Moja cudowna Wanda - 24 września

reżyseria: Bettina Oberli

scenariusz: Bettina Oberli / Cooky Ziesche

gatunek: Dramat / Komedia

produkcja: Szwajcaria

premiera: 13 sierpnia 2021 (Polska)

 

Już dziś możecie przeczytać tekst prelekcji  Wiesława Kota, który autor wygłosi osobiście przed filmem „Moja cudowna Wanda” w piątek, 24 września o godzinie 18:00 podczas spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego.

 

Szanowni Państwo,

dzisiejszy film pod tytułem, „Moja cudowna Wanda” jest produkcją sygnowaną jako szwajcarska, ale ta historia mogła się wydarzyć na szeroko rozumianym obszarze niemieckojęzycznym, wliczając w niego Austrię, Szwajcarię i same Niemcy, ale przecież i Francja, Włochy czy nawet Irlandia byłyby tu nie od rzeczy. Po prostu rozjechaliśmy się po Europie z tymi naszymi dość wyraźnie sprofilowanymi usługami. Z naciskiem na słowo „usługi”.

Ale ten schemat znają także inne kinematografie, na przykład amerykańska, gdzie w roli posługaczek występują nagminnie panie zza granicy południowej, z biednego Meksyku. A i u nas można by nakręcić podobny film o Ukrainkach, tak jak nakręcono film pod tytułem „Zupa phi”, który  traktuje o polskich Wietnamczykach. O gościach z Ukrainy powstało zresztą sporo reportaży, a i film, który delegowaliśmy rok temu do Oscara, film pod tytułem „Śniegu już nigdy nie będzie”, również traktował o masażyście ze Wschodu, który jest kimś w rodzaju usługodawcy, ale jednocześnie terapeuty i guru w jednym.

U nas film o pielęgniarce Wandzie wzbudzał retorsje, bo co bardziej patriotycznie wzmożeni widzowie podnosili kwestię, że przecież za granicą mamy również wspaniałych lekarzy czy informatyków, po co wywlekać akurat ten smutny proceder polskich opiekunek w zachodnich domach starców. Jeden z głosów w dyskusji brzmiał: „Polska służąca obsługująca dziadków za granicą nie mieści się w światopoglądzie co niektórych spadkobierców polskiej husarii. Przecież jak by szła na kolanach na Jasną Górę, a po drodze w krzakach obsługiwała polskich chłopów, to by było OK”. Inny głos na ten temat: „a czy bardziej wiarygodne byłoby, gdyby to Niemka opiekowała się jakimś zamożnym Polakiem w jego dworku pod Warszawą? Albo na przykład Szwajcarka, co już zupełnie  nie byłoby niewiarygodne?”

Wanda nie jest dziełkiem wyjątkowym w sensie podejmowanego tematu. Te historie nieustannie krążą i pulsują w kinie europejskim. Sam obejrzałem może z pięć filmów na ten temat. Tu przywołam jeden, może dlatego, że wyszedł spod ręki jednego z najwybitniejszych reżyserów brytyjskich.

W 2007 Loach nakręcił film „Polak potrzebny od zaraz”, opowiadający o losach m. in. polskich emigrantów przybyłych do Wielkiej Brytanii po rozszerzeniu Unii Europejskiej na wschód. Rzecz wychodzi z brytyjskiego punktu widzenia, w centrum wydarzeń jest młoda Angielka, która zakłada firmę rekrutującą do pracy w Anglii robotników z Polski. Cóż, praca jak każda inna. Z tym, że nie całkiem, bo szybko się orientuje, iż aby być konkurencyjną i przetrwać na rynku musi tych biednych, zagubionych Polaków bez znajomości języka i realiów oszukiwać i wykorzystywać. Nie pachnie jej to wprawdzie, ale inaczej ­– że tak powiem – nie ujedzie. W rezultacie głupie Polaczki harują, interes się kręci, every body happy!

Nasz film jako reżyser i scenarzystka sygnuje Bettina Oberli. To Szwajcarka mieszkająca w Zurychu, gdzie skończyła Instytut Sztuk Pięknych. W branży filmowej wystartowała bardzo pomyślnie, nawet rzec by można wystrzałowo, filmem „Late Bloomers”. Rzecz traktowała o czterech starszych paniach z prowincji szwajcarskiej, które postanawiają zmienić lokalny sklepik na rogu z mydłem i powidłem w szykowny sklep z erotyczną bielizną, co pogrąża całą społeczność w chaosie od każdej strony, zwłaszcza w chaosie mentalnym i obyczajowym. Ten film dotknął jakiegoś nerwu, ponieważ stał się w Szwajcarii dziełem najchętniej oglądanym od roku 1975 i do tej pory mieści się tam w trójce, zdaniem Szwajcarów, najważniejszych filmów wszech czasów.

W 2018 roku, po licznych pracach telewizyjnych, nadszedł czas na pierwszy francuskojęzyczny, a tym samym międzynarodowy, film pod tytułem „With the Wind”, który zgarnął nieco nagród na festiwalach. Rzecz traktowała o życiu na odległej szwajcarskiej farmie, na której ich krewny zamierza zainstalować turbinę wiatrową. Niby zwykła rzecz, a znowu wywraca spokojne życie szwajcarskich wieśniaków na lewą stronę.

No i wreszcie ten film o naszej cudownej Wandzie, niemiecki tytuł, brzmi „Wanda mein Wunder”, co nam kojarzy się z Wunderwaffe i nasuwa myśl, że kobieta może być tą cudowna polską bronią, która zawojuje zachód. Kobieta, niestety, w roli posługaczki. Cóż, innej broni chwilowo nie mamy.

Zauważmy i doceńmy polską aktorkę Agnieszkę Grochowską, która tutaj kreuje główną rolę i ostatnimi laty jest polską aktorką raczej tylko z korzeni, bo coraz częściej pokazuje się w rozmaitych filmach europejskich czy światowych, jeżeli wliczyć te, w których zagrała w Rosji. Poza tym z ról zagranicznych przywołajmy jeszcze polsko-szwedzką „Podróż Niny” o młodej Żydówce, która wraz z rodziną trafia do warszawskiego getta w czasie ostatniej wojny. Z kolei w belgijsko-polskich „Stepach” zagrała żonę polskiego oficera, która zostaje zesłana z małym dzieckiem w głąb stepów Azji Centralnej, gdzie trafia do kołchozu, ale pewnego dnia podejmuje decyzję o ucieczce. Z polskich filmów w ramach skróconej retrospektywy przypomnijmy tylko „Warszawę” Dariusza Gajewskiego, „Pręgi” Magdaleny Piekorz według powieści Wojciecha Kuczoka, gdzie zagrała dziewczynę wyciągającą młodego bohatera spod presji sadystycznego ojca, „W ciemności” Agnieszki Holland, gdzie jako żydówka ukrywała się w lwowskich kanałach, czy wreszcie „Wałęsę. Człowieka z nadziei”, gdzie zagrała Danutę Wałęsową, żonę przywódcy Solidarności, która zmuszona jest w trudnych czasach dźwigać na wątłych barkach cały ciężar prowadzenia domu i wyżywienia licznej rodziny. A dzisiaj Agnieszka Grochowska do Polski wpada raz po raz tylko na chwilę w przerwie prac na rozlicznych planach filmowych całej Europy.

Wanda jako piastunka prezentuje nie tylko fachowe umiejętności, ale także zrozumienie, wyczucie, takt i dyskrecję, co czasami znaczy o wiele więcej. Przy tym nie jest naiwna, zna wartość swojej pracy, zna ceny, jakie funkcjonują na rynku, i umie się targować o swoje. Rozumie też doskonale, że, jak to się mówi, na biednego nie trafiło, jesteśmy w Szwajcarii. To nie jest zahukana kuchta, choć Szwajcarom najbardziej by odpowiadało, żeby w pracy zasuwała jak dyplomowana pielęgniarka, ale w negocjacjach płacowych zachowywała się jak przepłoszona wyrobnica gdzieś ze Wschodu. Bogaci Szwajcarzy, czy na przykład Niemcy, chętnie widzieliby u siebie ludzi do pracy, którzy są jednostką roboczą, wpadają, robią swoje i znikają. A tymczasem, niestety dla nich, ściągają do siebie ludzi z ich problemami, z potrzebami, z tragediami, z całym życiowym bagażem. No i te ekstra pieniądze za ekstra usługi. Tu Wanda się nie ociąga, nie robi problemu, zarobek jak każdy inny. Tutaj także Wanda wykazuje się fachowością.

Jej podopieczny, stary, bogaty Szwajcar, jest wmontowany w system tamtejszego życia, które polega na tym, żeby utrzymywać siebie w sprawności tak długo jak się da, nawet jeżeli ma się za sobą udar. Na to są procedury, lekarstwa, sprzęt rehabilitacyjny i wreszcie po to jest pielęgniarka z Polski. 

I nasza Wanda zaczyna obsługiwać jego, ale z czasem całą tę rodzinę w każdym sensie, także w sensie. Dostarcza, całkiem niespodziewanie dla wszystkich, wszelkiego rodzaju usług, od pielęgniarskich, przez porządkowe, seksualne, po emocjonalne. Nie dlatego że jest aż tak genialna, po prostu samo jej pojawienie się generuje te procesy rodzinne, które dotąd drzemały głęboko w uśpieniu. Wanda wnika w rodzinę, wszystko widzi, wszystko słyszy, nie jest głupia, ale gdy trzeba, udaje, że jej nie ma. Skromnie spuszcza oczy, jest nieobecna. Widzi wszystko, a zachowuje się jakby nie widziała niczego. Zresztą tego od niej wymagają, za to jej płacą, to też jest jedna z jej wysokich kwalifikacji.

No i na jej przykładzie oglądamy ten skok cywilizacyjny. Kobieta posługuje w luksusowej willi nad jeziorem, u szefa wielkiej firmy z branży materiałów budowlanych. Dostatek, spokój, pewność, luksus. W filmach, które docierają do niej z Polski, widać blokowisko, w mieszkaniu meblościankę. Ona jest z proletariatu, przyjmuje to jako oczywistość, po prostu wchodzi w tę sytuację jak brakujący element puzzla. Zaspokaja głody, zapełnia deficyty. Tyle że oni w tej Szwajcarii wszyscy trochę jak te wypchane ptaki, piękne na zewnątrz, a wewnątrz pełne trocin.

Rzecz została podzielona, jak przyzwoity dramat w teatrze, na trzy akty. Każdy zaczyna się podobnie, od przyjazdu Wandy do Szwajcarii. Oglądamy rzecz z punktu widzenia rodziny szwajcarskiej i cały czas spodziewamy się symetrii, czyli tego, jak z całą niewygodną sprawą poradziła sobie rodzina polska. Ale tak naprawdę tej symetrii w sposób zupełnie nieuprawniony brakuje, tak jakby kwestia polskiej rodziny była mniej ważna albo była nieosiągalna z punktu widzenia szwajcarskiego narratora.

Co się tu może nie podobać to to, że Wanda, przez którą cała intryga się nakręca, wprawdzie jest w oku cyklonu, w środku wydarzeń, ale wszystko dzieje się jakby dookoła niej, ona jest biernym obiektem, nie przejmuje inicjatywy, nie nadaje kierunku wydarzeniom, jest bierna, pozostaje pasywnym obiektem dziania się całej historii.

W filmie – jako się rzekło – są trzy akty z epilogiem, chociaż nawet epilog nie okaże się ostateczny.

Cóż, uczymy się, ciągle się uczymy. Do tej czy innej Szwajcarii, z tymi czy innymi usługami wyjedziemy pewnie jeszcze niejeden raz…

 

Wiesław Kot

 

 

 

Seans filmowy odbędzie się z zachowaniem zasad bezpieczeństwa sanitarnego.

Prosimy o telefoniczne rezerwowanie miejsc pod numerem: (65) 512-05-75

 

 

 

     

 

Patronat medialny: