia mojej matki”. Mamy więc swego rodzaju film w filmie i gra tutaj starszą damę, która znalazła się w takim oto zawirowaniu czasowym, iż jej matka skutkiem wysłania jej w kosmos i hibernacji poza Ziemią przestała się w pewnym momencie starzeć i teraz ją odwiedza, raz, drugi, trzeci i okazuje się, że ona jest niejako matką własnej matki. W naszym realnym filmie pod tytułem „Prawda” starzejąca się aktorka też jest niejako ponadczasowa, bo żyje w swoich wcześniejszych filmach, jest płynącą ponad czasem ikoną kina i taką wolałaby siebie widzieć, o wiele bardziej niż starzejącą się kobietę, osobę z krwi i kości.

 

 

No i jeszcze jedno. Model gwiazdy filmowej, styl aktorstwa się zmienia. Miejsce aktora w całości przedsięwzięcia projektu filmowego także. Fabienne – ale także Catherine Deneuve, która gra tu w jakimś sensie samą siebie -  pochodzi z czasów, kiedy aktor stał w centrum filmowego świata, a tymczasem teraz to się zmienia, on jest tylko jednym z elementów. Ta wspomniana w filmie trzęsąca się kamera to jest organizator tego, co się ogląda. Aktor schodzi w sensie dosłownym i umownym na drugi, trzeci plan. To też jest jakaś forma przechodzenia do historii, nie zawsze przyjemna, gdy się przegrywa na przykład z dekoracjami czy z rekwizytem. No i wdaje się zazdrość, bo nadchodzą nowe pokolenia, młodsze, pojawiają się nowe indywidualności aktorskie. Nie sposób im dorównać, często nie ma mowy, żeby je przeskoczyć, więc cóż można zrobić? Można je pomniejszyć, bodaj w zwykłej rozmowie towarzyskiej albo dla własnej satysfakcji. Po co? Ano, żeby błyszczeć najjaśniejszym blaskiem tak długo jak się da; to często bywa odruch warunkowy, odruch obronny, gest podskórnej rozpaczy ze strony kogoś, kto obawia się wycofania z obiegu, nie daje sobie rady z tą sytuacją, ona go przerasta. Pamięcią się handluje, ludzi się z niej wypiera; wieloletni asystent wielkiej gwiazdy zostaje całkowicie pominięty w jej biografii, jakby nie istniał. Ona zauważa go o tyle, o ile pamięta się recepcjonistów hotelowych, kelnerów czy taksówkarzy, a nawet mniej. Cóż, jest to gwiazda zwrotna, autoteliczna, zapatrzona w siebie, sama sobie wyłącznie wystarcza. W książce nie ma także miejsca na męża, na ojca jej córki. Nie okazał się przydatny dla zdynamizowania scenariusza, jakim było jej życie.

 


 

Film „Prawda” dotyczy jednej francuskiej rodziny z dość osobliwego środowiska, ale przecież opowiada o rodzinie jako instytucji, która ma wspólny rdzeń, wspólną istotę, wszędzie, pod jakąkolwiek szerokością geograficzną by żyła, by spędzała swoje dni. Każda rodzina ma swoją własną historię, często bolesną, często w sporych partiach przemilczaną, często nabrzmiewającą i często domagającą się wyzwolenia, erupcji, wykrzyczenia.

Poza wszystkim, przeszłość i pamięć tej przeszłości jest kwestią hazardu. Nazwiska się mieszają, postacie wypływają na powierzchnię pamięci tylko chwilowo. W takiej sytuacji przeszłość można łatwo modelować. Tak naprawdę można mieć wrażenie, że życie upłynęło całkiem inaczej niż w  rzeczywistości. To, co wiemy o sobie teraz, rzutujemy na siebie samych z przeszłości, a to bywa bardzo mylący i fałszywy obraz. I teraz trwa zazdrosna walka o pamięć, ale także o własny wizerunek, jaki się pozostawi w spadku tym, którzy przyjdą po nas, zechcą nas zapamiętać, umieścić jakoś w historii naszej rodziny, w pamięci sąsiadów i środowiska, w którym żyliśmy. Trwa bitwa, o to jak zostaniemy zapamiętani, kim będziemy, gdy nas już nie będzie. To jest bardzo zażarta bitwa. Na śmierć i życie.

 

 

Piątek, 08.04, godz. 18:00, sala kameralna KOK. WSTĘP WOLNY.


Prosimy o telefoniczne rezerwowanie miejsc pod numerem: (65) 512-05-75

 

 

DKF 8.04. „Prawda”

Podsumowanie dyskusji

Film o rodzinnych powikłaniach gwiazdy filmowej o imieniu Fabienne wymiennym na Catherine (Deneuve) uprzytomnił nam raz jeszcze to, co podejrzewamy od zawsze: nasze życie rodzinne bywa bardziej pogmatwane niż bylibyśmy skłonni to przyznać. Zgoda, oglądaliśmy rodzinę „specyficzną”, jak tylko „specyficzne” potrafią być rodziny z kręgów show biznesu. Gdzie dziecko nigdy nie ma pewności, czy mamusia wobec niego jest szczera, czy gra, wypróbowuje scenkę, którą odtworzy potem przed kamerą. Bo szkoda, żeby taki materiał się zmarnował. Jedna z pań przypomniała w tym kontekście fraszkę poety Jana Izydora Sztaudyngera: „Robię swoją historię, a przędę swoją legendę”. A ta legenda… Przykrawana do najgłupszych schematów pisemek typu „Pudelek” czy „Pomponik”… Tyle starań tylko po to, by zostawić po sobie kiczowatą opowiastkę..? Nawet kosztem rodziny? Cóż, są tacy, którzy inaczej nie potrafią...

 

 

 

Patronat medialny: