Ja, kapitan - 8 listopada
reżyseria: Matteo Garrone
scenariusz: Matteo Garrone, Massimo Ceccherini
produkcja: Włochy, Belgia, Francja
premiera: 6 września 2023 (świat)
czas trwania: 120 min / napisy PL
Film otrzymał 15 nagród i 15 nominacji.
"Ja, kapitan" to pierwsza listopadowa propozycja filmowa w ramach spotkań Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota. Film w reżyserii Matteo Garrone to współczesna odyseja opowiadająca o pogoni za marzeniem zwanym Europą - oscarowa nominacja, którą warto zobaczyć. Zapraszamy na spotkanie, której towarzyszy prelekcja krytyka przed filmem oraz dyskusja po seansie.
Doprasza się dzisiaj naszej uwagi, drodzy Państwo, koprodukcja filmowa Włoch, Belgii i Francji zatytułowana „Ja, kapitan”. To współczesna wersja „Odysei”, tułaczki pełnej trudów, niebezpieczeństw i przygód, w której Itaką jest Europa. A nasz kontynent wydaje się miejscem spełnienia marzeń, bramą do lepszej przyszłości.
Film z ducha jest afrykański, a nie mamy tu na myśli lepiej nam znanej Afryki północnej, tej arabskiej, islamskiej, dokąd jeździmy po wypoczynek w starannie grodzonych enklawach turystycznych Egiptu, Tunezji czy Maroka. Mamy na myśli Afrykę środkowo-zachodnią, samą głębię Czarnego Lądu. Rzecz bowiem startuje w Senegalu, niewielkim kraju u wybrzeży Atlantyku. W XIX wieku był kolonią francuską, a niewolnictwo zniesiono tu dopiero w roku 1848. W latach dwudziestych minionego wieku zaczęto części Senegalczyków przyznawać obywatelstwo francuskie i kształcić w specjalnie utworzonych szkołach średnich personel, który pomagałby administrować tą kolonią. Senegal kolonią być przestał w roku 1960, po czym targany był zamachami stanu, dyktaturami wojskowymi i eksploatowany przez Francję w trybie neokolonialnym. Nowa konstytucja, wprowadzona w 2001 roku jest prodemokratyczna w tym sensie, że gwarantuje działanie systemu wielopartyjnego i - na przykład - zrównuje prawa własnościowe kobiet i mężczyzn.
Dla Senegalczyków to ważne, ale równie istotne, zwłaszcza dla młodych obywateli jest to, iż ich państwo jest dramatycznie zadłużone i na spłatę tego długu idzie większość jego dochodu. A ten i tak nie jest wielki. 70% Senegalczyków żyje z rolnictwa, w tym głównie z uprawy trzciny cukrowej, bawełny, ryżu czy warzyw. I pracują na tych plantacjach w trybie, jaki znamy z powieści czy filmów w rodzaju „Chaty wuja Toma”. A przypominam, iż ta klasyczna powieść autorstwa Harriet Beecher Stowe, ukazująca nieludzkość amerykańskiego systemu niewolniczego ukazała się w roku 1852.
Rozwodzimy się nad Senegalem, ponieważ bez tych minimalnych informacji wstępnych trudniej byłoby zrozumieć determinację wiodących postaci filmu w próbach przeniknięcia do Europy. A rzecz jest właśnie - jak to się oficjalnie mówi - o doświadczeniu emigracyjnym dwójki senegalskich nastolatków mieszkających w Dakarze, którzy tęsknią za jaśniejszą przyszłością w Europie. Ich odyseję poznajemy nie z zewnątrz, tak jak mógłby ją zrelacjonować europejski dziennikarz, który doskonale rozumie kontekst wyprawy w nieznane, lecz z punktu widzenia dwójki chłopców, którzy zupełnie nie znają świata. Napędza ich nie doświadczenie czy wiedza, a przeciwnie - marzenia i fantazje. Takich łatwo okłamać, wykorzystać, takimi można dowolnie manipulować, takich można także szybko i bez konsekwencji pozbyć się w piaskach pustyni czy w wodach morza Śródziemnego.
Taką optykę zaproponował twórca filmu, jego współscenarzysta i reżyser Matteo Garrone, rocznik 1968. Jest uważany za jednego z najlepszych włoskich reżyserów, obecnych dziś w świecie włoskiego filmu. Po ukończeniu studiów zainteresował się malarstwem, a następnie postanowił wejść w świat audiowizualny, kręcąc krótkie metraże. W 1997 roku nakręcił w Nowym Jorku dokument o Pięćdziesiątnicy, czyli o zesłaniu Ducha Świętego, znanej z dziejów Apostolskich, dokument zatytułowany Bienvenido Espirito Santo. Od tego czasu, jeżeli nawet pracuje przy fabule, stara się, by była ona zakorzeniona w dokumentach, przekazach historycznych, pismach, opowieściach, czy tak zwanych wielkich narracjach ludzkości, jak wspominana dzisiaj „Odyseja”. W 2008 roku wyreżyserował adaptację bestsellera Roberto Saviano „Gomorra” o camorrze, mafii sycylijskiej, za którą to ekranizację otrzymał Grand Prix na Festiwalu w Cannes i kilka nagród Davida di Donatello. Film „Ja, kapitan” to drugie podejście Matteo Garrony do tematu emigracji. W roku 1998 roku nakręcił film fabularny „Ospiti”, który otrzymał wyróżnienie specjalne na Festiwalu w Wenecji, a skupiał się na egzystencjalnej niepewności imigrantów, a nie na ich problemach społecznych. Film „Ja, kapitan” miał światową premierę w roku 2023, a u nas pokazywany był w kinach w sierpniu tego roku i oglądany, jak to w wakacje, krótko i niezbyt uważnie.
I tutaj ta nieszczęsna migracja ku Europie, którą za chwilę obejrzymy w detalu. I nie będziemy się nad nią rozwodzić. Obudujmy jednak całą historię kontekstem. Otóż przyzwyczailiśmy się dostrzegać imigrantów, kiedy już pojawiają się w granicach Europy albo kiedy próbują przeniknąć przez naszą granicę państwową. Nazywamy ich po prostu imigrantami i ewentualnie śledzimy ich losy od momentu, kiedy zaistnieli na naszym horyzoncie. Ewentualnie krótko przed tym, gdy dzienniki telewizyjne pokazują ich na łodziach, które próbują przebić się przez fale morza Śródziemnego. Dla nas prawdziwa i często jedyna interesująca historia tych ludzi zaczyna się w momencie, gdy zjawią się u nas dopraszając się lub dopominając się pracy, wyżywienia, opieki socjalnej, paszportu, wizy i podobnych rzeczy.
Tymczasem film Garrona odwraca optykę. Pokazuje imigrantów zanim pojawią się na południu Europy. Opowiada tę część ich biografii, o której zazwyczaj nie chcemy słyszeć, bo milcząco przyjmujemy, że zjawiają się ludzie, którym u siebie żyje się relatywnie gorzej niż będzie się ewentualnie żyło u nas. Koniec, kropka. A przecież nie zawsze i nie wszyscy chcieli tę sytuację akceptować. Pozostańmy przy najgłośniejszych przykładach z historii.
Otóż kwestią czasu było, kiedy to w Stanach Zjednoczonych amerykanizowani na siłę Afrykanie – a także inni imigranci - zaczną dopytywać o własne korzenie. Te pytania padały już w latach 50. minionego wieku w Stanach Zjednoczonych, kiedy w stanach południowych panowała jeszcze twarda segregacja rasowa. W autobusach gorsza część przeznaczona była dla czarnoskórych, lepsza, gdzie czarni nie mieli wstępu – dla białych. Biali także wchodzili do sklepu głównym wejściem, a czarnoskórych obsługiwano od podwórza. O działalności Ku-Klux Klanu słyszeli wszyscy. To się zaczęło zmieniać od początkowych lat 60., a zmiana miała twarz pastora Martina Luthera Kinga, lidera zmian wolnościowych w stanach. Laureata Pokojowej Nagrody Nobla i człowieka roku 1963 magazynu „Time”, zamordowanego po kilku wcześniejszych próbach w 1968 roku. To dzięki ruchowi, któremu przewodził Martin Luther, Afroamerykanie odzyskiwali swój własny głos. I tym głosem coraz śmielej zaczęli dopytywać o własną przeszłość.
Jednym z głośniej dopytujących stał się Afroamerykanin, który przeszedł do historii jako Malcolm X. Urodził się w roku 1925 jako Malcolm Little Omaha w stanie Nebrasca, to środek USA. Jego ojciec był baptystycznym kaznodzieją, a przy tym zwolennikiem radykalnych nacjonalistów, głośno domagających się zrównania praw kolorowych z prawami białych. Cała rodzina była z tego powodu szykanowana, a kiedy Ku-Klux-Klan podpalił ich dom, biała straż pożarna i policja odmówili jakiejkolwiek interwencji. To wymuszało kolejne przeprowadzki do miejsc, gdzie miało być lepiej, a wcale nie było. W rezultacie pewnego dnia zwłoki ojca Malcolma zostały znalezione na torach tramwajowych. Chociaż rodzina uważała, że Earl został zamordowany przez białych suprematystów, od których otrzymywał częste groźby śmierci, policja oficjalnie uznała jego śmierć za wypadek tramwajowy, unieważniając tym samym dużą polisę ubezpieczeniową na życie, którą wykupił, aby zapewnić byt rodzinie w przypadku jego śmierci. Matka Malcolma skończyła w szpitalu psychiatrycznym, a on sam i jego rodzeństwo w rodzinach zastępczych. Przełomowym momentem w dzieciństwie Malcolma był rok 1939, kiedy nauczyciel angielskiego zapytał go, kim chce zostać, gdy dorośnie, a on odpowiedział, że chce zostać prawnikiem. Nauczyciel odradzał, proponował stolarkę. Piętnastolatek rozumiał, że nie ma sensu, aby czarnoskóre dziecko kontynuowało naukę. Po rzuceniu szkoły Malcolm przeprowadził się do Bostonu, aby zamieszkać ze swoją starszą przyrodnią siostrą, Ellą, o której później pisał: „Była pierwszą naprawdę dumną czarnoskórą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem w swoim życiu. Była wyraźnie dumna ze swojej bardzo ciemnej skóry. To było niespotykane wśród Murzynów w tamtych czasach”. Ella załatwiła Malcolmowi pracę jako czyściciel butów. Jednak będąc sam na ulicach Bostonu, zapoznał się z przestępczym podziemiem miasta i wkrótce zaczął sprzedawać narkotyki. Ubrany w ekstrawaganckie garnitury w prążki, bywał w klubach nocnych i salach tanecznych i w pełni poświęcił się przestępczości, aby sfinansować swój wystawny styl życia. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Malcolm znalazł się w więzieniu. Tutaj dokonał konwersji na islam i zasilił ruch radykalnych czarnych Afroamerykanów, daleko mniej ugodowy i pokojowy niż misja Martina Luthera Kinga. I Malcolm X zaczął stawiać pytania: jaki jest mój rodowód? Ale nie ten amerykański, lecz ten afrykański, jak się nazywa mój ród, ten afrykański. A właściwie, to z którego regionu, z jakiego kraju ja się wywodzę. A ponieważ nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania, sam siebie nazwał „Malcolmem X”, czyli chodzącą niewiadomą, człowiekiem, któremu odmówiono jego własnej przeszłości.
I my właśnie na ten temat spotykamy się dzisiaj. Malcolm X miał determinację, by pytać, reżyser Matteo Garrone także stawiał śmiałe pytania. Posłuchajmy odpowiedzi.
piątek, 08.11, godz. 18:00
sala kinowa KOK
wstęp wolny
DKF 8.11 "Ja, kapitan"
Podsumowanie dyskusji
Uznaliśmy za tyleż wstrząsające, co szerzej nieznane losy biednych afrykańskich chłopców, którzy z nadludzką determinacją prą do nowego życia w Europie. Podróż z Dakaru na Sycylię, czyli z tych nieopierzonych fantastów prawdziwych mężczyzn, twardo stąpających po ziemi, pełnych współczucia i odpowiedzialności za innych. Ta przemiana została oddana z ogromną siłą sugestii, ale i z wyczuciem przez młodych aktorów. W ich sztuce aktorskiej nie stwierdziliśmy śladu napuszenia, pozy, kokieterii. Grali tak, jak żyją. I tak, że z tego powodu film osadził nas mocniej w fotelach.
Patronat medialny: