Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata - 11 października
reżyseria: Radu Jude
scenariusz: Radu Jude
produkcja: Rumunia, Luksemburg, Francja, Chorwacja
premiera: 4 sierpnia 2023 (świat)
Film otrzymał 3 nagrody.
Pierwsze spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota w październiku będzie nieco dłuższe, bo zapraszamy na długi film o równie długim tytule "Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata". Polska premiera ma miejsce pod koniec września, my zobaczymy go na początku października - prawdziwie premierowe spotkanie! Przed seansem prelekcja krytyka, a po filmie dyskusja z widzami.
Jakimś cudem, drodzy Państwo, nie znalazło się dotąd w naszych pokazach miejsce dla filmu rumuńskiego. Spieszę więc co prędzej naprawić to fatalne niedopatrzenie i proponuję dziś państwu obraz pod tytułem „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” dzieło produkcji rumuńskiej, do której dokładały się takie potęgi kinematografii europejskiej jak Luksemburg czy Chorwacja. O Francji nie wspominając.
Film jest autorskim – bo scenariuszowym i reżyserskim – dziełem twórcy rumuńskiego nazwiskiem Radu June, rocznik 1977. Reżyserię ukończył w 2003 roku w Bukareszcie i – jak w świecie bywa – zaczynał od krótkiego metrażu i reklamówek telewizyjnych, których, dla chleba, nakręcił przeszło sto.
Radu June w roku 2009 wystartował w długim metrażu filmem „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”, który stał się emblematycznym dziełem rumuńskiej Nowej Fali. Ostatecznie oni też sroce spod ogona nie wypadli, też mają swoją Nową Falę, jak – nie przymierzając – Francuzi z twórcami tej miary co Jean-Luc Godard, François Truffaut, Claude Chabrol i z aktorami rangi Brigitte Bardot, Jeanne Moreau czy Jeana-Paula Belmondo. A co?!
Owa tytułowa najszczęśliwsza dziewczyna wygrała samochód w konkursie zorganizowanym przez firmę produkującą napoje bezalkoholowe. Przyjeżdża więc po jego odbiór do Bukaresztu, ale z rodzicami, bo sama jest niepełnoletnia. I tu okazuje się, że dziewczyna ma swoje plany co do samochodu, a rodzice swoje, oczywiście całkiem inne. Dziewczyna w płacz, a przecież warunkiem otrzymania nagrody jest wystąpienie w reklamówce firmy i pokazanie się jako tytułowa „najszczęśliwsza dziewczyna”. I tu zaczyna się bolesny impas.
Od tego tytułu obsypanego licznymi nagrodami, Radu June kręci kolejne filmy obsypane jeszcze liczniejszymi nagrodami, aż z filmem „Jude’s Aferim!” z 2015 roku znalazł się na krótkiej liście kandydatów do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego, choć ostatecznie statuetki nie dostał. Nie szkodzi – w roku 2021 reżyser zdobył Złotego Niedźwiedzia w Berlinie za film „Niefortunny numerek lub szalone porno”. Przyznam, że miałem wielką ochotę pokazać go tutaj Państwu, ale po naradzie z kierownictwem odstąpiłem od tego zamiaru i już tłumaczę dlaczego. Co jest bowiem osnową filmu. Otóż nauczycielka w szanowanej bukaresztańskiej prywatnej szkole średniej nagrywa dla zabawy filmik wideo z własnym mężem. Oczywiście filmik z ich pożycia intymnego. Skutkiem niedopatrzenia filmik zostaje wrzucony do sieci bez wypikselowania twarzy i teraz uczniowie szkoły, ich rodzice i całe środowisko mają uciechę przemieszaną ze zgrozę. Szkoła natychmiast zwołuje konferencję rodzicielsko-nauczycielską i stawia biedną nauczycielkę przed trybunałem. Zaczyna się dyskusja, w której rej wodzą emerytowany porucznik rumuńskiej armii, pilot odrzutowca o faszystowskich poglądach politycznych, skrajnie konserwatywny ksiądz, „miły facet” oraz kobieta, która wcześniej oferowała nauczycielce łapówki w zamian za wyższe stopnie dziecka. Niemal wszyscy prześcigają się w poglądach seksistowskich, antyfeministycznych, antysemickich i co tylko. W dodatku w świętym oburzeniu rzucają mięsem. W trakcie oglądania filmu nabierałem przekonania, że taka dyskusja w Polsce musiałaby wyglądać podobnie. W dodatku reżyser proponuje widzom aż trzy wersje zakończenia: nauczycielka zostaje uniewinniona, zostaje wyrzucona z posady, a w trzeciej wersji jako Wonder Woman bierze odwet na swoich prześladowcach. No i dlaczego ja tego filmu nie pokazałem? Po prostu z lenistwa. Chciałem sobie oszczędzić roboty. Film bowiem zawiera kilka wizualnych cytatów z owego nieszczęsnego wideo, jakie sporządzili pechowi małżonkowie. I weź teraz tłumacz: dlaczego ta pani trzyma nogę akurat tak, a ten pan to akurat atakuje tak. Domyślam się, że pytań z Państwa strony padłoby bez liku. Ja bym nawet wyjaśnił to i owo, ale problem w tym, że sam jestem już stary i nie wszystko pamiętam. I szukaj tu teraz podręcznika Wisłockiej. Cóż, machnąłem ręką...
Z tym, że od Radu June i jego filmografii trudno się uwolnić, ponieważ nie pozwala on o sobie zapomnieć dając coraz to nowe pozycje w tym dzisiejszy obraz „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”, film z zeszłego roku, który u nas miał w kinach premierę 27 września tego roku. Pisano o nim entuzjastycznie, na przykład w „Gazecie Wyborczej”. A ja przeglądając recenzje krajowe natrafiłem na artykulik zamieszczony przez poważny, wychodzący w Poznaniu miesięcznik ojców dominikanów zatytułowany „W drodze”. W nim recenzja filmu „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” - powiem od razu: taka sobie. Postanowiłem jednak, wiedząc, że pismo „W drodze” czyta pewnie tylko jego korekta, pójść na rympał. Czyli - pożyczyć sobie ten tekst i wygłosić go przed Państwem. Dotąd nawet bym nie pomyślał, by robić podobne rzeczy, ale z latami robię się coraz bardziej leniwy i coraz bardziej bezczelny. Czytam więc, jak leci, tekst pożal się Boże krytyka filmowego nazwiskiem Wiesław Kot.
Film „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” to pamflet na współczesny kapitalizm – wprost z bukaresztańskiego mrowiska. Bo i w Rumunii dojrzeli już do uprawnionej krytyki wolnego rynku z jego przyległościami. Wprawdzie pamflet ma ambicje szersze, ale pierwsze wrażenie, to miejscowe mrowisko, w którym bieganina i panika jak w chwilę po wetknięciu w kopiec gałęzi przez złośliwą rękę. Trwa to od czasu, gdy posypał się reżym Nicolae Ceaușescu w bardzo znamiennych okolicznościach, co wielce istotne. Dwadzieścia milionów Rumunów wiodło egzystencję na granicy biologicznego przeżycia przez cztery dziesięciolecia. A mimo to oznak buntu nie dawało się tam wyśledzić. Powody podobnie jak w innych „demoludach” – dwa. Po pierwsze: reżym z wyjątkową surowością zadbał, by pozrywać wszelkie sieci powiązań społecznych, których nie kontrolowaliby jego totumfaccy: od armii przez związki zawodowe po stowarzyszenia filatelistów. No i sączył latami zapewnienie, że każda próba buntu skazana jest na krwawe stłumienie. Jeżeli nie siłami armii i Securitate, to w ramach „bratniej pomocy”.
A przecież nastąpiło to sławetne tąpnięcie. 21 grudnia 1989 roku dyktator zorganizował na centralnym placu Bukaresztu „masową demonstrację poparcia” dla swojego rządu. To miała być jego odpowiedź na polską „Solidarność”, na upadek Muru Berlińskiego i całą tę „jesień narodów”. Oto teraz ona zademonstruje światu, jak – wbrew wszystkiemu – jego naród ciągle go kocha. Aparat partyjny ściągnął na plac 80 tysięcy najwierniejszych z wiernych, a zakłady pracy przerwały produkcję spędzając załogi przed telewizory. I oto „ukochany przywódca” stanął na balkonie z małżonką Eleną u boku i rozpoczął jeszcze jedną z tych swoich nudnych peror. Początkowo – jak zwykle – brawa. Nagle ktoś w tłumie poważył się zagwizdać. Za nim drugi, trzeci, kolejny. W kilka sekund gwizdał już cały plac. Dyktator najpierw nie mógł uwierzyć własnym zmysłom, a potem zupełnie zgłupiał. Telewizja nie przerywała transmisji, jego kompromitację zobaczył cały naród. W cztery dni później już nie żył. Tyle że władzy z jego rąk nie przejęły gwiżdżące tłumy. Były rozentuzjazmowane, ale pozbawione jakichkolwiek nawyków organizacyjnych. A te posiadali towarzysze z Komitetu Centralnego, którzy pod płaszczykiem Frontu Ocalenia Narodowego (ach, te powtarzalne nazwy!) i zaczęli się uwłaszczać na społecznym majątku. I dopraszać do stołu tych zagranicznych kapitalistów, którzy oferowali najwyższe łapówki. Naród został wykołowany i skołowany pozostaje do dziś. Rumunia ciągle nie umie obsłużyć zaimportowanego tu kapitalizmu.
I oto oglądamy, jak Angela (Ilnica Manolache), przeciążona obowiązkami, a niedoszacowana płacowo asystentka produkcji w austriackiej korporacji reklamowej, próbuje zgromadzić osoby okaleczone w trakcie pracy. Swoimi oparzelinami i kikutami mają zaświadczyć, jak ważne jest BHP (jakkolwiek by się to akurat nazywało). Najważniejsze widzimy jednak na marginesach.
Nawet w Rumunii – prawi film - ludzi już właściwie nie uświadczysz. Zastąpiły ich obiekty konsumenckie, podatne na dowolne manipulacje. A czasy temu sprzyjają. Ostatecznie, gdyby dowolny kataklizm z dnia na dzień pozbawił konsumenta dobytku, ten może go sobie odtworzyć za grosze w chińskim sklepie za rogiem. Sam podmiot konsumencki to zresztą również jednorazówka. Niezwykle łatwo wymienna. Choć w przygotowywanym przez Angelę klipie wygląda to odwrotnie. Tu jest mowa wyłącznie o godności, humanistycznej wartości pracy i podobnych abstraktach. A „bezpieczeństwo i higiena pracy”? Owszem, są, jak najbardziej, ale samego pracownika dotyczy to o tyle, o ile. Ostatecznie, jeżeli hodowcy zwiększają świniom rozmiary kojca, to nie ze względu na komfort zwierząt, ale na zysk z szybszego przyrostu masy mięsnej. Autorka jest wytrwała w opowiadaniu swojej historii. A ta nie jest przyjemna i nie powinna być.
Więc. Bądźmy zaszokowani, bądźmy zbrzydzeni, cierpmy. Jeżeli kino jest po coś, to po to też.
piątek, 11.10, godz. 18:00
sala kinowa KOK
wstęp wolny
DKF 11.10 „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”
Podsumowanie dyskusji
Do końca długiego seansu dotrwaliśmy w stanie tylko lekko zdekompletowanym. Cóż, czego to się nie robi dla sztuki… A wszystko odbyło się w delikatnej tonacji mol. Więc smutek, współczucie, ale i pamięć, że my mieliśmy taką Rumunię w latach 90. Mieliśmy, ale już zapomnieliśmy. Na szczęście pozostało współczucie, dla tych, którym lata 90. ciągną się i ciągną bez końca.
Patronat medialny: