Zimne ognie - 20 października

 

reżyseria: Santi Trullenque
scenariusz: Agustí Franch, Santi Trullenque
gatunek: Dramat
produkcja: Hiszpania, Andora
premiera: 20 stycznia 2023

Po nieco dłuższej przerwie wracamy z piątkowymi spotkaniami Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Zapraszamy na seans filmu "Zimne ognie" z tego roku. Przed filmem zostanie wygłoszona autorska prelekcja krytyka, po seansie dyskusja.

 

 

 

Dziś, drodzy Państwo, w naszym spacerku filmowym sięgamy do czasów drugiej wojny, w jej bardzo małym i zapomnianym gruntownie fragmencie. Film mimo upływu czasu raz po raz wyjmuje z zakamarków tej wojny takie właśnie epizody, aby przez nie powiedzieć coś więcej – także o ludziach i czasach współczesnych. Ale bynajmniej nie dlatego czynimy to i my dzisiaj, że chcemy uzupełnić naszą wiedzę historyczną o nieznany epizod, lecz po to, by drobny ułomek wielkiej wojennej tragedii poszerzył naszą wiedzę o ludziach postawionych w sytuacji ekstremalnej. A tym przecież się w naszym DKF-ie zajmujemy.

Obejrzymy otóż film sygnowany przez Hiszpanię i Andorę. Nazywa się „Zimne ognie”, pochodzi z zeszłego roku, u nas pokazywany był w kinach w sierpniu. Andora to, jak wiadomo, małe państwo w Europie południowo-zachodniej. Leży w Pirenejach, granicząc od północy z Francją, a od południa z Hiszpanią. Podczas II wojny liczył nie więcej niż pięć tysięcy mieszkańców, formalnie był neutralny. Andora to kraj leżący w Pirenejach i całkowicie pokryty górami. Na licznych zboczach często występują wysokogórskie łąki i lasy. I właśnie tą drogą poprzez niewielką wioskę zagubioną w górach próbuje się przekraść z Francją Vichy do frankistowskiej Hiszpanii grupa Żydów z Polski. I język polski słychać z ekranu raz po raz. Jednego z tych Żydów imieniem Marian gra Ksawery Szlenkier. Nie mają wyjścia – we Francji raczej prędzej niż później ktoś na nich doniesie i wylądują w Auschwitz. Ściga ich hitlerowska pogoń na czele z wyjątkowo zajadłym i bezwzględnym dowódcą. Skutkiem tego spokojne życie mieszkańców odludnej wioski zostanie zakłócone, a oni sami wystawieni na próbę sumień i charakterów.

 


 

Reżyserem filmu jest Santi Trullenque, Katalończyk urodzony w Barcelonie w roku  1974, dumny reżyser i producent kina katalońskiego. Ostatecznie kiedy spacerujemy ulicami Barcelony, raz po raz widzimy na murach napisy: "You are not in Spain, you are in Cataluna". Trullenque był uczniem samego Wernera Herzoga w Rogue Film School. Pracował w świecie audiowizualnym, realizując filmy dokumentalne, krótkometrażowe i reklamowe. W styczniu 2020 roku rozpoczął zdjęcia do swojego pierwszego filmu fabularnego „Siostra śmierć”, który musiał zostać przełożony ze względu na pandemię, ale w końcu doczekał się premiery na Netfliksie, niedługo będzie ją miał także u nas.

Tragedia rozpoczyna się od słów amerykańskiego pisarza Johna Steinbecka - zapowiadają grozę, której za chwilę będziemy świadkami. W zależności od tłumaczenia motto filmu brzmi:  „Wszelka dobroć i bohaterstwo powstają na nowo, by zostać zniszczone, ale i zmartwychwstać. Zło nigdy nie zatriumfuje, ale też nie umrze”.

Na ekranie oglądamy zimę roku 1943. To zawsze ważne, kiedy akcja filmu rozgrywa się zimą, a nie latem. O tej porze roku sprawy ludzkie nabierają ciężaru, bieg zdarzeń spowalnia, a zimny i surowy pejzaż basuje traumatycznym przeżyciom. A tu krajobraz zimowy bywa piękny, kamera raz po raz zatrzymuje się na tym czy tamtym co bardziej urokliwym szczególe. Raz po raz panoramuje góry ujęciem, które nadawałoby się na pocztówkę albo na stronicę folderu turystycznego. I krajobraz bywa tyleż zachwycający, co niegościnny. Nie mówiąc o tym, że na mrozie można najzwyczajniej w świecie zabłądzić w mrocznym lesie, można śmiertelnie się przeziębić, a noga może się omsknąć i pokaleczyć w skalnym wykrocie.

 

 

Ludzie wycieńczeni, nieprzywykli do wspinaczki, z podręcznym bagażem ukrytym w walizkach, stosownych do podróży pociągiem, bynajmniej nie do wspinaczki, mierzą się w dostojnych Pirenejach ze śmiercią. Bo te urzekające panoramy są nie dla nich, dla nich najpiękniejszym widokiem byłaby zielona granica z Hiszpanią. Poza tym rozumieją, że są tylko towarem. Miejscowi przewodnicy nie prowadzą ich ze względów humanitarnych – zarabiają na nich. Chcą zrobić swoje, wyciągnąć pieniędzy, ile się da i jak najszybciej pozbyć się kłopotu. Zresztą nie tylko chciwość ich do tego popycha. Zarabiają na Żydach, bo sami często nie mają co do garnka włożyć, albo i za co się upić. „Wszystkim nam jest ciężko – powie pewien wieśniak do żony, ten w którym obudziło się najwięcej współczucia – wszystkim nam jest ciężko. Nam i im”.

W niewielkiej górskiej wiosce wojna daje o sobie znać pod postacią pomruków groźnych, ale dalekich. Jedzenia jest mniej, ale z takimi sprawami ludzie przywykli tu sobie radzić. Gorzej, gdy trzeba zażegnać jakieś zadawnione spory rodzinne. Takie wojenki to dopiero poważna sprawa. Poza tym życie biegnie tu ustalonym z dawien dawna torem, w rytm pór roku, prac rolniczych i hodowlanych, w rytm roku liturgicznego. I nagle w ten uporządkowany świat wdziera się grupa obcych ludzi, którzy potrzebują pomocy. I staje się kartą przetargową w sporach rodzinnych. Życie gwałtownie przyspiesza i obecność uciekinierów ujawnia skrywane od dawna, mroczne tajemnice. Ci spokojni wieśniacy okazują się coraz mniej idylliczni. Ciągną się za nimi odwieczne urazy, winy, zbrodnie. Ludzie bywają skazywani na nagłą śmierć jak te króliki, które żyją sobie spokojnie, nieświadome, że za chwilę staną się połacią mięsa na stole.

Te sceny zostały niewątpliwie zainspirowane wstępną sekwencją z „Bękartów wojny” Quentina Tarantino. Bo w obu filmach chodzi ostatecznie o tropienie Żydów. Tu zresztą wszyscy mają swoje rytuały, także ukrywający się Żydzi. Nad umarłym odmawiają kadysz, obmywają ciało, zakrywają lustra na znak żałoby.

 

 

I już przestaje być tak błogo i harmonijnie, bo niejeden skusi się na niemiecką nagrodę za wydanie Żydów. Niejeden zrobi to dla czystej przyjemności – zobaczymy i takich donosicieli. Niejeden też się boi. Pada pytanie, które zadawali sobie wtedy ludzie w całej Europie, a najczęściej w Polsce: „Czy naprawdę możemy narażać życie własnego dziecka, by pomóc całkiem obcym ludziom?” Pyta żona, która jest w ciąży. Niebawem mąż odpowie jej: „Nie chciałbym być kimś, kto powie własnemu dziecku, iż skazałem na śmierć całą rodzinę, tylko dlatego, że się bałem”. Ale i tacy ludzie do granicy wytrzymałości, kiedy są zaszantażowani życiem najbliższych.

Z wolna odkrywają się kolejne karty, ponieważ ten uciekinier w okularach, Marian, to nie jest taki zwykły żydowski uciekinier, to ktoś o wiele więcej. I stawka tej ucieczki jest o wiele większa niż to się początkowo wydawało. Jest niewyobrażalnie większa. Zatrąca o niemiecką maszynę szyfrującą Enigma, ale też nie mówimy więcej, może poza tym, że padające w tym kontekście polskie imiona pokrywają się z imionami polskich – a w jakimś sensie także poznańskich – matematyków. Tu warto dodać, że to nie nasz wysiłek zbrojny, ale – jak podają znawcy – rozszyfrowanie kodu Enigmy skróciło II wojnę o rok albo i o dwa lata. A w Poznaniu twórcy tego sukcesu miewają ulice swego imienia na peryferiach miasta, niektóre były do niedawna wręcz drogą szutrową.

Oto zbliża się wielkie niebezpieczeństwo. Postać oficera SS – w tej roli Daniel Horvath – który wygląda jak bohater którejś w wagnerowskich oper. Wysoki blondyn o niebieskich oczach. Jak okaz ubermenscha, który wyrusza na  polowanie z nagonką. Dla niego to nie służba, to ukochany rytuał. Zabija z sadystyczną przyjemnością ubolewając, że to wszystko jest takie łatwe, wyraźnie poniżej jego możliwości. Wyczuwa się u niego w takich momentach nieledwie seksualną przyjemność. I więcej – zależy mu także na tym, aby swoje ofiary przed śmiercią pogrążyć moralnie. Może po to, aby przekonać samego siebie, że takie osobniki nie zasługują na to, by żyć? Człowiek jest dla niego zwierzyną, której daje szansę, jak to na polowaniu. Poza tym uważa się za kogoś wyjątkowego, za artystę, za intelektualistę, zesłanego przez zwierzchników w odludne okolice, podczas gdy jego koledzy wykrwawiają się na rosyjskich stepach. Dla mieszkańców wioski to demon, uosobienie zła, istota jakby z zaświatów.

 

 

Jego pojawienie się to Apokalipsa. Czasem jak oczyszczająca Apokalipsa, a czasem nie. Winy zostają wyznane, wstydliwe tajemnice wychodzą na jaw. Mieszkańcy wioski regulują, jak umieją, prawa do zemsty rodowej, do spadku. Tylko, że o sprawiedliwości nie ma mowy – giną zarówno winni jak i ofiary przypadkowe. Cóż, wojna jest ślepa, nienawiść także jest ślepa. A w całą procedurę włącza się jeszcze ślepy przypadek. Są takie pamięci, które będą trwały, są takie rany, które się nie zagoją.

Na koniec narodzi się nowe życie. I tu powtórzmy zdanie, które otwierało film, bo aż się prosi, by padło na podsumowanie: „Wszelka dobroć i bohaterstwo powstają na nowo, by zostać zniszczone, ale i zmartwychwstać. Zło nigdy nie zatriumfuje, ale też nie umrze”.

 

 

 

piątek, 20.10, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 20.10.2023, "Zimne ognie"
Podsumowanie dyskusji

Film był z tych bardziej dojmujących, miejscami okrutnych, co przyjęliśmy jednak ze zrozumieniem. Zima dodatkowo dodawała wydarzeniom ciężaru. Szczególne wrażenie zrobił ów demoniczny esesman, Teuton, jak ze "Staży na Renie" ("Wacht am Rhein"). Bo przecież ta trupia czaszka na jego czaszce to nie była żadna przenośnia. No i nastąpiły nieuchronne porównania z "Zieloną granicą" Agnieszki Holland.

Padł zarzut, iż te międzypokoleniowe intrygi wewnątrz samej wioski zaszkodziły fabule, jako że odwracały uwagę od wątku zasadniczego. Dodam, że recenzenci pism zachodnich także zwracali na to uwagę.

 

 

 

 

Patronat medialny: