Druga tura - 15 listopada

 

 

reżyseria: Albert Dupontel
scenariusz: Albert Dupontel
produkcja: Francja
premiera: 2023 (świat)
czas trwania: 95 min / napisy PL

 

Zapraszamy na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota - spotkanie z francuskim komediodramatem. Przed nami film "Druga tura" w reżyserii Alberta Dupontela, którego obrazy oglądaliśmy wspólnie już w przeszłości. Przed projekcją autorska prelekcja krytyka, a jej tekst dostępny już teraz, poniżej.

 

   

Zapraszam dziś Państwa na film o konsystencji piankowej. Czyli, lekkiej, wykwintnej, kruchej i uroczej. Rzecz nazywa się „Druga tura” i wyszła spod ręki naszego dobrego znajomego, francuskiego twórcy, Alberta Dupontela. Mówię: znajomego, ponieważ z wykwitami jego talentu obcowaliśmy aż dwukrotnie, co rzadkie w naszych filmowych podróżach, w których znacznie chętniej poznajemy nowe zakątki kina niż powracamy do starych. Obejrzeliśmy zatem jego filmy „Żegnajcie, głupcy” oraz  „Do zobaczenia w zaświatach”. I już wiemy, że są to dzieła, które ogląda się szybko, choć nie bez satysfakcji intelektualnej. Tym razem również, jak poprzednio, będzie lekko na poważny temat, jakim są wybory prezydenta – przynajmniej we Francji. Oraz o styku polityki i mediów, który w krajach demokratycznych zazwyczaj bywa zaogniony. A że jesteśmy we Francji, więc i porywy serca znajdą w kampanii prezydenckiej należne miejsce.

Tyle o zawartości fabularnej – by nie zdradzić zbyt wiele.

Przejdźmy do okoliczności towarzyszących. Zwracam uwagę na dedykację, jaka pojawi się przed uruchomieniem akcji. Otóż Albert Dupontel zadedykował ten film trzem osobom. Po pierwsze  Bertrandowi Tavernierowi, francuskiemu reżyserowi i miłośnikowi filmów, który nieustannie dawał mu listy filmów do obejrzenia aż do swojej śmierci. Nastąpiła ona, nawiasem mówiąc, 25 marca 2021 roku z powodu zapalenia trzustki, z którym Tavenier zmagał się od kilku lat. Zwracam uwagę na podobne szczegóły, ponieważ w moim wieku należałoby się zdecydować, na co chciałoby się umrzeć. A tu paleta możliwości jest niemal nieograniczona.

 

 

 

Po drugie Albert Dupontel zadedykował swój film Jean-Paulowi Belmondo, kultowemu francuskiemu aktorowi, którego „joie de vivre”, a więc radość życia, witalność zrobiła na nim wielkie wrażenie.

A po trzecie Dupontel zaadresował swój film z wyrazami wdzięczności do Michela Deville’a, francuskiego reżysera, który obsadził go w swoim filmie „Wyznania doktora Sachsa” w roku 1999, a tym samym nadał mu wartość jako aktorowi. To był - jak to się mówi - TEN moment. Działo się to bowiem po premierze pierwszego filmu Dupontela, zatytułowanego „Bernie” z roku 1996, który okazał się kompletną klapą. Dupontel w sensie zawodowym sięgnął wówczas dna - i to zanim w ogóle pojawił się na horyzoncie filmowym. Po miażdżącej krytyce poczuł się wykluczony z francuskiego przemysłu filmowego. I wtedy ta pomocna dłoń odwróciła fatalną koniunkturę.

A skoro już jesteśmy przy nazwiskach, to zwróćmy uwagę, iż nazwiska bohaterów w naszym filmie są znaczące. Autor chętnie i z przyjemnością wpisuje je w tradycję kina traktującego o polityce czy o kulisach działania władzy i mediów. I tak - nazwisko pani Pove, to jest ta dynamiczna reporterka sportowo-polityczna, która podąża śladem kandydata na prezydenta, pochodzi od angielskiego akronimu, czyli skrótowca POV, co się wykłada jako „point of view”, czyli punkt widzenia. Termin POV oznacza więc osobę, z której punktu widzenia relacjonowana jest cała historia. W tym wypadku z punktu widzenia rzeczonej reporterki.

Dalej. Nazwisko Mercier, które nosi, czy raczej noszą, jak się Państwo przekonają, kandydaci na prezydenta, pochodzi od pseudonimu słynnego francuskiego bojownika ruchu oporu Jeana Moulina. Najkrócej za Wikipedią: to „francuski prawnik, urzędnik służby cywilnej, działacz lewicowy, rysownik, podoficer rezerwy. Współautor zjednoczenia francuskiego ruchu oporu, delegat Komitetu Wolnej Francji na okupowany kraj, najważniejszy z bojowników Ruchu Oporu aresztowanych przez hitlerowców. Pośmiertnie awansowany do rangi generalskiej”.

I dalej. Kontrkandydat do prezydentury dla głównego protagonisty filmu, czy bohatera pozytywnego, nosi nazwisko Robard. I to też nie przypadek. Nazwisko Robarda pochodzi od nazwiska znanego aktora amerykańskiego, Jasona Robardsa, i jest aluzją do jego roli w filmie „Wszyscy ludzie prezydenta” z roku 1976. Filmie traktującym o aferze „Watergate”. Robards grał tam redaktora naczelnego gazety „The Washington Post”. To dziennikarze tego pisma, grani przez Dustina Hoffmana i Roberta Redforda, pozyskali materiały świadczące o tym, iż ówczesny prezydent Richard Nixon wydał polecenie podsłuchiwania opozycji w trakcie kampanii prezydenckiej. Tego rodzaju dyskretne tropy, ukryte w nazwiskach, mają nas prowadzić ku refleksji, iż manipulacje faktami, zatajanie niewygodnej prawdy czy nielegalne operacja tajnych służb powtarzają się w trakcie kampanii politycznych nieustannie. Tak jak nieustannie znajdują się ludzie, którzy dążą do wyświetlenia prawdy. A przynajmniej chcielibyśmy się pocieszać, że tak jest.

 

 

Dla porządku przypominamy sprawców oglądanej dziś politycznej farsy. Jako się rzekło reżyser, scenarzysta i odtwórca jednej z głównych ról to Albert Dupontel. Pozostaje nam więc powtórzyć o panu Dupontelu to, co wzmiankowaliśmy wcześniej. A więc: scenarzysta i reżyser Albert Dupontel. W tej chwili lat 58, francuski na przemian aktor i reżyser, głównie humorysta. Zresztą zaczynał od tak zwanych stand-upów, czyli od wygłaszania humorystycznych monologów dla gości w restauracjach i kawiarniach. Tak startował zresztą w branży także na przykład Woody Allen. Albert do tego stopnia pokochał te występy, że zrezygnował z kariery neurochirurga, a był już po kilku latach studiów na tym kierunku. Z czasem z restauracji przeniósł się ze swymi monologami do telewizji, tam też zaproponowano mu, by pisał scenariusze do reklam. I na tej zasadzie odpowiadał za francuską kampanię reklamową rosyjskiego samochodu łada samara. Kiedy wreszcie Albert Dupontel przeniósł się do kina, występował - przemiennie lub naraz - w trzech rolach: reżysera, aktora i scenarzysty, bowiem żal mu było rozstać się z każdą z tych funkcji. Wszystko przychodziło mu łatwo, ponieważ opanował metodę - podawał ważne i poważne tematy w formie lekkiej, nawet frywolnej. W ten sposób instytucja, jaką stał się Albert Dupontel dorobiła się własnej publiczności. We Francji chodzi się na Dupontela, jak na osobny gatunek filmowy. Artysta dostarcza publiczności produkt w oczekiwanej formule i publiczność bywa usatysfakcjonowana. Mniej więcej od 20. lat Dupontel kręci jeden, a często nawet dwa, trzy filmy rocznie. I nagradzany bywa w Cannes oraz premiowany Cezarami, najważniejszą francuską nagrodą filmową.

I druga postać, którą należało by tutaj oświetlić to aktorka, która gra dziennikarkę, wspomnianą panią Pove – mianowicie Cécile De France. Otóż Cecile urodziła się jak sama mówi „w połowie lat 70." w Belgii. Wcześnie, bo już w wieku 10 lat zaczęła tam występować w amatorskich teatrach. Mając 17 lat wyjechała jednak do Francji - do Paryża, a potem do Lyonu. W obu tych miastach studiowała aktorstwo. I to tak skutecznie, że dzięki występom w kolejnych filmach stała się szeroko znana we Francji. Musiało się o nią upomnieć Hollywood - i już w 2004 można ją było zobaczyć w disnejowskiej adaptacji powieści „W 80 dni dookoła świata”.

 

 

Dodajmy tutaj, iż postać Gusa, kamerzysty towarzyszącego dziennikarce, została napisana specjalnie dla Nicolasa Marié.  To jeden z ulubionych aktorów Dupontela. Ta rola to już ósmy efekt współpracy tych artystów. Nicolas Marié, urodzony w 1954 roku w Wersalu, jest aktorem ogromnie wszechstronnym. Dzieli swój czas i zdolności między teatr, kino, telewizję i reklamę. Zajmuje się także dubbingiem. W szczególności podkładał głosy Timowi Rothowi, Nicolasowi Cage'owi, Johnowi Travoltie i Colinowi Firthowi. Za rolę w filmie „Żegnajcie, głupcy” zdobył Cezara dla najlepszego aktora drugoplanowego. Znajomość z Dupontelem zaczęła się od występu w tym samym przedstawieniu „Skąpca” Moliera. Dodajmy jeszcze, że ojciec Nicolasa Marié, bojownik ruchu oporu, ukradł Niemcom plany Wału Atlantyckiego. W odwecie rodzinę wywieziono do obozu Ravensbrück, skąd na szczęście udało im się powrócić.

I dzięki temu oglądamy Nicolasa jako kamerzystę od tematów sportowych, silnie zaangażowanego w kampanię prezydencką. Jego lojalność i operatywność przydają się bardzo, zwłaszcza od momentu, kiedy sama dziennikarka orientuje się, iż kampania wcale nie musi być nudna, zwłaszcza, że są ku temu poważne powody. A biorą się one z prostego, rutynowego choć solidnego przeczesywania biografii, nazwijmy go, figuranta, celem zdobycia haków. Takie dziennikarskie operacje teoretycznie nie miewają szans powodzenia w sytuacji, gdy sztab kandydata zaciera niewygodne ślady, a służby państwowe, które mają ogromne możliwości działania, orzekną, że kandydat nie trzyma trupów w szafie. Z tym, że dziennikarz dysponuje innym warsztatem pracy. O wiele większą uwagę zwraca na takie zjawiska jak przypadek, zbieg okoliczności, na poszlakę, na plotkę. Przed agentem służb ludzie się odruchowo zamykają, ponieważ nie chcą być potem, jak to pięknie ujmuje polszczyzna, „ciągani”. I w ogóle ludzie nie lubią, jak ktoś macha im przed nosem legitymacją albo pokazuje tak zwaną blachę. Co innego pogwarka z chłopakiem czy dziewczyną, którzy wyglądają na swojaków. Tym można się poskarżyć, wyżalić, tym można „nadać” na sąsiada czy znajomego. Ot, choćby po to, żeby zeszło z nas napięcie.

Inna sprawa, że taka niewinna pogawędka pod wiejskim sklepikiem może następnego dnia wylądować na czołowych stronach wszystkich mediów w kraju. Niby to nic nowego. Staropolskie przysłowie ostrzega, że: „Słowo wróblem wylata, lecz wołem powraca”. Niby to wiemy, ale miło będzie się o tym przekonać raz jeszcze.

 

 

piątek, 15.11, godz. 18:00

sala kinowa KOK

wstęp wolny 

 

DKF 15.11 „Druga tura”
Podsumowanie dyskusji

Wyszliśmy od przypomnienia, że my w Polsce też mieliśmy bliźniaków u władzy, choć trudno by o nich nakręcić tak pogodny film. Nawet gdyby nawiązywał do znanego powiedzonka, iż media są „czwartą władzą”. Choć tak naprawdę zmieniły one w naszych czasach swoje pozycjonowanie i dziś bywają pierwszą władzą ze względu na to, jak silny wpływ mają na decyzje wyborców. Na pogrążanie i na kreowanie polityków. I tu już zaczęły fruwać przykładowe tytuły filmowe: od „Wystarczy być” według powieści Jerzego Kosińskiego po „Karierę Nikodema Dyzmy” według Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Wychodzi na to, że model kariery „od zera do bohatera” mamy w Polsce opanowany całkiem dobrze. 

 

  

 

Patronat medialny: