Iluzja - 14 października

 

reżyseria: Marta Minorowicz
scenariusz: Piotr Borkowski / Marta Minorowicz
gatunek: Dramat
produkcja: Polska
premiera: 29 lipca 2022 (świat)
Film zdobył nagrodę Złote Lwy oraz jedną nominację.

 

Kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Przed nami produkcja polska z tego roku - film "Iluzja" w reżyserii Marty Minorowicz. Przed seansem prelekcja krytyka, a po projekcji dyskusja. Tekst do przeczytania poniżej.

 

 

Zapraszam na półtoragodzinne spotkanie z polską wersją gatunku filmowego, który w zachodnim kinie nosi nazwę mistery drama, dramat tajemnicy. Są to historie utrzymane w tonacji noir, mocno przyciemnione; takie, chciałoby się powiedzieć, szkice węglem, które opowiadają o wydarzeniach niejasnych, niezrozumiałych, o tajemnicy, z którą zmagamy się na próżno. Filmy typu mistery drama stoją więc w opozycji do innych, znacznie bardziej popularnych gatunków, na przykład do filmu kryminalnego, gdzie, owszem, pojawi się zagadka, ale bywa ona w trakcie kolejnych perypetii wyjaśniana, a na końcu rozwiązywana. A przecież bieżące życie przypomina uparcie, że tylko część z tego, co niejasne w naszym otoczeniu, znajdzie kiedykolwiek rozwiązanie. Z pewną częścią zdarzeń niezrozumiałych i tajemniczych będziemy się zmagać przez lata i wielu nie rozwiążemy do końca życia.

O takiej właśnie historii opowiada film pod tytułem „Iluzja” debiutującej pani reżyser Marty Minorowicz, z popisowym udziałem dwojga aktorów: Marcina Czarnika w roli męża głównej bohaterki oraz Agaty Buzek, Hanny, która zmaga się z nagłym i niewybaczalnym  zniknięciem własnej córki.

 


 

Zatrzymajmy się najpierw na chwilę przy aktorce, która będzie koncentrowała naszą uwagę na długość półtorej godziny – na Agacie Buzek; tutaj w roli Hanny, kobiety, której córka nagle zginęła i jej odnalezienie wydaje się niemożliwe. Ustalenie przyczyn tego zniknięcia także bywa skrajnie trudne, a przecież kobieta się nie poddaje, w pewnym sensie nie przyjmuje do wiadomości tego faktu i tego ciosu. To trudna postać, niełatwe aktorstwo, ale też rola jakby stworzona dla Agaty Buzek.

Przypomnijmy. Agata urodziła się w roku 1976 w rodzinie Ludgardy i Jerzego Buzków. Tato był profesorem politechniki, na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych premierem polskiego rządu, wreszcie parlamentarzystą, a nawet przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Małą Agatę od początku ciągnęło na scenę; najpierw ćwiczyła się w balecie, potem studiowała w szkole aktorskiej w Katowicach, ostatecznie ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Od tego czasu pokazuje się regularnie w filmach polskich, niemieckich, w produkcjach międzynarodowych; także w telewizji. Zagrała Klarę w „Zemście” Andrzeja Wajdy w 2002 roku, w filmie robionym na przekór tradycji przenoszenia na ekran dzieł Fredry; w filmie umiejscowionym także w zimie, co zmieniło całą fredrowską opowieść i skutkiem tych zwałów śniegu i powszechnego zimna przestała już być szlachecką krotochwilą, a stała się opowieścią, dość ponurą, o zapiekłej nienawiści dwóch szlachciców, których zima, ta zwykła i ta metaforyczna, wzięła w kleszcze nieprzezwyciężalnej niechęci. Agatę Buzek widzieliśmy także w „Wiedźminie”, w serialu „Glina” czy w ekranizacji powieści autorstwa Joanny Bator  „Ciemno, prawie noc”.

 

 

Bywało o niej głośno także z innych, pozafilmowych powodów. Aktorka skarżyła się, że całe jej dziecięce, dziewczęce, a potem dorosłe życie napiętnował chorobliwy lęk przed samotnością, izolacją, opuszczeniem. Aktorka przyznała, że na tym tle miewała myśli samobójcze. W dodatku w wieku dziecięcym zdiagnozowano u niej raka, z którym mierzyła się przez kilka długich lat. Zdiagnozowana u niej ziarnica złośliwa, taki rodzaj chłoniaka, powodowała, że przyszła aktorka pogrążała się w niekończących się infekcjach, a kuracja antybiotykowa nie przynosiła żadnych rezultatów. No i zaledwie ośmiolatka musiała odbyć przykrą, upokarzającą chemioterapię w jednym z niemieckich szpitali. Skutek był taki, że właściwie nie miała dzieciństwa ani młodości z jej ekscentrycznym przekonaniem, że życie nigdy się nie kończy, że można go używać bezterminowo. Od początku wiedziała, że jest śmiertelna i że śmierć stoi tuż obok niej, a jej dni właściwie są policzone. Przypominała też od razu, że wyszła z raka w sensie ściśle medycznym, ale także pozbyła się lęku przed nim dzięki wsparciu rodziców, którzy, jeżeli nie mogli załatwić lepszych medykamentów i terapii, bo po prostu te były nieosiągalne za żadne pieniądze, to przynajmniej wytrwale, dzień po dniu, dawali jej nadzieję. I ona sama od tego czasu, jak mówi, jest pogodzona z życiem, pogodzona także ze śmiercią; a poza tym, na brak pracy także nie narzeka.

I teraz – jej nauczycielka, której zaginęło dziecko, żyje w takim przeświadczeniu, że, jak to się popularnie mówi, nie ma przypadków, są znaki. Wszystko jest znakiem tej nieobecności w codziennej krzątaninie, kiedy człowiek podświadomie wykonuje tysiące drobiazgowych czynności utrzymujących go na powierzchni życia. A przecież któryś nieomylny znak został najwyraźniej przeoczony, prześlepiony przez nią, skoro nie dostrzegła w porę zagrażającego niebezpieczeństwa. Coś przegapiła; może trzeba życie cofnąć jak taśmę magnetofonową, wyłowić ten jeden ważki przełomowy szczegół, który okazał się kluczowy. Kamera także idzie śladem tej matni, w jakiej znalazła się kobieta; filmuje ukradkiem, przez szybę samochodową, bardziej podgląda niż pokazuje. Słychać tu więcej ciszy niż rozmów, więcej szumu morza niż dialogów. Ta cisza jest ciszą po zmarłej, ciszą pogrzebu, kiedy na cmentarzu rozchodzą się już żałobnicy i przy grobie zostają tylko najbliżsi. Jest ciszą, którą czasem można posłyszeć w trakcie stypy, kiedy nagle urywają się wspomnienia, nad stołem zapada cisza i wszyscy odruchowo wracają myślą do tej jednej, nieobecnej, która tu powinna być, a której bardzo brakuje. W tej ciszy krzyczą dźwięki, których zazwyczaj nie słyszymy, jak wibrowanie telefonu, jak słowa rzucone od niechcenia w czasie codziennej bieganiny.

To wszystko może mieć znaczenie, żadnego śladu nie wolno przegapić. To może być ten głos, na który się czeka od bardzo dawna, jeden jedyny, on się może nie powtórzyć, jak wołanie tonącego o ratunek. A znaczenie ma wszystko, nawet intuicja, domysł, sen, plotka, wiadomość, że ktoś gdzieś coś. Hanna, nauczycielka, jest ze świata, w którym liczy się racjonalne postępowanie, trzeźwość, praktyczny osąd sytuacji, nawet jeżeli ona jest przykra. Ale w takiej sytuacji jak utrata dziecka, to wszystko przestaje działać, zostaje wzięte w nawias, ulega zawieszeniu. Jest już tylko matka i córka, rodzic i dziecko, i ta elementarna biologiczna potrzeba ochrony. A jeśli na nią jest już za późno, to zostaje tylko czuwanie przy tej istocie, żywej, nieżywej, ale jakoś ciągle obecnej. Bo jeżeli nie matka, to kto będzie miał czas, czułość i pamięć o tej jednej jedynej osobie. To czuwanie samotnej matki nad nieobecną córką jest ważne, ponieważ dla innych zaginiona dziewczyna jest tylko pozycją w statystyce policyjnej, zamówieniem składanym prywatnemu detektywowi. Jest środowiskową plotką, jest anegdotą z osiedla, jest jeszcze jedną twarzą, którą można wyłowić na TikToku czy innym komunikatorze; i zażartować sobie, na poły beztrosko, na poły okrutnie, tak, jak tylko dzieci potrafią. Ale ta pamięć to także mówienie o własnej córce, podtrzymywanie rozmowy, narracja z przeszłością.

 

Mówienie o kimś sprawia, że
ten ktoś istnieje, jest obecny;
mówienie podsyca pamięć,
wspomaga obecność.

 

Pamięć to jest także odkładanie przeprowadzki pod nowy adres, gdzie teoretycznie można zacząć wszystko od nowa. Dlaczego nie? Ano dlatego, że tu na miejscu, w domu, powinien ktoś czekać. To powinien być ten dom, który był wcześniej, do którego można wrócić, do którego najłatwiej znaleźć drogę, jeżeli się zaginęło w szerokim świecie. Nie wolno niczego zaniedbać, nie wolno na nic żałować pieniędzy; i na prywatnych detektywów, i na jasnowidzów, wśród których na pewno zdarzają się oszuści, osoby nieodpowiedzialne i wydrwigrosze. Poza tym każdy takie zlecenie to wywoływanie nadziei, jątrzenie, wchodzenie na psychiczną huśtawkę. No więc gdzie jest córka? Otóż ona jest wszędzie, a raczej wszędzie może być. Niby nie ma jej wcale, jej nieobecność krzyczy, ale też z drugiej strony ta nieobecność osacza Hannę; tej córki robi się nadmiar, jej jest, a raczej pamięć o niej, jest tyle, że najbliżsi nie wytrzymują, że mąż się poddaje. I tak się to ciągnie. Wskazówka, która prowadzi do wskazówki, a ta naprowadza na kolejną wskazówkę, i ta sztafeta może nie mieć końca, może nie mieć kresu. Biegnie od życia zaginionej dziewczyny przez życie tych, którzy jeszcze pozostali.

Rzecz nie przypadkiem rozgrywa się na polskim Wybrzeżu, i to zimą.  Zima, w sensie przenośnym i dosłownym, mrozi ludzkie uczucia, schładza je, dopuszcza do głosu te uporczywe, namolne, dołujące i długotrwałe. Poza tym takie chłodne morze, z jego bezruchem i przyczajeniem, kojarzy się właśnie z tajemnicą, z pewną pustką, która zostaje po człowieku, bo oto człowiek był, jak córka głównej bohaterki, i człowiek zniknął. I zostawił nas teraz samych w środku zimy na pustej plaży, na którą leniwie wpełzają morskie fale, zanim wszystko przykryje wczesny zmierzch.

Mówienie o kimś sprawia, że ten ktoś istnieje, jest obecny; mówienie podsyca pamięć, wspomaga obecność. Zresztą na tym opiera się wszelka sztuka, narracja malarska, narracja literacka, narracja filmowa wreszcie. One zatrzymują czas, utrwalają pamięć. Więc oglądajmy. I starajmy się pamiętać.

        

 

 

 

 

piątek, 14.10, godz. 18:00
sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Rezerwacja miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 14.10 „Iluzja”
Podsumowanie dyskusji

Zrobiła na nas wrażenie nieustępliwość, determinacja matki, która w żaden sposób nie chce (i nie umie) odstąpić od poszukiwania zaginionej córki. Nie odpuszcza, ledwie zauważa odejście męża, który nie wytrzymał tej uporczywości żony, w pewnym sensie rezygnuje z własnego życia.

Tak prawdopodobnie zareagowałaby każda kobieta, bo związek matki z córką jest zupełnie wyjątkowy, trudno wyobrazić sobie silniejszą więź.

W dodatku porażająca była samotność (ta z wyboru) i osamotnienie (opuszczenie przez właściwie całe otoczenie), w które się bez pamięci pogrążała.

Tu narzucają się analogie z historiami zasłyszanymi w mediach, jak głośna   sprawa Ilony Wieczorek, która także rozegrała się na Wybrzeżu… A o ileż podobnych tragediach czyta się niemal codziennie… Ileż takich zaginięć (ludzi w każdym wieku) zna ośrodek „Itaka”?

Słyszeliśmy też głosy, że przecież żałoba ma swoją „cyrkulację”. Że nawet w tak bolesnej sytuacji należy zmarłych opłakać, zachować ich w pamięci i wrócić do życia.

Ale – znowu – jak opłakać kogoś, kogo się nie pochowało?

I tak spirala zaczyna się nakręcać na nowo...

 

 

 

 

Patronat medialny: