I love my dad - 23 czerwca

 

reżyseria: James Morosini
scenariusz: James Morosini
gatunek: Dramat, Komedia, Romans
produkcja: USA
premiera: 12 marca 2022 (świat)
Film dostał 2 nominacje.

 

W najbliższy piątek zapraszamy Państwa na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Filmowego Wiesława Kota i film "I love my dad" - nie bez powodu 23 czerwca, w Dzień Ojca właśnie. Amerykańska produkcja oparta na historii prawdziwej. Przed seansem autorska prelekcja dr. Wiesława Kota, a po filmie wspólna dyskusja.

 

 

Drodzy Państwo,

mamy dziś do obejrzenia komedię amerykańską, z tym, że dość ryzykowną, zatytułowaną „I Love My Dad”. Według pomysłu, scenariusza, w reżyserii i w wykonaniu Jamesa Morosiniego. Rzecz jest sprzed roku, na naszych ekranach mieliśmy ją w marcu. Przejdźmy od razu do rzeczy.

Ta historia wydawałaby się o wiele bardziej żenująca, a właściwie nie do przyjęcia, skrajnie niesmaczna, gdyby nie to, że na początku zostaliśmy poinformowani, iż twórca filmu opowiada tu własną historię. A wydarzenia podążają za jego filmowym ojcem, Chuckiem (w tej roli Patton Oswalt),  który jest w separacji z żoną i desperacko próbuje odnowić kontakt ze swoim synem. Czyni to w sposób dość ryzykowny, ponieważ w sieci podszywa się pod pewną kelnerkę i w tej formule zaczyna prowadzić dialog z własnym potomkiem. To miał być taki niezobowiązujący pozorowany internetowy romans czy flirt, przy pomocy którego ojciec znajdujący się akurat w odstawce mógłby zasięgnąć głębszych prywatnych informacji o swoim synu. Bo syn zablokował tatę w mediach społecznościowych. Niestety, sprawy przybierają obrót w momencie, kiedy Franklin zakochuje się w tej swojej rzekomej  internetowej partnerce – tę prawdziwą gra Claudia o swojskim nazwisku Sulewski – i ze wszystkich sił dąży do tego, aby ją poznać osobiście, w realu.

 

 

 

 

Na początek, jak zwykle, przedstawiamy sprawców tego filmowego wydarzenia. Oto scenarzysta, reżyser i wykonawca jednej z dwóch głównych ról, James Morosini – rocznik 1990 – który urodził się i wychował w Tampie na Florydzie, a jego ojciec w realu był instruktorem narciarstwa i żydowskim imigrantem z Argentyny. James grywał już w filmach, ale były to historie rozrywkowe dla nastolatków, a po uzyskaniu tytułu licencjata w Szkole Sztuki Filmowej wziął się za reżyserię i dzisiaj obejrzymy jego pierwszą pracę.

W roli taty zobaczymy Pattona Oswalta - rocznik 1969 - amerykańskiego komika: najpierw radiowego, potem telewizyjnego, wreszcie od dwudziestu lat także kinowego. W Ameryce znany jest z udzielania własnego głosu postaciom w filmach animowanych, a poza tym nieustannie udziela się jako stand-uper, czyli zabawiacz widzów przy pomocy własnego monologu. I tutaj dochodzi często do wartych zauważenia rezultatów.

Ta rodzinno-internetowa operacja, jaką obejrzymy, rozpisaną na te dwie postacie, wydaje się dziwaczna. A przecież nie takich zabiegów dokonują rodzice, aby tylko podtrzymać kontakt z dziećmi, które wyfrunęły z gniazda, zerwały kontakty, budują swoje życie niejako od nowa i nie życzą sobie, by rodzice w ten mozolnie wznoszony gmach ingerowali. Historie z tak żenującymi zabiegami o cudze zainteresowanie, jak ten w naszej komedii, słowniki terminów filmowych kategoryzują hasłem „komedia wstydu”.

Franklin zablokował własnego ojca w mediach społecznościowych, kiedy uznał, że należy go definitywnie skreślić ze swojego życia. A ten biedny syn po niedawnej próbie samobójczej jest psychicznie zrujnowany, praktycznie bezbronny, podatny na wpływy i niemal instynktownie wyciągający rękę w stronę kogoś, kto nie tyle, że chce mu udzielić pomocy, ale w ogóle wyrazi zainteresowanie jego osobą w jakikolwiek sposób. I teraz ojciec wysyła mu w imieniu rzekomej kelnerki dłuższe smsy, poświęca mu czas. Tak jak nie poświęcał mu czasu wtedy, kiedy powinien był to robić. Zresztą Franklin rzuca się na te smsy, chłonie je łapczywie, intensywnie koresponduje, choć zapewne rozumie, że wymiana korespondencji z osobą, której się nigdy w realu nie spotkało, jest tylko marnym substytutem prawdziwego kontaktu, że w takich sytuacjach pracuje wyobraźnia. A jeżeli korespondent jest tak podatny na kontakt jak Franklin, to nic dziwnego, że w zwykłej dziewczynie upatruje księżniczkę obdarzoną całym wianuszkiem zalet. Psychologowie Internetu znają to zjawisko. Po prostu im mniej wiemy o naszym korespondencie, bo oglądamy zdjęcia i czytamy zaledwie tekst, tym silniej pracuje nasza wyobraźnia, i to w tym kierunku, który jest nam akurat szczególnie potrzebny. Więc jesteśmy skłonni dawać korespondentowi internetowemu premię w postaci zalet naddanych, wyobrażonych, i to często wyobrażonych ponad wszelką miarę. Chętnie korespondujemy wtedy nie z realnym człowiekiem, ale z uosobioną tęsknotą, z naszym marzeniem, które wstawiamy w miejsce realnego korespondenta.

 

 

 

Taka metoda łowienia czyjegoś zainteresowania, często w celu wyłudzenia pieniędzy, w światowej kryminalistyce nazywa się catfishing i znana jest nam z dziesiątek opowieści o tym jak jakaś samotna, spragniona ludzkiego zainteresowania pani wchodzi w korespondencję z mężczyzną, który przedstawia się jej jako osoba odpowiedzialna, na stanowisku, albo wojskowy służący w ramach kontyngentu w niebezpiecznych okolicach globu, słowem człowiek, z którym można wiązać przyszłość. Tylko, jak wynika z korespondencji, w tej akurat chwili ów niewątpliwie godny uwagi partner znalazł się w przejściowych kłopotach, najczęściej materialnych. Sytuację przedstawia tak, że wystarczy, aby partnerka od internetowego dialogu wpłaciła na wskazane konto określoną sumę, ponieważ to pozwoli wybrnąć z chwilowego impasu, a potem już rozpocznie się ich wspólne wymarzone życie. Stęskniona dama myśli o tym właśnie wspólnym życiu, a mniej zważa na kwotę, której się od niej wymaga. Bo przecież szczęście, niemożliwe w życiu realnym, wydaje się już tak blisko, zwłaszcza że to wszystko nie dzieje się od razu, a korespondencja prowadzona jest od dłuższego czasu, co damie pozwala domniemywać, że internetowy partner jest nią stale i poważnie zainteresowany. Dama wpłaca więc określoną sumę, oczekuje dowodów wdzięczności oraz bardziej skrystalizowanych planów na wspólne życie, ale wtedy właśnie kontakt się urywa. I może sobie policja ostrzegać na stu kanałach w stu gazetach, w dziesiątkach komunikatów, aby nie dać się nabrać na podobny podstęp. Wszystko na nic, ciągle znajdują się nowe samotne damy, które chętnie sięgną po internetowe szczęście za, jak im się wydaje, drobną opłatą.

Ojciec posuwa się dalej w swojej żenadzie, bo liczy na to, że kelnerka imieniem Becca, której zdjęciem się posłużył, w jakiejś dalszej perspektywie spowoduje, iż wszyscy troje wybiorą się na wycieczkę, która pozwoli odnowić dawne sentymenty. A w postaci kelnerki Chuck kreuje z jednej strony kumpelę, z którą można porozmawiać na wszystkie tematy, a z drugiej, żeby zanęcić własnego syna, czyni z niej boginię seksu. To się nie może skończyć dobrze. No i w kolejnym kroku ten żenujący plan zakłada, że Beccę się usunie z drogi gdzieś, nomen omen, po drodze w trakcie wyprawy, a związek ojca z synem zadzierzgnie się na nowo. Przy czym nie mamy wątpliwości, że Chuck ciągle uprawia swój dawny egoizm. Ten, jak kiedyś odpychał go od rodziny, tak teraz wiedzie go w przeciwnym kierunku. I, jak kiedyś zostawiał syna samego w trudnym sytuacjach, tak teraz dopuszcza się poważnego nadużycia intymnego, łamiąc tabu, jakim jest korespondencja miłosna. Chuck nigdy nie przestał się samooszukiwać, kręcić i kłamać. Tym razem posuwa się w tych dążeniach aż do groteski.

 

 

 

Jeżeli Chuck jest manipulantem, to bynajmniej nie uprawia manipulacji dalekosiężnych, nie baczy na ostateczny efekt swoich poczynań. Koncentruje się tylko na następnym ruchu. Często działa spocony z emocji i w panice. Często ofiary takiego catfishingu uważają się za bardzo sprytne, ponieważ sprawdzają, czy dana osoba ma kontakty z innymi, czy zyskała jakieś polubienia, czy jest dostatecznie długo obecna w sieci, co wydaje się wystarczającą legitymizacją. I często przyszła ofiara nie zdaje sobie sprawy z tego, że łowca jest o wiele sprytniejszy od niej. O ile jest to jeden łowca, bo, jak pokazują dane policyjne, nad wieloma ofiarami pracuje cały zespół naciągaczy, którzy szukają po prostu danych osobowych, by je potem wykorzystać. Żenadę powiększa i to, że ów Chuck to postać wyjątkowo śliska. A to zerwie ogłoszenie osoby poszukującej zaginionego psa, po to tylko, aby mieć zwierzaka dla siebie, a to oszuka w internetowych szachach. Ot, taki drobny życiowy migacz, kombinator, cwaniaczek, mistrz samooszustwa i kłamstewek; nic z godności, niewiele z honoru. W dodatku egoista i kabotyn. Kiedy rozumie, że syn zablokował go w mediach społecznościowych, przede wszystkim użala się nad sobą i autentyczne łzy płyną mu po policzkach. W swój perfidny podstęp zaangażuje nawet własną partnerkę, której każe przez telefon wciągać Franklina w zalotne rozmowy. Cóż, nie jest to mężczyzna, który by nawykł do zachowań przyzwoitościowych ani nawet taki, który umie sobie wyznaczać granice.

Powstaje pytanie, czy to rodzinne odkupienie win, wygładzenie lustra całej historii, jest wiarygodne, czy byłoby możliwe w realu i czy to wybaczenie jest zasłużone.  Cóż, czasami ludzie w podobnych sytuacjach, w trakcie sporu małżonków czy rodziców z dziećmi, starają się o sądowy zakaz zbliżania. Jest to działanie ostateczne, często nawet okrutne, ale jeżeli podejmuje się w samoobronie, może przynieść błogosławione skutki. Cóż, tak już jest, że każdy z nas potrzebuje własnej strefy komfortu. I powinien o nią walczyć – nawet z najbliższymi. I już!

 

 

 

 

 

piątek, 23.06, godz. 18:00

sala kinowa KOK

WSTĘP WOLNY

 

Możliwość rezerwacji miejsc pod numerem tel.: (65) 512 05 75

 

DKF 23.06 "I Love My Dad"
Podsumowanie dyskusji

Wczorajsza projekcja filmowa zaskutkowała osobliwą dyskusją, jaka wywiązała się przed i po filmie. Pewien gość naszego DKF-u, który zjawił się u nas po raz pierwszy, radykalnie zakwestionował kompetencje prelegenta, a w konsekwencji cały nasz Dyskusyjny Klub Filmowy jako taki.

Oczywiście prawo do krytyki – także radykalnej – ma każdy. Należy się z nią liczyć, przyjąć ją i się do niej merytorycznie ustosunkować. W trakcie dyskusji stawało się jednak coraz bardziej jasne, że nie o krytykę tu chodzi, lecz o zanegowanie DKF-u jako takiego. W tej sytuacji nie pozostawało nam nic innego jak twarde rozliczanie naszego gościa ze stawianych przez niego zarzutów. Ostatecznie nie jesteśmy z tych, którzy pozwolą sobie w kaszę dmuchać…

Szkoda tylko, że nasz gość nie chciał wystąpić z imienia i nazwiska ani wyraźniej pokazać widowni swojej twarzy…

Cóż, jak mawiał Kazimierz Pawlak ze znanej komedii – „mądrego i to przyjemnie posłuchać...”

 

 

  

 

 

Patronat medialny: